Выбрать главу
* * *

Wendy ruszyła najprostszą drogą do sektora A, ale główne korytarze były zapchane mieszkańcami podziemi. Nie były to jeszcze zamieszki, jednak wszyscy kłębili się dookoła jak bydło, które czuje dym, ale jeszcze nie wie, z której strony nadejdzie ogień. Wystarczy byle iskra, by zaczęło tratować wszystko na swej drodze.

Wendy pokręciła głową i skręciła w trzeciorzędny korytarz, a potem zagłębiła się w labirynt.

— Myślałam, że trochę poznałam te tunele — rzekła kapitan — ale gdyby nie znaki, nie miałabym pojęcia, którędy idziemy.

— Trzeba do tego tubylca — zgodziła się Wendy, otwierając drzwi z napisem „Wstęp wzbroniony”. — Najlepiej tubylca z dostępem do przejść awaryjnych.

Korytarz, w który weszły, był najwyraźniej kanałem serwisowym niezliczonych przepompowni i rurociągów, obsługujących wodociągi i kanalizację Podmieścia. Po lewej stronie huczała i bulgotała wielka pompa, z której wychodziło kilka szarych rur o ponadmetrowej średnicy.

Wendy podeszła do drabiny prowadzącej na wyższy poziom.

— Pora się powspinać.

Drabina ciągnęła się w górę co najmniej pięć poziomów. Wendy szybko się wspięła, Elgars za nią. Było jasne, że dziewczyna umie się wspinać.

— Gdzie jesteśmy? — spytała Elgars.

— W miejscu, gdzie łączą się sektory A i D — odparła Wendy, idąc w drugi koniec korytarza, identyczny jak pierwszy. — Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, powinnyśmy wyjść na drugorzędny tunel, a ten doprowadzi nas do głównej drogi na strzelnicę. — Kiedy już dotarły do włazu, położyła na nim rękę, a potem przytknęła ucho. — Słyszy pani coś?

— Bardziej czuję niż słyszę — powiedziała Elgars. Podłoga wydawała się drżeć w nieregularnych odstępach czasu.

— To coś… nowego.

Korytarz, na który wyszły, był pusty, ale już po chwili usłyszały w oddali krzyki, a potem gdzieś blisko wystrzały, prawdopodobnie ze strzelby.

— Jest źle — powiedziała Wendy i spojrzała w obie strony korytarza, zastanawiając się, dokąd iść. — W lewo jest strzelnica — mruknęła. Właśnie stamtąd dochodziły hałasy.

Kiedy tak stały, po prawej stronie pojawił się tłum ludzi. Część z nich biegła w przeciwną stronę. Niemal w tej samej chwili z lewej strony nadjechał wielki mężczyzna na wózku.

— O cholera — sapnęła Wendy. — Merde.

Przez chwilę było jej słabo, w ustach czuła smak żelaza. Nie podobał jej się taki rozwój sytuacji.

— Cześć, Wendy. — Harmon zatrzymał się obok nich; dookoła biegali spanikowani ludzie. — Zabawne, że cię tu spotykam.

— Wiedziałeś, że wyjdę tunelem?

— No, domyśliłem się, że nie pojedziesz windą — przyznał. — Mogłaś wyjść tutaj albo przy drabinie siedemnaście B, ale gdybyś poszła tamtędy, już byś nie żyła, więc pomyślałem, że przyjadę tutaj.

— O cholera, Dave — powiedziała, zaglądając do pomieszczenia serwisowego. Nie uśmiechało jej się znoszenie Harmona po drabinie.

— Wejdźmy, dobrze? — powiedział, przejeżdżając obok niej. — I zamknijmy drzwi.

* * *

— Co się stało? — spytała Wendy, zamykając wrota z pamiętającego tworzywa. Żałowała, że to nie grodź pożarowa.

— Nie wiem — odparł Harmon. — Spotkałem faceta z ochrony. Powiedział, że komputer nie rozpoznał Posleenów ani nie ogłosił alarmu. Dlatego nie można było zawiadomić ludzi i powiedzieć im, co mają robić. A korpus wcale się nie odezwał. Posleeni byli już pod samym miastem, zanim ktokolwiek się zorientował, że coś jest nie tak. Byłem u siebie, nie zdążyłem nawet podjechać na strzelnicę. — Sięgnął do torby i wyjął z niej krótką strzelbę. — To oczywiście nie znaczy, że nie miałem zapasu broni.

— Ale to wygląda tak samo, jak w Rochester — szepnęła Wendy. — Jeśli są przy wyjściach, nic już nie można zrobić.

— Myślałem nad tym — powiedział Harmon. — Są inne drogi niż wejścia dla ludzi; na przykład windy zbożowe są zupełnie gdzie indziej. Jeśli zejdzie się przez hydroponiki na poziom H, można wjechać windą na teren kompleksu przemysłowego, siedem kilometrów od góry Pendergrass. Przecież Posleeni nie mogą być wszędzie.

— To… mogłoby się udać — powiedziała Wendy, otrząsając się z szoku. — Ale jak, do cholery, zawieziemy cię na poziom H?

Harmon zaśmiał się i pokręcił głową.

— Nie zawieziecie. Zejdę po drabinie na poziom D i pojadę do stołówki. Ale dalej już nie.

— Dave…

— Zamknij się, dobra? — powiedział. — Musimy ruszyć się stąd, a ja potrzebuję waszej pomocy. Mogę zejść sam po drabinie, ale ktoś musi mi znieść wózek.

— To da się zrobić — odparła Wendy. — Ale co z…

— Wendy, jeśli uda ci się stąd wydostać, zwłaszcza z dziećmi, to będzie cud — przerwał jej Dave. — A na pewno nie uda ci się, jeśli będziesz ze sobą wlec… faceta na wózku. Za dużo drabin, za dużo ciasnych przejść, nieprzyjaznych dla niepełnosprawnych. Zrozumiano?

— Zrozumiano.

Zejście na dół po drabinie okazało się łatwiejsze niż mogło się wydawać. Wendy znalazła długą taśmę z klamrą i opuściła wózek niemal na sam dół. Potem Elgars zeszła po drabinie i przytrzymała go, aż Wendy zejdzie i powtórzy operację. Harmon, tak jak powiedział, zszedł, używając tylko rąk. Posadzenie go na wózku nie było łatwe, ale po chwili zmagań udało się.

Na korytarzach był już mniejszy ruch. Ludzie uciekli do wszelkich bezpiecznych w swoim mniemaniu miejsc. Wendy i Elgars zawiozły byłego policjanta do stołówki, która już zapełniała się ludźmi. Zgodnie z przewidywaniami, wielu z nich zdołało „gdzieś” znaleźć broń. Wendy wepchnęła Harmona do sali i postawiła wózek za naprędce skonstruowaną barykadą.

— Cały czas to mi się nie podoba — powiedziała i rozejrzała się wokół. Większość zebranych to byli ludzie starsi albo niedołężni. Z drugiej strony sprawiali wrażenie, jakby byli gotowi stawić czoła wszystkiemu, co może wejść przez drzwi.

— Jeśli to mały najazd i pojawi się ktoś z bronią, może nam się udać — wzruszył ramionami Harmon. — Zobaczymy się później.

Elgars pocałowała go w czoło, a potem zmierzwiła jego krótko przycięte włosy.

— Celuj nisko — powiedziała. — Mogą przyjechać na szetlandach. Harmon roześmiał się i pokiwał głową.

— Tak zrobię. Wynoście się już.

Podszedł do nich jeden z obrońców, potężny starzec z grzywą siwych włosów i dłońmi poznaczonymi odciskami, które świadczyły, że przez całe życie ciężko pracował na chleb. W rękach trzymał krótką strzelbę, podobną do tej, którą miał Harmon, i dwa kubki parującego płynu.

— Kawy, Dave?

— Cholera, skąd to masz, Pops? — zapytał ze śmiechem Harmon.

— Widzę, że masz broń, a to jawne pogwałcenie regulaminu Podmieścia — dodał surowo.

— Och, o to ci chodzi? — Starzec podniósł zadbaną strzelbę. — Znalazłem ją na korytarzu, kiedy tu szedłem. Bez wątpienia zgubił ją w panice jakiś niecnota. Pewnie na myśl o tym, jak wściekła będzie ochrona, jeśli go z tym złapie. — Sięgnął do przepaścistych kieszeni swojego chałatu i wyjął stamtąd garść nabojów kaliber dwanaście. — Chcesz amunicję?

Dave tylko zaśmiał się i pokręcił głową.

— Wynocha, moje panie. Nic mi nie będzie.

Wendy poklepała go po ramieniu i wyszła na korytarz.

— Potrzebujemy planu — powiedziała.

Elgars przez chwilę myślała.