— „Zabić wszystkich, Pan Bóg rozpozna swoich”.
— Gdzie to słyszałaś? — spytała Wendy.
— Nie mam pojęcia, ale kiedy powiedziałaś „plan”, po prostu przyszło mi to do głowy. — Elgars westchnęła. — Potrzebna nam broń. Mam ją w pokoju.
— Tak, i musimy doprowadzić dzieci do hydroponików — dodała Wendy. — Ty idź po broń, a ja pójdę po dzieci. Spotkamy się przy wejściu do hydro. Przynieś całą amunicję, jaką znajdziesz.
— O tak, to mogę ci zagwarantować.
30
— Pewnie nie pozwolisz wylądować tam mojemu oolt? — zapytał ponuro Cholosta’an. W dole wyraźnie widać było strumień Posleenów znikający w podziemnym mieście. Pewnie są tam olbrzymie łupy zagarnięte przez wojska w tym rejonie.
— Raczej nie — powiedział Orostan. Był trochę weselszy, gdyż plan zaczynał działać, a znienawidzone, wymykające się pogoni działo SheVa chyba uciekło. — Mamy za dużo celów do zajęcia, a już jesteśmy spóźnieni. Twój oolt ma inne zadanie do wykonania.
— Obym tylko dostał swoją działkę — westchnął Cholosta’an. — Nigdy dotąd nie brałem udziału w udanym natarciu. Nie chciałbym, żeby cały łup przypadł innym.
— Łupów będzie jeszcze dużo — prychnął Orostan. — I dostaniesz swoją działkę. Będziesz tarzał się w dobrach, kiedy la misja się skończy. Każdy, kto przejdzie przez naszą przełęcz, będzie nam winien działkę, dlatego przebicie się na równiny jest ważniejsze niż splądrowanie tego śmierdzącego miasta. Żałuję, żenię można im wszystkim tego zabronić. Ci oolt’os sami potrzebni do zdobycia przełęczy i zniszczenia wojsk ludzi, a nie do łupienia.
— Jaki jest nasz następny cel? — spytał młodszy kessentai.
— Nad rzeką zwaną Little Tennessee jest most. Co za okropna nazwa dla rzeki. Po przejściu mostu ruszymy drogą w góry. Jest tam cztery czy pięć celów, bardzo dla nas ważnych. Sprowadzimy cały oolt’ondar nad Tennessee, a potem, kiedy zabezpieczymy już most, rozdzielimy się. My otworzymy przejście drogą cztery-cztery-jeden, a Sanada pójdzie drogą dwadzieścia osiem.
— Most — powiedział ponuro Cholosta’an. — I górskie drogi.
— Nie martw się, młody kessentaiu — pocieszył go oolt’ondai. — Tym razem to my będziemy mieli niespodziankę dla ludzi.
Major Ryan stał na zboczu Rocky Knob i patrzył na most. w dole. W promieniach zachodzącego słońca widział Posleenów idących na wschód od Franklin, którzy jeszcze nie dotarli do mostu. A na moście wciąż byli uciekinierzy.
— Kiedy pan go wysadzi? — spytała specjalistka. Minowanie mostu okazało się ciężką pracą.
— Cały czas są na nim żandarmi kontrolujący ewakuację — odparł Ryan, opuszczając lornetkę. — Nie wiem, czy działają na wyczucie, czy wykonują rozkazy. Ale jeśli będą jeszcze na moście, kiedy podejdą Posleeni, wylecą w powietrze.
— Żandarmerii to się nie spodoba — zauważyła Kitteket.
— Wszystkim innym nie spodoba się jeszcze bardziej, jeśli Posleeni zdobędą nietknięty most. Zastanawiam się, co oni kombinują.
— Co pan ma na myśli?
Major usiadł na skraju drogi. Znajdowali się na zakręcie bocznej szosy niedaleko Crook Creek. Pozostali żołnierze zrobili sobie przerwę — jedli polowe racje, moczyli ręce w zimnej wodzie górskiego strumienia i zastanawiali się, co dowodzący nimi ekscentryczny oficer każe im teraz robić.
Major zebrał grupę ludzi — ośmiu zamiast planowanych czterech — których szukał, żołnierzy, którzy zachowali sprzęt i byli gotowi iść za kimś, kto od razu powiedział im, że należy do tylnej straży. Ich pierwszym celem był most na Tennessee. Po zniszczeniu go mieli zająć się następnym i następnym, tak długo, aż skończą im się materiały wybuchowe albo szczęście. Major bardziej martwił się o to drugie.
— Oni są sprytni, więc muszą wiedzieć, że będziemy próbowali ich zatrzymać, tak?
— Tak.
— A więc muszą mieć jakiś sposób na przejście przez rzekę — ciągnął. — Nie wyobrażam sobie, że po prostu zatrzymają się i poddadzą. A pani?
— Nie, ja też sobie tego nie wyobrażam.
— No, wygląda na to, że już niedługo się przekonamy. — Masa Posleenów, ukrytych w cieniu unoszących się nad nimi czterech Minogów i C-Deka, ruszyła w stronę mostu. W oddali widać było inne lądowniki skręcające na wschód. — Chyba rozdzielają swoje siły — powiedział major.
— No, to nie najmądrzejsze posunięcie, o ile to nie jest zmyłka.
— Być może — odparł Ryan, odwracając się do niej. — Znów jakiś podręcznik?
— Tak jakby. Ilu żołnierzy mogą, pana zdaniem, przepchnąć w godzinę przez wyłom?
— Nie wiem — powiedział major i policzył coś w myślach. — Prawdopodobnie sześćdziesiąt do stu dwudziestu tysięcy. Powiedzmy, dziewięćdziesiąt do stu.
— W takim razie pchną ich w dwie różne strony — powiedziała Kitteket. — W ten sposób potrzeba będzie mniejszych sił, żeby ich powstrzymać.
— Hmmm — mruknął Ryan. — Ale na każdej trasie będą inne problemy. Nie wiem na przykład, czy upchną takie same masy na drodze do Asheville, co w wylocie doliny. Poza tym rozdzielając się, utrudniają nam odcięcie ich, gdyż trzeba będzie obstawić więcej tras. Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że Posleeni wyjdą na tym lepiej niż my.
— Być może, sir, ale to chyba zależy od tego, czy na innych trasach będą jacyś obrońcy.
— Chyba właśnie sama pani doszła do tego, do czego zmierzałem — uśmiechnął się Ryan. — Teraz przekonamy się, na ile my będziemy skuteczni. — Tymczasem pluton żandarmerii na moście pospiesznie zapakował się do swoich humvee i uciekł, ściągając na siebie ogień prowadzącego oolt. Na szczęście dla nerwów Ryana pomiędzy żandarmami a Posleenami nie było żadnych uciekinierów. Zdarzało mu się już wysadzać mosty wraz z maruderami, ale zdecydowanie to nie była jego ulubiona metoda spędzania wolnego czasu.
— Zaczeka pan, aż wejdą na most? — spytała Kitteket.
— Nie. Gdybym tak zrobił, wysadziłby go zamiast mnie plutonowy Campbell. Standardowa procedura operacyjna to…
— Pięćset metrów — przerwała mu Kitteket. — Ja tylko sprawdzałam.
— Maszynistka? — mruknął.
— Cztery lata, sir. Cały czas tutaj. To znaczy tam, na dole. — Wskazała na Gap. — Piszę prawie osiemdziesiąt słów na minutę.
— Jeśli będę musiał wypełnić jakieś formularze, dam pani znać — powiedział Ryan, wciskając dźwignię detonatora, kiedy pierwszy Posleen minął znak drogowy stojący niecałe pięćset metrów od mostu.
Eksplozja nie była zbyt widowiskowa. Kilka chmurek dymu, trochę betonowego pyłu… i stalowy most runął do strumienia.
— To wszystko? — spytała Kitteket.
— Wszystko — odparł Ryan, pakując detonator.
— Spodziewałam się kupy dymu i ognia i latających w powietrzu resztek mostu — westchnęła. — Tyle się narobiliśmy, a tu tylko trochę dymu.
— Jestem mistrzem — stwierdził wyniośle major. — Mistrzostwo w wysadzaniu różnych rzeczy w powietrze polega na użyciu minimalnej siły, a ja przez ostatnie kilka lat wysadziłem naprawdę dużo mostów. To w ogóle dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że mamy mało materiałów wybuchowych.
— Jasne, sir — zaśmiała się specjalistka. — Co teraz, wielki mistrzu?
— Teraz jedziemy wysadzić drogę. Jak tylko zobaczymy, co Posleeni zrobią. w sprawie mostu.