Выбрать главу
Rudyard Kipling
Samica (1911)
Niedaleko Franklin, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
22:14 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 września 2009

Wendy zatrzymała się na szczycie ruchomych schodów i zmarszczyła brew. Nie działały, a co gorsza, z dołu dobiegały krzyki i huk wystrzałów.

Problem polegał na tym, że Posleeni byli wszędzie dookoła, i żeby uniknąć spotkania z nimi, grupa musiała bardzo szybko zejść kilka poziomów w dół. Większość wind jednak nie działała, podobnie jak ruchome schody.

— Chodźcie — powiedziała, zawracając głównym korytarzem.

Mniej więcej w połowie drogi na dół natknęła się na pakiet szturmowy. Otworzyła go i popatrzyła na zawartość. Nie ma mowy, żeby wszystko zabrali, trzeba więc zdecydować, czego najbardziej będą potrzebować.

Oczywiście medpak, między innymi zawierający hiberzynę. Używała jej o wiele za często, żeby teraz jej nie rozpoznać. Ponieważ mieli już problemy z drzwiami, zabrała pakiet do ich otwierania, zawierający pojemnik ciekłego azotu i wtryskiwacz. Przypuszczalnie czeka ich wspinaczka, dlatego przymocowała na wierzchu swojego plecaka zwój liny i pakiet do schodzenia.

Doszła do wniosku, że nie powinna zabierać halligana ani piły ratunkowej, mimo że bardzo ją kusiło, więc zamknęła drzwi i poszła dalej.

W następnym tunelu serwisowym połączyła dzieci liną i kazała im schodzić w dół po drabinie. Prowadziła tylko sześć poziomów w dół, a kiedy się tam znaleźli, poczuli wiejący z dołu silny podmuch.

— Co to jest? — wysapała Shari. Schodzenie po drabinie, zwłaszcza z Amber na plecach, dało się jej we znaki.

— Szyb wentylacyjny. Właśnie rym szybem dostaniemy się do sektora G.

— Chyba żartujesz. — Korytarz przypominał tunel aerodynamiczny, wiatr niemal ich przewracał.

Wzdłuż ścian biegły liny. Dzieci złapały się ich, kiedy tylko zeszły z drabiny.

Shari zrobiła to samo i ruszyła korytarzem. Na samym końcu był ogromny otwór obramowany składaną poręczą, gęsto oznaczoną znakami ostrzegawczymi i napisami. Po prawej stronie na ścianie był olbrzymi kołowrót ze stalową liną, na pierwszy rzut oka tak długą, że można by sięgnąć do Chin. Stojąc na krawędzi, można było zobaczyć w dole przepastny szyb powietrzny.

Powietrze w tak wielkim kompleksie jak Podmieście zawsze było problemem, zwłaszcza że niemal całkowicie było w ten czy inny sposób odzyskiwane i odświeżane. By ułatwić przepływ świeżego powietrza i umożliwić mieszanie się gazów, Podmieście było wyposażone w cztery wielkie szyby powietrzne, każdy głęboki prawie na trzysta metrów i szeroki na sześćdziesiąt.

Otwór, przed którym stali, znajdował się w połowie wysokości sektora B, a do dna otchłani było prawie dwieście pięćdziesiąt metrów.

— Mogę powiedzieć tylko tyle: nie patrzcie w dół. — Wendy podeszła do kołowrotu i zwolniła blokadę.

— Powiedz, że żartujesz — krzyknęła Shari. Na skraju szybu wiatr był wprost huraganowy.

— Kabla starczy z zapasem aż na sam dół — powiedziała Wendy, wyciągając około dwóch metrów liny i zrzucając na podłogę swój osprzęt wspinaczkowy. — Ale nie musimy zjeżdżać aż tak nisko, wejście do hydroponików jest na G 4.

— Powiedz, że żartujesz — powtórzyła Shari. Kręciło się jej w głowie, słabe światło z szybu widziała jak przez mgłę. Miała już kiedyś takie uczucie, gdy uciekała przed posleeńskim natarciem na Fredericksburg. To była straszna, przejmująca aż do szpiku kości zgroza.

— Opuszczę cię na G — ciągnęła Wendy, jakby jej nie słyszała. — Lina jest obliczona na trzy tony, więc nie martw się, że cię nie utrzyma. Na kołowrocie oznaczyłam kolejne wyloty tuneli. Kiedy zjedziesz na dół, zaczep linę na szpuli, a potem zakołysz nią w przód i w tył. Będę stąd patrzeć, i kiedy zobaczę, że kołyszesz liną, poślę na dół dzieci. Lina jest wystarczająco długa, żebyś mogła asekurować je z dołu. Uważaj tylko, żebyś nie wypadła z otworu.

— To SZALEŃSTWO — powiedziała Shari, odsuwając się od krawędzi dziury.

Wendy złapała ją za ramię i potrząsnęła.

— Słuchaj — syknęła jej do ucha. — Posleeni zajęli windy i większość ruchomych schodów. Goranie wyjdziemy, ale jest szansa, że wydostaniemy się przez hydroponiki. Nie ma innej drogi w dół. A teraz zakładaj uprząż i szykuj się.

— Dzieciom to się nie spodoba — powiedziała Shari, podnosząc uprząż. Miała wielkie ze strachu oczy. — A ja nie dam rady zwieźć na dół Amber.

— Amber zjedzie z Billym — powiedziała Wendy. — Po prostu przywiążę je wszystkie do tej cholernej liny. Tak, nie spodoba im się to, ale nic na to nie poradzę, drzwi są zamknięte.

Shari pokręciła głową i powoli zaczęła zakładać uprząż.

— A ty jak zjedziesz?

— To… skomplikowana sprawa — powiedziała Wendy.

* * *

Shari schodziła po ścianie, uważając, by nie patrzeć w dół. Spojrzała tylko raz, i to jej wystarczyło. Dno szybu ginęło w mroku, ale sam blask świateł bijący z innych otworów, głęboko w dole, wystarczył, by ją prawie zmroziło.

Cały czas uważała, żeby się nie kołysać. Im bardziej lina wydłużała się, tym bardziej ona huśtała się w przód i W tył. Raz nawet pośliznęła się i kilkakrotnie boleśnie uderzyła o ścianę. Było to dopiero po trzydziestu metrach; wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby pośliznęła się teraz.

Ściany szybu pokrywał śluz, dlatego ześlizgiwanie się stóp było nieuniknione. Kiedy się nad tym zastanowiła, uznała, że to nic dziwnego: powietrze w szybie pochodziło z milionów ludzkich płuc. Ludzie wydychali olbrzymie ilości wilgoci, a woda skraplająca się na ścianach była idealnym podłożem dla powstania śluzu, Dzięki temu, że schodziła pierwsza, dzieci nie będą huśtać się na kablu, ale tak czy inaczej czeka je utytłanie się w szlamie.

A nie spodziewała się, by w najbliższym czasie napotkali jakąś pralnię.

Wreszcie zatrzymała się nad jakimś otworem i przeczytała napis. Była na poziomie G, ale w sektorze były cztery otwory, a najlepszy wydawał się drugi od dołu, więc opuściła się jeszcze trochę niżej.

W końcu dotarła do odpowiedniego tunelu. Odbiła się od ściany i wpadła do środka, gdzie mimo wytężonych wysiłków wylądowała na tyłku. Szybko wstała i cofnęła się do wejścia, ciągnąc za sobą linę.

Po lewej stronie miała pusty kołowrót, na którym zaczepiła stalową linę.

Potem Shari wypięła się, wychyliła poza krawędź otworu i rozkołysała linę.

* * *

Wendy nieźle się namęczyła, zanim spuściła dzieci po stalowej linie. Najpierw musiała znaleźć klamry, potem pasujące uprzęże, potem przekonać Billy’ego, żeby zabrał Amber, a jeszcze później musiała wyłapać wszystkie dzieci, które wrzeszczały i próbowały uciec. Shakeela wspięła się na samą górę drabiny i dobijała do drzwi, przez które weszli, aż wreszcie Wendy ją obezwładniła.

Wróciła na dół tylko po to, by się przekonać, że w tym czasie Nathan i Shannon odpięli się i próbowali otworzyć drzwi na końcu korytarza. Wreszcie jednak przypięła do liny całą trójkę, objęła Billy’ego i wskazała mu otwór.

— Billy, musisz cały czas być twarzą do ściany — krzyknęła — bo inaczej zmiażdżysz Amber o ścianę. Rozumiesz? Twarzą do ściany.