Выбрать главу

Chłopiec z ponurą miną pokiwał głową, a potem wskazał na nią.

— Ja zejdę za wami, bo muszę kręcić kołowrotem.

Znów pokiwał głową i zamknął oczy, przekładając nogi przez krawędź otworu.

Wendy poklepała go po ramieniu, a potem wychyliła się, zakołysała stalową liną i pomachała Shari na dole.

Największy problem stwarzała waga liny. Każde dziecko tkwiło w uprzęży, albo standardowej, z szafki serwisowej, albo, jak w przypadku Shakeeli i Nathana, w siodełku splecionym ze sznura. Uprząż była z kolei przymocowana do krótkiego kawałka wspinaczkowej liny, ta zaś klamrami do stalowej liny. Na każdą klamrę przypadała dwójka dzieci, które w tej chwili przytulały się. do siebie i wypłakiwały oczy.

Wendy obawiała się, że lina natychmiast ściągnie je w dół, kiedy tylko zwolni blokadę. Dlatego wciągnęła długi kawał kabla w głąb korytarza i zaczepiła go o pierścień bezpieczeństwa, a potem przymocowała podwójne uprzęże i zapięła w nie dzieci. Teraz stała przed problemem opuszczenia ich wolno w głąb szybu.

W końcu wzięła resztkę liny i przełożyła ją przez ten sam pierścień, przez który przechodziła stalowa lina, a potem przywiązała ją mocno do ostatniej klamry. Był to skomplikowany, ale bezpieczny sposób powolnego opuszczania liny przy wykorzystaniu tarcia sznura o sznur. Co więcej, w każdej chwili mogła zatrzasnąć blokady, zatrzymując cały proces.

Skinęła głową Billy’emu. Przypięta obok niego Kelly zachowywała się jak katatoniczka, ale kiedy brat popchnął ją w stronę krawędzi, wrzasnęła i przywarła do niego z całych sił.

Na szczęście Billy’emu udało się nie dopuścić do zmiażdżenia Amber o ścianę. Zjeżdżał w dół z zamkniętymi oczami i bez przerwy głaskał siostrę, żeby ją uspokoić.

Waga stalowej liny i pierwszej trójki pociągnęła resztę dzieci, które nie miały już innego wyjścia — musiały przekroczyć krawędź otworu. Wendy opuszczała je powoli, za każdym razem sprawdzając, czy nic się nie zacięło. Shakeeli znów udało się wypiąć, ale Wendy przypięła ją z powrotem do kabla i przestrzegła, że jeśli dziewczynka zrobi to samo w drodze na dół, czeka ją bardzo długie spadanie.

Potem wszystko poszło już jak w zegarku. Do dna szybu było prawie dwieście pięćdziesiąt metrów, i z początku Wendy bała się kołysania, ale Shari kontrolowała wszystko z dołu i wkrótce dzieci bezpiecznie do niej dotarły.

Cała akcja zajęła zaledwie kilka minut, ale pod koniec Wendy cała się trzęsła z wysiłku. Teraz przyszła kolej na nią.

Zejście na dół było jednym wielkim znakiem zapytania. Liny miały tylko sześćdziesiąt metrów długości, więc rappeling nie wchodził w grę. Jeżeli w Podmieściu w ogóle była dwustupięćdziesięciometrowa lina, to w magazynach ochrony, które już dawno zajęli Posleeni. Teoretycznie wymyśliła pewien sposób, ale wcale jej się nie podobał. Jeśli coś pójdzie nie tak, Wendy Cummings skończy jako czerwona plama na pokrytym śluzem dnie szybu.

Ale tylko to przychodziło jej do głowy, i gdyby tak dłużej stała, „słuchając rad własnego strachu”, jakby to ujął Tommy, w końcu by ją sparaliżował.

Odcięła kilka kawałków liny i zaczęła wiązać na nich supły.

Podstawowym sposobem schodzenia po linie był tak zwany „węzeł Prusika”. Wendy złożyła razem dwa końce kawałka liny i Owinęła ją wokół stalówki, a potem wokół samej siebie. Kiedy ciągnęła za pętlę, lina zaciskała się na stalówce i zatrzymywała ją w miejscu. Teoretycznie. Z każdą inną liną wszystko poszłoby gładko, ale ze stalową było inaczej.

Powierzchnia liny była oczywiście bardziej śliska niż sznur, a do tego została naoliwiona. Ogólnie rzecz biorąc, niezbyt nadawała się do schodzenia metodą węzłów Prusika. Dlatego Wendy postanowiła zrobić kilka węzłów. Gdyby jeden się rozluźnił, pozostałe powinny się zacisnąć.

Ostatni kawałek liny przywiązała do swojej uprzęży. Nie była to lina wspinaczkowa, tylko jedna z linek zabezpieczających. Gdyby zaczęła spadać, linka zaczepiłaby się o stalową linę na dole. Mogłoby dojść wtedy do kilku nieprzyjemnych rzeczy, poczynając od wyrżnięcia w ścianę, ale wszystko to było jednak lepsze niż stać się czerwoną plamą na dnie szybu.

Wendy sprawdziła wytrzymałość węzłów na krawędzi — wydawały się mocne — wsunęła stopę w jedną pętlę, złapała dwie inne i zrobiła krok w przepaść.

I natychmiast huknęła w ścianę. A więc węzły trzymały, choć opuszczanie się tą metodą okazało się niełatwą ewolucją.

W końcu udało jej się złapać rytm. Puszczała się jedną ręką, rozluźniała i zsuwała pętle na nogi, a potem znowu zakładała je na ręce.

Zeszła w ten sposób ponad sześćdziesiąt metrów, czyli ćwierć dystansu, kiedy w jednym z bocznych korytarzy usłyszała serię strzałów z posleeńskiego karabinu magnetycznego. Potem na górze pojawił się obcy. Gdyby spojrzał w dół, byłaby już martwa.

Zaczęła szybko zsuwać się w głąb szybu, nie luzując żadnego z węzłów.

Nie wiedziała, że po pokonaniu blisko sześćdziesięciu metrów stalowej liny sznury zebrały całkiem sporo smaru. Do tego utrzymując linę przez cały czas napiętą, Wendy znacząco zwiększała tarcie, a zwiększone tarcie oznaczało zwiększone wydzielanie ciepła. Większa ilość ciepła zaś zmniejszyła współczynnik tarcia sznura, i grawitacja zaczęła upominać się o swoje.

Wendy zsunęła się jeszcze jakieś dwanaście metrów, kiedy pętle na stopy zaczęły zjeżdżać w dół. Natychmiast przerzuciła ciężar ciała na ręce, ale nagłe szarpnięcie spowodowało, że one również ruszyły w dół.

Zsuwała się po stalowej Unie i niewiele mogła na to poradzić.

Z całych sił zacisnęła dłonie na górnych linkach, ale czuła, że liny zaczynają się już topić i strzępić. Podciągnęła jedną z pętli na stopy, wyginając się w literę U, ale ta lina też już dymiła. Koniec stalowej liny zbliżał się, a ona zjeżdżała z prędkością ponad trzydziestu kilometrów na godzinę.

Przed skręceniem karku uratowało ją kilka rzeczy. Po pierwsze, ten kawał stalowej liny, który pokonała, nieco zamortyzował szarpnięcie. Po drugie, lina zabezpieczająca była tak zaprojektowana, by wydłużyć się o jedną trzecią, więc ona też pochłonęła nieco energii. Na koniec wreszcie Wendy miała dobrze zrobioną uprząż, która skierowała ową energię wzdłuż jej kręgosłupa, a nie w poprzek.

Nie oznaczało to jednak, że szarpnięcie było przyjemne, ryle tylko, że można było j e przeżyć. Wyrżnęła mocno w ścianę. Od roztrzaskania czaszki uchronił ją bark, który wziął na siebie siłę uderzenia. Lewa ręka oczywiście natychmiast przestała do czegokolwiek się nadawać.

Wendy przez chwilę wisiała na kablu i jęczała.

— Wszystko w porządku? — spytała Shari z kryjówki znajdującej się trzy metry wyżej.

— Nie, nic nie jest w porządku — wychrypiała Wendy. — Żyję i… — Poruszyła rękami i nogami. — Chyba wszystko działa, ale nie powiedziałabym, że to „w porządku”.

— Widziałam na górze Posleena — szepnęła Shari.

— Ten cholerny stwór jest trzysta metrów nad nami, Shari — powiedziała Wendy. — Jeśli mój wrzask nie zwrócił jego uwagi, rozmowa normalnym głosem na pewno nam nie zaszkodzi.

— Nie krzyczałaś.

— Nie? — zdziwiła się Wendy. — Przysięgłabym, że krzyczałam.

— Nie, przeleciałaś w ciszy. Byłam nawet pod wrażeniem. Może klęłaś, ale nie słyszałam.

— Shari? — Wendy podciągnęła się swoją jedyną sprawną ręką i skrzywiła się na widok siniaka od paska.

— Tak?

— Zacznij wreszcie mnie wciągać, bo, jak Boga kocham, wlezę tam na górę i pożrę twoje serce.