Выбрать главу
* * *

Elgars spojrzała w obie strony głównego korytarza i ostrożnie wyszła. Migoczący niebieski duszek, który ją prowadził, podskakiwał w powietrzu dokładnie trzy metry przed nią, wskazując drogę do hydroponików.

Korytarz był szeroki i wysoki. Środkiem biegły tory kolejki, a po obu stronach ciągnęły się rzędy wielkich drzwi. Był opuszczony. Elgars od razu zauważyła, że na niższych poziomach Podmieścia było mniej ludzi, ale po najeździe Posleenów cały sektor do reszty się wyludnił.

Poprawiła ciężki tobół na plecach i głęboko odetchnęła. Do tej chwili wyprawa była pozbawiona przygód, ale mimo to szarpała nerwy. A waga całej tej broni i amunicji zaczynała ją wyczerpywać; niosła przynajmniej drugie tyle, ile sama ważyła, jeśli nie więcej.

Niezdarnie potruchtała na drugą stronę korytarza — uważając, by używać przejść przez tory kolejki — do siedmiometrowych wrót z napisem „Hydroponiki”. Po prawej stronie zobaczyła normalnej wielkości drzwi otwierane identyfikatorem dłoni. Poprawiła tobół na plecach, żeby uwolnić rękę, i przyłożyła dłoń do panelu.

— Nazwisko? — zapytał elektroniczny głos.

— Sandra Ells… — Przerwała i potrząsnęła głową. Poczuła przebiegający jej po plecach zimny dreszcz. — Annie Elgars, kapitan, siły naziemne — powiedziała, dysząc lekko ze zmęczenia.

Drzwi otworzyły się, a wtedy Elgars nachyliła się i wcisnęła w prowadnicę swój bojowy nóż. To były pancerne drzwi — cała ściana była z grubego, wytrzymałego blasplasu — ale piętnaście centymetrów gerberowskiej stali w szczelinie skutecznie je zablokowało.

Wstała i weszła do środka.

Najwyraźniej było to wejście dla obsługi hydroponików. Pomieszczenie było wielkie, miało około dwudziestu metrów długości i grubo ponad dziesięć szerokości. Wzdłuż obu dłuższych ścian stały rzędy szafek, zaś pod przeciwległą ścianą było opuszczone stanowisko ochrony. Szafki były pootwierane, a na stołach leżały porozrzucane przedmioty, jakby przeprowadzono tu pospieszną ewakuację.

Elgars zwaliła tobół na najbliższy stół i poprawiła uprząż. Wiedziała, że musi zaczekać tutaj na Wendy i Shari, poza tym nie miała pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Ponieważ marnowanie czasu w takiej sytuacji zupełnie nie miało sensu, zaczęła wykładać broń i amunicję, szykować uprzęże i przygotowywać małe plecaki dla starszych dzieci.

Zajęło jej to około pięciu minut, a kiedy skończyła, Wendy i Shari wciąż jeszcze nie było. Wiedziała, że są tylko dwa wyjścia z sytuacji. Jeśli Shari i Wendy pojawią się, dopóki będzie w stanie utrzymać drzwi, odejdą stąd razem. Jeśli nie, ona tu zginie. Nie przepadała za dziećmi, nie interesował jej też zupełnie los Shari. Ale Wendy była jej jedyną przyjaciółką. Jeśli ją tu zostawi, będzie odtąd żyła sama, bez wspomnień i bez celu. Nie ma więc po co uciekać. Zresztą wiedziała, że Wendy zrobiłaby to samo dla niej.

Po kilku minutach czekania i patrzenia na drzwi uznała, że nie wykorzystuje należycie czasu, zaczęła więc przeszukiwać otwarte szafki, mając nadzieję znaleźć coś, co mogłoby się przydać.

Natrafiła na kilka batoników, trochę drobnych narzędzi i, co najważniejsze, plan sekcji hydroponików. Nie była pewna, czy duszki będą tu działać; trzymały się raczej głównych tras niż bocznych przejść.

Na końcu rzędu szafek pod prawą ścianą stała skrzynia z kombinezonami ochronnymi i trzy skrzynki z maskami tlenowymi. Elgars wypełniła jeden z kombinezonów najmniejszymi maskami, jakie znalazła, i kilkoma kombinezonami chroniącymi przed niebezpiecznymi odpadami. Skoro obsługa hydroponików miała je na składzie, musi być ku temu powód. Potem wyciągnęła ze skrzynek trzy maski dla dorosłych. Tego typu maski były w stanie filtrować przez piętnaście minut niemal każdą toksynę. Annie podejrzewała, że coś takiego może im się przydać.

Wróciła pod drzwi, gdzie zrzuciła swoje znaleziska, i wyjrzała na korytarz. Wciąż nikogo nie było. Nie była niecierpliwa, lecz tylko świadoma konieczności pośpiechu. Kiedy już miała schować się z powrotem do pomieszczenia, w głębi korytarza usłyszała jazgot ognia z karabinu magnetycznego. A więc Posleeni dotarli tu pierwsi.

Uklękła w drzwiach i wycelowała AIW w stronę wylotu poprzecznego korytarza. W chwili, kiedy pierwszy Posleen pojawił się w zasięgu wzroku, usłyszała głośny trzask po prawej stronie, a potem zobaczyła wywalony fragment ściany oraz wchodzącą w główny korytarz Wendy.

* * *

Wendy zauważyła Elgars w chwili, kiedy szczęknął granatnik AIW. Zaklęła i wyciągnęła Billy’ego z dziury w ścianie.

— Biegnij! — powiedziała, wskazując mu drzwi, w których klęczała Elgars.

Chłopiec kiwnął głową i pobiegł na drugą stronę korytarza, trzymając się przejść przez tory.

— Co się dzieje? — spytała Shari, wypychając pozostałe dzieci przez dziurę.

— A jak myślisz? — warknęła Wendy. — Elgars zajęła się zwiadowcami, ale musimy się ruszać.

— Idź tam — powiedziała Shari — a ja je przepchnę. Idź i weź jakąś broń.

* * *

Elgars skinęła głową chłopcu, który wpadł szczupakiem w drzwi.

— Lewa ściana — powiedziała. — Bierz najmniejszy pistolet i trzy pudełka amunicji, a potem ustaw się pod ścianą. Następne dzieciaki zrobią to samo.

Billy podniósł się z podłogi i podbiegł do stołu. Tam złapał glocka i trzy pudełka amunicji kalibru. 45.

Tymczasem Elgars skierowała troje następnych dzieci pod ścianę, a potem odsunęła się, aby wpuścić Wendy.

— W samą porę.

— Przepraszam — powiedziała Wendy — ale co ma wisieć, nie utonie.

Dokładnie obmyśliła sobie ten żart, więc zirytowało ją nieco, kiedy Elgars gniewnie się skrzywiła.

— Łap MP-5 — powiedziała kapitan, kiedy nadbiegło kolejne dziecko. — Za chwilę będą z powrotem.

— Nikt tu nie ma poczucia humoru — wzruszyła ramionami Wendy, biorąc pistolet maszynowy i ładując nabój do komory. — Gorzej niż z Duńczykami.

— O czym ty mówisz? — warknęła Elgars.

— Nieważne — odparła Wendy, klękając po drugiej stronie drzwi. Zza rogu wyłonił się pierwszy Posleen. — To ludzka rzecz — dodała, trafiając normalsa w pierś trzema pociskami.

Za nim jednak szło czterech następnych. Pierwszy potknął się o leżące w korytarzu ciało, przez co stał się łatwym celem dla Elgars, ale dwaj pozostali pokonali przeszkodę i wylądowali na samym środku skrzyżowania.

Wendy strzeliła do jednego z nich, kiedy był jeszcze w locie, trafiając go w bok. Strzał stosunkowo małym pociskiem nie był jednak śmiertelny. Normals obrócił się w miejscu i wystrzelił z karabinu magnetycznego.

Ostatnie z dzieci, Kelly, właśnie biegło do drzwi. Większość pocisków ominęła ją, ale jeden przebił jej łydkę.

Dziewczynka padła na brzuch w kałuży krwi i zaczęła krzyczeć.

Wendy z wściekłym wrzaskiem wywaliła w centauroida cały magazynek, a tymczasem Elgars sprawnie załatwiła ostatniego obcego.

— Skurwysyny! — krzyczała Wendy z nozdrzami rozszerzonymi z gniewu. — Jak ja nienawidzę tych jebanych Posleenów!

— Pomóż mi — wydyszała Shari, wlokąc ranną córkę do środka.

Elgars wyszarpnęła nóż spod drzwi i zamknęła je, szyfrując zamek tak, by wskazywał zagrożenie biochemiczne wewnątrz pomieszczenia. Teraz drzwi można było otworzyć tylko silnymi materiałami wybuchowymi albo kodami nadzorcy.

Wendy wyjęła apteczkę. Najpierw znieczuliła ranę, a potem owinęła ją mocno bandażem, aby zatamować krwawienie.