Выбрать главу

— Przeszło obok tętnicy — powiedziała, zaciskając opatrunek — ale nie da się na tej nodze chodzić.

— Już dobrze, Kelly. Ćśśś — szeptała Shari, kołysząc wciąż zawodzącą córkę.

Nagle Elgars pochyliła się nad dzieckiem i uderzyła je w twarz otwartą dłonią. — Cicho!

— Niech cię szlag! — krzyknęła Shari i odwróciła się do kapitan. Poczuła przytkniętą do policzka lufę pistoletu.

— Nie mamy czasu — powiedziała zimno Elgars. — Ona musi wstać i iść. I ma to zrobić bez wrzasków. Albo wszyscy umrzemy.

Cofnęła pistolet i schowała go do kabury.

— Teraz bierz karabin i uprząż, musimy iść. I to już.

Shari kiwnęła głową i postawiła cicho popłakującą Kelly na nogi.

— Możesz iść?

— Nie boli — powiedziała cicho Kelly. — Chyba mogą.

— W takim razie wynośmy się stąd — oznajmiła Wendy, zabezpieczając MP-5 z charakterystycznym trzaskiem.

Elgars nagle uświadomiła sobie, że kobieta stała tuż za nią. Odwróciła się i popatrzyła na nią, jednak Wendy odwzajemniła jej tylko chłodne spojrzenie.

Potem podeszła do stołu i popatrzyła na pozostałą broń i amunicję.

— Shari, chodź tu.

Shari wzięła uprząż bojową i zarzuciła ją na ramiona, a potem złapała karabinek szturmowy steyr systemu bullpup.

— Uzbrajasz go, odciągając tę dźwignię — pokazała jej Wendy. — A tu jest bezpiecznik.

— Rozumiem — odparła zdenerwowana Shari. — Strzelałam już kiedyś, ale nie za dużo.

— Dlatego to ty weźmiesz azot — dodała Wendy, wyciągając pakiet. — Widziałaś, jak ja to robiłam. Otwierasz drzwi, my cię osłaniamy i wchodzimy. Będziesz też niosła wszystko, czego nie dadzą rady nieść dzieci, a dzięki temu ja będę mogła szybciej się ruszać.

— Dobrze.

— Billy — powiedziała Elgars — będziesz musiał wziąć więcej amunicji.

— To mały chłopiec — zaprotestowała cicho Shari. — Niesie już wystarczająco dużo.

— Może wziąć więcej — ucięła Elgars. — Możesz?

Chłopiec kiwnął głową i wziął ze stołu dodatkowe pudełka amunicji oraz uprząż.

— Znasz się na magazynkach? — spytała kapitan. — Jeśli tak, to kiedy będzie nam się kończyć amunicja, będziesz ją donosił. I ładował magazynki, jeśli będziesz miał czas. Jasne?

Billy kiwnął głową i uśmiechnął się, po czym wyjął magazynek do AIW i wskazał na karabin.

Elgars odpowiedziała mu uśmiechem i wymieniła swój częściowo opróżniony magazynek na nowy.

— Dobra nasza — stwierdziła Wendy. — Ruszamy.

* * *

Wendy popatrzyła na PDA i na drzwi. Według planu, który znalazła, w tym miejscu powinno być tylko jedno wyjście, a ona widziała dwa.

Znaj dowali się w przetwórni owoców i warzyw produkowanych w hydroponikach; wiele z nich leżało na stosie i już zaczynało gnić. Billy wywąchał pojemnik pełen pudełek z truskawkami i dzieci napchały sobie buzie słodko-kwaśnymi owocami. Od ataku minęły co najmniej trzy godziny, a oni bez przerwy uciekali przed pierwszymi szeregami Posleenów.

Pomieszczenie przetwórni miało blisko dwadzieścia metrów szerokości i kilkaset długości, i. było zastawione aż do sufitu kuwetami z różnymi roślinami motylkowymi rosnącymi w odżywczych roztworach. Te blisko dopiero kiełkowały, ale w oddali widać było już rozwinięte rośliny i przemieszczających się między nimi w tę i z powrotem automatycznych żniwiarzy.

Nie wiedzieli, którędy mają uciekać, więc skierowali się do strefy załadunku nasion i ziarna. Było tam osiem wind zaopatrzeniowych. Większość prawdopodobnie była już zajęta przez Posleenów. Była tam też winda zbożowa. Gdyby ją uruchomili, mogliby nią wyjechać na powierzchnię. Gdyby się jednak nie udało, Wendy zamierzała skorzystać ze sprzętu wspinaczkowego, choć na pewno trwałoby to dłużej, ale dopóki byliby w szybie, Posleeni nie mogliby ich złapać.

Problem polegał na tym, jak dotrzeć do windy, omijając główne korytarze; dwa razy je przecinali i dwa razy spotykali Posleenów. Musieli więc dostać się do sekcji pompowania odżywki, a potem do przyległego magazynu nasion. Stamtąd do głównej sekcji przyjmowania transportów był już tylko jeden skok. Mogli tam być, i prawdopodobnie już byli, Posleeni, ale to zmartwienie grupa zostawiła sobie na później.

— Co się stało? — spytała Shari, wskazując głową drzwi. — Lewe czy prawe?

— Nie wiem — odpowiedziała Wendy. — Tutaj powinny być tylko jedne.

Przyłożyła dłoń do panelu prawych drzwi, ale nie chciały się, otworzyć, nawet kiedy wystukała kod. Lewe także nawet nie drgnęły.

— Otwórz prawe — zwróciła się do Shari.

Kobieta podeszła do drzwi i ostrożnie wycelowała w sam środek wtryskiwacz ciekłego azotu. Poprzednio ochlapała się, wprawdzie tylko trochę, ale jednak boleśnie, teraz więc miała na sobie kombinezon ochronny. Lekkie ramexowe kombinezony nie chroniły przed pociskami posleeńskich karabinów magnetycznych, jednak radziły sobie z kroplami hiperzimnego płynu.

Drzwi powinny były stwardnieć i pęknąć, ponieważ pamiętające tworzywo nie wytrzymywało temperatury ciekłego azotu. A tymczasem ciecz po prostu spłynęła na podłogę i zaczęła gwałtownie parować.

— Odsuń się — ostrzegła Wendy — Można od tego w mgnieniu oka dostać anoksji. Ciekawe, wygląda jak pamiętające tworzywo, ale to jest blasplas.

— Co to znaczy? — spytała niemal bez tchu Shari. Wyprawa zmęczyła ją do cna.

— To znaczy, że ktoś chciał, aby te drzwi wyglądały zupełnie normalnie, ale są nie do przejścia — powiedziała Wendy. — Spróbuj lewych, nie mamy czasu na rozwiązywanie tajemnic.

Drugie drzwi natychmiast zrobiły się szare, a potem białe; tworzywo stwardniało w kriogenicznej kąpieli. Kiedy mgła zaczęła się przerzedzać, Shari podeszła do drzwi, przyłożyła do nich nitownicę i wystrzeliła, roztrzaskując kruchy plastik.

Posleeński normals stojący po drugiej stronie spojrzał tam, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi, a potem na stojącego przed nim człowieka, i zaczął podnosić w górę miecz borna.

Shari wrzasnęła, wymierzyła w niego wtryskiwacz i strzeliła mu w pysk ciekłym azotem.

Normals wydał z siebie ostry, dziwaczny okrzyk i zatoczył się w tył, a wtedy Wendy wpakowała mu w pierś dwie serie. Pierwsza potrzaskała tylko płaski mostek Posleena, druga za to przeszyła serce i obcy osunął się na ziemię, jakby padał przed nimi na kolana.

Wendy omiotła wzrokiem resztę pomieszczenia. O ile mogła się zorientować, było puste.

Rozległa sala była najwyraźniej jakąś mieszalnią; sądząc po zapachu, mieszalnią pożywek. W powietrzu unosił się ciężki smród amoniaku i fosforanów, na podłodze zaś stały wielkie zbiorniki, wysokie na trzy czy cztery metry i szerokie na dziesięć czy dwanaście. Wysoko pod sufitem wisiały wielkie wentylatory. Pomieszczenie było gigantyczne: odległość od ściany do ściany wynosiła co najmniej trzydzieści czy czterdzieści metrów.

Drzwi otwierały się na małą platformę z kratownicy. Między rzędami zbiorników biegła galeryjka, zakończona drugimi drzwiami. W połowie długości przecinała ją druga, poprzeczna, na środku zaś znajdowało się stanowisko obsługi.

Wendy machnęła do pozostałych i pobiegła w tamtą stronę. Ponieważ największym zagrożeniem byli Posleeni z tyłu, kolumnę zamykała Elgars. Wspierał ją Billy, niosący pistolet i zapasowe magazynki. Shari miała zbiornik z azotem oraz torbę z mundurami i maskami tlenowymi, Shannon zaś niosła Amber. Prowadziła Wendy, jako druga po Elgars najbardziej doświadczona w walce i jako jedyna osoba znająca drogę.