Выбрать главу

— Ciężko mi w to uwierzyć — powiedziała Elgars, Odcięła zasilanie zbiornika, do którego pociągnęła kable, a potem ostrożnie wskoczyła na ramię wirnika i machnięciem ręki wskazała kable.

— Podaj mi je, dobrze?

— Jasne — odparła Wendy, wyciągając w jej stronę pęk przewodów. — Tak naprawdę różnica polega teraz na rym, że większość z nas zastanawiała się przez lata, co tu może się stać. Och, oczywiście byli tacy, którzy uważali, że Posłeeni nigdy nie nadejdą, tak samo jak tacy, którzy zamierzali wtedy spić się tak, żeby niczego nie zauważyć. Ale większość z nas zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i zastanawiała się, co wtedy zrobić. Plany ograniczały się do „udać się do najbliższego punktu obrony i utrzymać go do nadejścia posiłków”, ale to było myślenie życzeniowe. Posłeeni za godzinę czy dwie zniszczą wszystkie punkty oporu. Nie ma mowy, żeby wojsko zdążyło się tu przebić, zanim wszyscy trafimy na talerze.

— Taki miałaś plan od samego początku? — Elgars ostrożnie przechyliła się przez krawędź zbiornika i wcisnęła kable wraz z puszką farby w amoniakową breję.

— Nie — odparła Wendy z westchnieniem, ledwie słyszalnym przez warkot pozostałych silników. Masa na dnie zbiornika składała się głównie z bezwodnego amoniaku i była gęstsza niż surowe ciasto. Silniki były przeznaczone do mieszania cieczy, i chociaż wyposażono je w trzydziestoprocentowy nadmiar mocy, szybko zbliżały się do momentu, w którym mogły strzelić bezpieczniki. — Zamierzałam dostać się do załóg awaryjnych. Byłyby w pierwszej linii i odpierały Posleenów najdłużej, jak się da. Ale ten plan zakładał, że dostaniemy jakieś ostrzeżenie. Nie wiem, dlaczego tak się nie stało.

— A więc punkty oporu mogą utrzymać się najwyżej… Ile? — spytała Elgars, wycierając rękawice szmatą i przeskakując z powrotem na kładkę. Potem wróciła do centralnej konsoli i zaczęła wyłączać pompy.

— Trzy do sześciu godzin. Na tyle ocenia się czas potrzebny Posleenom do wyeliminowania dziewięćdziesięciu procent oporu. Oczywiście nikt nie mówił tego głośno, ale widziałam te szacunki.

Włączyła terminal informacyjny i weszła w bazę danych. Musiała dwa razy wpisać hasło, ale w końcu znalazła właściwy plik.

— Dwie godziny po zredukowaniu pierwszej linii obrony, czyli sił bezpieczeństwa w sekcji A, dziewięćdziesiąt procent populacji zginie — zacytowała fragment dokumentu. — A w ciągu kolejnych sześciu godzin liczba zabitych wzrośnie do dziewięćdziesięciu ośmiu procent.

— W takim razie chyba należymy do tych dwóch procent — powiedziała Elgars.

— To trochę pesymistyczne założenie, ale można to sprawdzić.

Włączyła plan Podmieścia, a potem otworzyła bazę danych służb awaryjnych.

— Zastanawiałam się, jak możemy się dowiedzieć, gdzie są Posleeni. W końcu uświadomiłam sobie, że możemy ich śledzić po sygnałach alarmowych. — Włączyła zapis alarmów i naniosła je na plan. — Uciekamy od czterech i pół godziny. Penetracja nastąpiła jakieś pięć godzin temu, jak sądzę. — Przewinęła plan pięć godzin wstecz. — Widzisz te czerwone kropki? To alarmy. Jest ich sporo wokół wejść, potem się rozdzielają. — Przewinęła plan do przodu i Elgars zobaczyła, o co jej chodzi. Czerwone kropki posuwały się przez jakiś czas wyraźnie zarysowanym frontem, a potem zaczęły się rozpraszać na wszystkie strony.

— Widzisz, że jest coraz mniej ludzi, którzy mogą włączać alarmy — powiedziała beznamiętnie Wendy. — Tu widzisz stan dwie godziny po wejściu. Wtedy my schodziliśmy już na dół. Stołówka B-3 była już objęta perymetrem Posleenów. Dave już nie żył, a może zginął trochę później. — Przewinęła plan jeszcze trochę. Czerwone kropki były teraz rozsiane. — W tym momencie prawie wszystkie zamieszkane rejony zostały zajęte, a Posleeni weszli do sektorów przemysłowych. Tam nie mamy ich jak śledzić, bo nie było już nikogo, kto by uruchamiał alarmy.

— A więc za cztery godziny? — powiedziała Elgars, stukając w klawisze swojej konsoli.

— Prawdopodobnie około trzech czy czterech tysięcy ludzi przeżyło i chowa się w różnych miejscach, bez możliwości ucieczki — powiedziała zimno Wendy. — Z początkowych dwóch milionów.

— I nie wydostaną się stąd, tak? — Kapitan spojrzała na nią ostro. — Są już praktycznie martwi.

— Tak — kiwnęła głową Wendy. — Siły naziemne nie wkroczyły, nie zareagowały, i Posleeni zajmą całkowicie miasto. Może uchowa się jakaś Newt czy dwie, ale praktycznie to wszystko są już chodzące trupy.

Elgars kiwnęła głową i wcisnęła „enter”.

— Pora stąd iść.

— Sześć godzin? — spytała Wendy.

— Aha. — Kapitan obejrzała się. — Zakładając, że zadziała. Ale nie powinnyśmy się ociągać.

— Skończyłyście? — spytała Shari. Ona też założyła maskę tlenową. Głos miała stłumiony i poirytowany.

— Mogłybyśmy założyć jakiś obwód awaryjny — powiedziała Wendy — bo nie wiem, czy to wystarczy. Czego użyłaś zamiast oleju napędowego?

— Oleju kukurydzianego — odparła nieobecnym tonem Elgars. — Przydałby mi się cholerny plastik — dodała, pocierając podbródek. — Dopiero bym drani urządziła.

— Musimy iść — powiedziała z naciskiem Shari. — Co wy robicie?

— Wysadzamy Podmieście — odparła Wendy.

32

Niedaleko Cowee, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
23:37 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 września 2009

— Wyjazd stąd zapowiada się interesująco — powiedział major Mitchell.

— Poważnie, sir? — Pruitt badał okolicę niezależnym peryskopem. — A jak się stąd wydostaniemy?

SheVa pojechała w dół rzeki Little Tennessee do miejsca, gdzie wpadał do niej Cader Creek, potem zaś skręciła w dolinę, do punktu spotkania z konwojem uzupełniającym w Cader Fork. Ekipa załadunkowa miała pełne ręce roboty, a zapasowi kierowcy pomagali chorążemu Indy naprawić część uszkodzeń odniesionych pod ostrzałem.

— To znaczy inaczej niż wracając do Tennessee? — spytał Mitchell.

— Tak, sir — odparł cierpliwie działonowy. Czołg zadygotał przy załadunku kolejnego pocisku. Dotarła do nich wiadomość, że Posleeni przeskoczyli do Oak Grove, a więc są po obu stronach wylotu doliny, o ile już nie posuwaj ą się w głąb. Major Mitchell rozkazał Bachorom zająć pozycje z tamtej strony, żeby nie zostali zaskoczeni przy załadunku. — Mam wrażenie, że kiedy tam wrócimy, będzie my trochę za bardzo popularni, jeśli pan wie, o co mi chodzi.

— Majorze! — zgłosiła się Indy. — Mamy towarzystwo.

— Cholera! — zaklął Pruitt, obracając celownikiem. — Nie przy załadunku! Gdzie? Namiar!

— Nie, to naprawdę towarzystwo — zaśmiała się nerwowo Indy, wychodząc z włazu. — Zdejmij palec ze spustu, zanim zdradzisz naszą pozycję.

Za nią z otworu wyszła niska, muskularna kapitan. Mitchell uśmiechnął się, widząc na jej mundurze oznaczenia artylerii przeciwlotniczej.

— Whisky Trzy Pięć, jak sądzę — powiedział, wyciągając rękę.

— Kapitan Vickie Chan, sir — przedstawiła się kobieta, ściskając ego dłoń.

— Dziękuję za pomoc, pani kapitan — powiedział dowódca SheVy. — Myślałem, że już po nas.

— Pani kapitan, muszę mieć taki czołg — zawołał Pruitt, obracając się do niej w fotelu. — Są niesamowite. No, nie aż tak niesamowite jak Bun-Bun, ale cholernie niezłe.

— Możecie je wziąć — zaśmiała się kapitan. — Nie macie pojęcia, jak to jest z nich strzelać.