Выбрать главу

— Źle? — spytał Mitchell.

— Mało powiedziane, sir — odparła z uśmiechem Chan. — Powiedzmy po prostu, że z reguły czekamy, aż naprawdę nie mamy innego wyjścia i musimy strzelić. Jaki mamy plan?

— Niestety, obawiam się, że musimy jechać tam — powiedział major, wskazując na widoczne na monitorze góry. — Przyjrzałem się mapie. Tam jest jeszcze gorzej niż to wygląda na ekranie.

— Przecież to prawie pionowa ściana, sir — powiedziała z wahaniem dowódca Bachorów. — Bachory poradziłyby sobie chyba z kątem nachylenia, ale tam rosną drzewa, a z nimi już sobie nie poradzimy. A SheVa nie jest trochę za wywrotna na te zbocza? Nie mówiąc o tym, że… za szeroka?

— Myślę, że będziemy musieli to sprawdzić. Wytyczyłem trasę, którą możemy pojechać: przez Chestnut i Betty Gap, wzdłuż Betty Creek. Nie będzie łatwo ani przyjemnie, bo stromizny, zwłaszcza za Panther Knob, będą wyjątkowym koszmarem, ale powinniśmy się tam zmieścić. Według map nachylenie terenu nigdzie nie przekracza trzydziestu stopni. Wbrew temu, co może się wydawać, z pełnym magazynem amunicji środek ciężkości będziemy mieli dość nisko. Myślę, że powinniśmy dać radę.

— A jeśli nie?

— Cóż, jeśli zawrócimy, na pewno wpadniemy na Posleenów. A jeśli pojedziemy… w górę, jest kilka możliwych złych zakończeń. Na przykład nie wiemy, czy w Betty Creek nie ma dużych sił Posleenów. Ale to jedyna droga, na której nie grozi nam natychmiastowa śmierć. Jeśli Posleeni są w Betty Creek, ale nie są to duże siły…

Uśmiechnął się złowrogo.

— A pana jednostki uzupełnień? — spytała kapitan, wskazując kciukiem za siebie. — I my, skoro już o tym mowa?

— Update’owałem mapę — powiedział major, podając jej kartę flash. — Ma pani…

— Mam moduł map — odparła z uśmiechem, wyciągając czytnik i wkładając do niego kartą. — Mamy wszystkie nowoczesne udogodnienia.

— Pojedziecie do Mica City i przez Bushy Fork Gap, tam są jakieś drogi. Na mapie trasa oznaczona jest jako przejezdna dla moich ciężarówek, a pani czołgi…

— Są ciężkie jak cholera.

— Tak. W kilku miejscach nie mam pewności, czy dacie sobie radą. Mówię szczerze. Jeśli zakopiecie się na dobre, proponuję przesiąść się na nasze ciężarówki. Ale mam nadzieję, że spotkamy się po drugiej stronie. Bóg mi świadkiem, potrzebna nam wasza pomoc.

— Moglibyśmy pojechać inną trasą — powiedziała Chan, przewijając mapę. — Naprawdę nie sądzę, żebyśmy dali radę przedrzeć się tą drogą.

— Zgoda — westchnął Mitchell. — Ale nie widzę innego wyjścia z doliny.

— A ja widzę — uśmiechnęła się kapitan. — Pojedziemy za wami.

— Eee,… — zająknął się major. — My…

— Robicie cholerny bałagan — dokończyła Chan. — Wiem, przecież przyjechaliśmy tu za wami. Ale rozgniatacie wszystko na płasko, nawet kikuty drzew zamieniacie w trociny. Dla większości pojazdów to jest nieprzejezdna droga, ale abramsy dają sobie radę w takim terenie. Więc po prostu pojedziemy za wami.

— Dobra — powiedział major. — To już jakiś plan.

* * *

— No, nie ma to jak dobry plan — powiedziała kwaśno Kitteket. Humvee stał na skraju urwiska, którego nie było na mapach.

Aż do tego miejsca droga była ciężka. Prowadziła leśną przecinką, do tego nie karczowaną od lat, na pewno od początku wojny. Już wtedy przecinka nie była najwygodniej sza, a teraz wymyte doły i zwalone pnie jeszcze bardziej utrudniały przejazd. Jednak urwisko przebiło wszystko.

— Bez takich uwag, specjalisto — powiedział major, znów patrząc na mapę. — To z całą pewnością nie jest to, co powinno tutaj być. A raczej tego, co powinno tu być, nie ma.

— Wszystko jedno, musimy znaleźć jakieś miejsce, które w ogóle j est na mapie — zrządziła Kitteket.

Major sięgnął do teczki i wyjął stamtąd buteleczką z pigułkami.

— Proszę jedną wziąć — powiedział, podając kobiecie.

— Co to jest?

— Provigil — odparł i sam łyknął tabletką. — Robi się późno, mamy za sobą ciężki dzień i wszyscy jesteśmy zmęczeni, prawda?

— Prawda — powiedziała Kitteket, też biorąc jedną.

— Już nie. Nie czytała pani nigdy o provigilu?

— Nie. Słyszałam tę nazwę, ale nie wiem, co to jest.

— Usuwa zmęczenie — powiedział major. — To nie jest środek pobudzający, tylko coś w rodzaju przeciwieństwa środka nasennego. Nie chce się po nim spać. Jutro, zakładając, że nie będziemy mieli okazji się przespać — a wszystko na to wskazuje — rozdam środki pobudzające, a one poprawią nam prędkość kojarzenia. Będziemy prawie jak nowi. Do momentu, kiedy nie zaczną nas obłazić pająki.

Znów spojrzał na mapę i zasępił się.

— Jeśli wycofamy się i pojedziemy w górę, jest tam druga droga, prowadząca wzdłuż grzbietu do Betty Gap. Powinna być przejezdna.

— O ile w ogóle tam jest — mruknęła Kitteket, wrzucając wsteczny.

— O, wy małej wiary — powiedział major, siadając wygodnie. — Mogłoby być gorzej, mogłoby być o wiele gorzej.

— Czyżby? — spytała z sarkazmem.

— Niech mi pani zaufa — odparł, wskazując odznakę Sześciuset na swojej piersi. — yłem, widziałem…

* * *

— Co robicie? — spytają Shari. — Odbito wam.

— No, nie wiem, czy komukolwiek o tym opowiem — odparła Wendy. — akładając, że wyjdziemy stąd żywi. Ale nie, nie odbiło nam.

— Musiało wam odbić — powiedziała gniewnie Shari, rozglądając się po hali. — Nie możecie tego wysadzić! W całym Podmieściu są ludzie!

— Odbicie Podmieścia Rochester trwało cztery lata — przypomniała Wendy. — Ocenia się, że po dwóch tygodniach pozostanie przy życiu niecałe dwieście osób, a ja uważam, że to i tak zawyżona ocena. Według mnie nie dwieście, tylko dwie. Porównaj to ze stratami Posleenów, jeśli zwali się na nich cały kompleks; już w tej chwili jest ich tu pewnie z pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt tysięcy.

— I tak nie możecie wysadzić całego miasta — odparowała Shari. — Jest zaprojektowane tak, że wytrzyma wybuch atomowy!

— Ale wybuch na zewnątrz, kochanieńka — powiedziała Elgars. — Wsporniki nie wytrzymają uszkodzeń. Poza tym od takiej bomby wybuchną pożary, dużo pożarów. Jeśli nie spalą wszystkich Posleenów, osłabią wsporniki i wszystko się zawali.

Shari spojrzała na nią podejrzliwie.

— Jakiej bomby? Od kiedy ty mówisz z brytyjskim akcentem?

— Annie jest medium Brytyjczyka — powiedziała Wendy. — Prawdopodobnie jakiegoś eksperta od materiałów wybuchowych. A bombami są wszystkie kadzie; każda jest pełna wybuchowej mieszanki azotanu amonu z olejem napędowym.

— Wygląda to jak… szara maź — powiedziała Shari.

— Spokojna głowa, to bomba oznajmiła Wendy. — Wystarczająco duża, żeby roznieść całe Podmieście i wszystkich Posleenów, którzy tam są.

— I wszystkich ocalałych ludzi — dodała Shari.

— I wszystkich ocalałych ludzi — przytaknęła Wendy.

— To chore.

— Nie, to wojna — odparła zimno dziewczyna. — Pamiętasz, skąd przyjechałyśmy?

— Ja przeżyłam Fredericksburg — warknęła Shari. — Tak samo tutaj przeżyją jacyś ludzie! Ale nie uda im się, jeżeli odpalicie tę bombę!

— We Fredericksburgu najważniejsze było to, że mocno utarliśmy Posleenom nosa! — odwarknęła Wendy. — Od tamtej pory wiedzieli, że możemy i że będziemy przy każdej sposobności im dopieprzać! Tutaj możemy odciąć łeb ich natarciu i wyeliminować sporą część ich wojsk. A to jest warte ofiar. Na wojnie giną ludzie. Dobrzy i źli. Gdybym uważała, że większość z nich przeżyje, nie zdetonowałabym bomby. Ale oni wszyscy zginą w tych korytarzach i zostaną przerobieni na karmę. Nie. Nie pozwolę na to.