Выбрать главу

— A więc zostaniesz tu i dasz się wysadzić? — spytała gorzko Shari.

— Nie ma mowy! — odparła Wendy. — Zamierzam wynieść się stąd w cholerę, jeśli dam radą. I zabrać ze sobą ciebie i dzieci! Nastawiłyśmy bombę na sześć godzin…

— Około czterech minut temu — wtrąciła Elgars, patrząc na wyświetlacze. — Więc proponuję, żebyście obie szybko się dogadały.

— Cholera — powiedziała cicho Shari. — Dobrze, dobrze, chodźmy. — Spojrzała w górę, na resztę Podmieścia. — Przykro mi.

— Mnie jest przykro, że nie zginęłam w sekcji A — powiedziała Wendy, kładąc jej dłoń na ramieniu. — Tak by było… prościej. Ale przypieprzymy Posleenom, i to się liczy.

— Słuchajcie, możecie sobie tutaj dyskutować do usranej śmierci — powiedziała Elgars, ruszając do drzwi — ale ja spadam.

— Zgoda. — Wendy poszła za nią. — Zgoda.

Shari jeszcze raz spojrzała na pulpit, a potem odwróciła się, by ruszyć za nimi, kiedy otworzyły się północne drzwi.

Posleeński normals jednym spojrzeniem objął trzy kobiety, a potem zaczął biec w ich stronę kołyszącą się kładką, ściągając z grzbietu karabin magnetyczny.

Wendy odwróciła się i z krzykiem wycelowała w niego MP-5.

— NIE! — wrzasnęła Elgars, wyrywając jej pistolet maszynowy. — Wysadzisz nas w powietrze!

— Żryj azot, dupku! — krzyknęła Shari, tryskając strumieniem ciekłego azotu na kładkę i Posleena.

Obcy zatrzymał się i popatrzył na lecącą łukiem ciecz. Wydawał się nie rozumieć, po co thresh spryskuje kładkę białym płynem. Ta po chwili rozpadła się pod jego ciężarem i wojownik runął w dół, do zbiornika amoniaku, wypuszczając w locie serię pocisków.

— A niech to — powiedziała Wendy, podnosząc się z ziemi. — O cholera, Shari.

Shari leżała na plecach i obiema rękami trzymała się za brzuch; krew przeciekała przez kratę kładki na podłogę w dole.

Wendy podeszła do niej i obróciła ją na brzuch, odsłaniając wielką ranę wylotową po magnetycznym pocisku.

— Aaa! — zawyła z bólu kobieta. — O, Boże, Wendy! Nie czuję nic od pasa w dół!

— To dlatego, że kula przeszła przez kręgosłup — powiedziała ze smutkiem Wendy. Przyłożyła opatrunek i pomachała na Elgars. — Przyciśnij to.

— Musimy już iść — powiedziała kapitan, dociskając bandaż.

— Tak — odparła Wendy. — I pójdziemy, za chwilę.

Rozpakowała iniektor z hiberzyną i przyłożyła go do szyi Shari.

— Co to jest?

— Hiberzyna. Nie mogę cię ruszyć, kiedy jesteś przytomna.

— Nie chcę zasypiać — wyjęczała Shari. — Dzieci mnie potrzebują.

— Ale nie potrzebują ciebie z wielką dziurą na wylot — powiedziała Elgars. — Nie pomożesz im, krzycząc za każdym razem, kiedy cię poruszymy.

— Jesteśmy już prawie w windzie — powiedziała z rozpaczą Wendy. — Wyniesiemy cię, nie będzie tak trudno wynieść cię na górę.

— O Boże — jęknęła Shari. Jej usta zsiniały, zaczęło jej się robić zimno. — Nie mogę teraz umrzeć.

— Nie umrzesz — obiecała Wendy. Przycisnęła iniektor do jej szyi i patrzyła, jak kobieta staje się coraz bardziej bezwładna. Niemal od razu jej twarz nabrała kolorów; to nanity skierowały krew do mózgu.

— Dobra, idziemy — powiedziała Elgars.

— Pieprzę — odparła Wendy. — Musimy znaleźć lecznicę i nosze. — Wyjęła pakiet medyczny, a z niego kilka klamer. — Jeśli uda mi się chociaż trochę ją połatać, hiberzyna pomoże jej nie wykrwawić się po drodze.

— Nie możesz jej operować! — warknęła Elgars. — Mamy sześć godzin, żeby się stąd wynieść, albo wszyscy zamienimy się w galaretę! Musimy iść.

— NIE ZOSTAWIMY JEJ! — wrzasnęła Wendy, zrywając się na nogi i przysuwając twarz niemal do samej twarzy kapitan. — NIE! ROZUMIESZ?!

Elgars nie przestraszyła się, nie odwróciła wzroku, ale po chwili cofnęła się.

— Większość zakładów medycznych klasy jeden była tam, gdzie byli ludzie. Niewiele możemy zrobić, chyba że kończyłaś wieczorowy kurs internisty urazowego.

— Możemy ustabilizować jej stan — powiedziała Wendy, wskazując machnięciem ręki konsolę. — Znajdź lecznicę, w której nie było by pełno Posleenów.

— To niemożliwe — odparła Elgars, kręcąc głową. Mimo to wystukała żądanie informacji o najbliższej, w pełni wyposażonej lecznicy. Baza danych zażądała od niej podania nazwiska i hasła, i kiedy Elgars podała jedno i drugie, dowiedziała się, że niecałe trzy kwadranty dalej znajduje się lecznica klasy jeden. Według mapy mieściła się w ścianie głównego sektora.

— Mamy lecznicę tuż obok — powiedziała Elgars. — Te drzwi, których nie było na mapie, prowadzą właśnie do lecznicy.

— W takim razie mamy przejebane — zaklęła Wendy. — Nie możemy ich otworzyć.

— Cofnijmy się — zaproponowała Elgars. — Może coś wymyślę.

— Co?

— Nie wiem. Powiem „Sezamie, otwórz się” albo coś takiego.

— Dobrze, idź po dzieci — powiedziała Wendy. — Ja zacznę ją nieść.

— Świetnie. Wysyłasz mnie po dzieci.

— Mnie by nie posłuchały. — Wendy podniosła Shari chwytem strażaka. — Ufff, chyba dojdziesz tam przede mną.

* * *

Kiedy Wendy wniosła Shari do hali ze zbiornikami, drzwi właśnie się otworzyły.

— Jak to zrobiłaś? — spytała. Zasapała się i spociła; to był ciężki dzień.

— Położyłam rękę na panelu — wzruszyła ramionami Elgars. — Jestem żołnierzem, może one otwierają się tylko przed wojskowymi.

W pomieszczeniu po drugiej stronie drzwi były rządy szafek, a na drugim końcu coś, co wyglądało jak śluza powietrzna.

— Pytałaś o lecznicę, tak? — spytała Wendy. Pomieszczenie przypominało raczej wejście do serwerowni.

— Tak — odparła Elgars, prowadząc dzieci do drugich drzwi. One też otworzyły się pod dotykiem jej dłoni. — Tędy. Mapa pokazywała jakąś krętą drogę, zobaczymy, co to oznacza.

Wszyscy stłoczyli się w śluzie i kapitan otworzyła następne przejście.

Światło ze śluzy padło na przeciwległą ścianą i Elgars poczuła dreszcz niemal zabobonnego strachu. Ściana była oczywiście sztuczna, ale wyglądała, jakby była wykonana z materii organicznej, a tunel skracający w prawo mało przyjemnie kojarzył się z wnętrzem jelita. Purpurowego jelita.

W oddali coś bulgotało, ale nie tak, jak bulgocze źródełko czy fontanna, lecz raczej na podobieństwo pracującego żołądka. Z bliższej odległości dobiegało wysokie, ostre pogwizdywanie. Powietrze pachniało dziwnie i obco, kwaśną słodyczą, która sugerowała, że nie znajdują się już w naturalnym środowisku człowieka.

— A to dopiero — mruknęła Wendy.

* * *

Elgars zważyła w rękach karabin i rozejrzała się po purpurowym tunelu.

— Nie podoba mi się to. Wcale mi się to nie podoba.

Wendy poprawiła bezwładne ciało Shari i na tyle, na ile mogła, wzruszyła ramionami.

— Nie obchodzi mnie, czy ci się tu podoba. Gdzieś tu jest lecznica i musimy ją znaleźć.

— Gdzie jest terminal informacyjny? — zapytała raczej retorycznie Elgars.