Chłopiec przełknął ślinę i odchrząknął.
— Je… jesteś młoda.
Shari wyglądała tak, jak musiała wyglądać w liceum. Włosy miała trochę dłuższe niż poprzednio, jakby w komorze czas płynął szybciej, i była platynową blondynką. Piersi miała duże, wysokie i jędrne, a wszelkie skazy i zmarszczki zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Spojrzała w dół, na wciąż owijające ją bandaże, i pokręciła głową.
— Nawet plamy krwi zniknęły — szepnęła.
— Ale nie zaszyto ci dziury w koszuli — powiedziała Wendy, wkładając palec w rozdarcie i dotykając jej ciała. — Za to nie ma nawet blizny. Jak się czujesz?
— Dobrze. — Shari ze zdumieniem patrzyła na swoje ręce. — Dobrze. Lepiej niż od wielu lat. Czuję się silna. Co się stało, do diabła?
— To najwyraźniej placówka, w której mnie poskładali — powiedziała Elgars. — Pomyślałyśmy, że będziesz wolała pełny upgrade. Obejmował między innymi odmłodzenie.
— O jej. — Shari z zachwytem przyglądała się swojej gładkiej skórze. — Mike będzie… — Nagle przerwała i skrzywiła się. — Chyba już nie.
Na chwilą jej oczy zaszły łzami.
— Co ty, jest twardy — powiedziała Wendy. — Ruszymy na północny zachód. W ten sposób powinniśmy obejść Posleenów. Kiedy dotrzemy do jakiegoś bezpiecznego miejsca, poszukamy go w bazach danych ocalałych osób.
— O ile wydostaniemy się stąd — powiedziała w zamyśleniu Shari.
— Okazuje się, że tutaj jest tylne wyjście — poinformowała ją sucho Elgars. — To jeszcze jeden drobiazg, o którym budowniczy tych korytarzy zapomnieli wspomnieć mieszkańcom tego miasta.
— Możemy wyjść bezpośrednio na Pendergrass — dodała Wendy. — Nie ma na co czekać.
— W takim razie chodźmy — powiedziała Shari, wstając i zdejmując bandaże.
Ale Wendy nawet się nie ruszyła, z namysłem patrząc na ołtarz.
— SI, ile mamy czasu, zanim dotrze tu pierwszy Posleen?
— Posleeni znajdują się w rejonie hydroponików. Ze względu na ich chaotyczne przemieszczanie się nie można precyzyjnie określić czasu ich dotarcia do tego rejonu.
— Hmmm — mruknęła Wendy. — Myślisz, że starczy nam czasu na pełny upgrade?
— Sądzisz, że to dobry pomysł? — spytała Shari.
Wendy wzięła steyra Shari i rzuciła jej.
— Łap.
Kobieta złapała broń i odciągnęła rygiel, żeby zobaczyć, czy w komorze jest nabój. Potem przełączyła bezpiecznik i opuściła lufą karabinu w dół, trzymając go w pozycji taktycznej gotowości.
— Popatrz, jak ty to trzymasz — uśmiechnęła się Wendy. — Powiedz „ognia”.
— Po co? — spytała ostrożnie Shari. Nie wiedziała, dlaczego tak trzyma karabin, ale… czuła, że tak właśnie powinno się to robić.
— Po prostu powiedz.
— Ognia.
— No widzisz — uśmiechnęła się jeszcze szerzej Wendy. — Ani śladu akcentu. Naprawili błędy po testach na Elgars.
— Mówcie mi „królik”. Doświadczalny — oznajmiła kwaśnym tonem kapitan.
— No dobrze, komputer — powiedział Wendy. — Starczy mi czasu?
— Nie wiadomo. Jeśli Posleeni sforsują zewnętrzne drzwi, mam rozkaz zlikwidować tę placówkę z umyślnym narażeniem na szkody — powiedziała SI. — Będę zmuszona prosić was o wyjście.
— A co się stanie, jeśli będę w komorze, kiedy to nastąpi?
— Lepiej, żeby pani tam nie było.
Wendy popatrzyła na pozostałe dwie kobiety.
— To pewnie moja jedyna szansa na odmłodzenie. Jeśli to nie jest życie wieczne, to coś bardzo zbliżonego.
Shari westchnęła.
— Dawaj.
— Komputer — powiedziała Elgars. — Wykonaj pełny upgrade tej pacjentki.
— Dobrze — odparła SI. — Proszę się położyć.
W tym czasie, kiedy czekały, Elgars kazała komputerowi ściągnąć plan wyjścia, a Shari dopilnowała, żeby wszystkie dzieci były gotowe do drogi. Uspokoiła je i przekonała, że naprawdę jest tą samą panną Shari. Po sprawdzeniu trasy i ustaleniu, że nie powinno tam być żadnych Posleenów, wzięła Amber na ręce i zaczęła ją karmić z butelki.
Mniej więcej właśnie wtedy pokrywa otworzyła się.
— Hej — powiedziała Wendy. — To działa jak zastrzyk hiberzyny. Wcale nie czułam upływu czasu.
— Jest jakaś różnica? — spytała Elgars.
— Czuję się silniejsza — odparła Wendy. — Jakby… jakbym miała więcej pary. Jakbym naładowała akumulatory.
— Dobrze, chodźmy — powiedziała Shari, biorąc na jedno ramię dziecko, a na drugie karabin. — Nie chcę, żeby to wszystko „zlikwidowało się z umyślnym narażeniem na szkody” nam na głowę.
— Wiemy, dokąd idziemy? — spytała Wendy.
— Już tak — odparła Elgars, podnosząc pad. — Ale… Komputer, można prosić o duszka?
— Oczywiście — powiedziała SI i w powietrzu zabłysnął jeden z mikrytów.
— Możemy iść — stwierdziła kapitan.
— Dobrze — powiedziała Wendy. — Ruszamy.
Wyszli lewym wyjściem i minęli serię zakrętów, dwa razy przechodząc przez wielkie wrota, które kojarzyły się Wendy z zastawkami serca, aż dotarli do kolejnego pomieszczenia, jeszcze większego niż to, w którym stała komora odmładzająca. Na środku sali, mierzącej blisko pięćdziesiąt metrów szerokości i niemal tyle samo wysokości, stało coś, co wyglądało zupełnie jak okrągły purpurowy bochenek chleba.
— Co to jest? — spytała Elgars. Duszek zniknął w oddali.
— To komora transportowa — odparła SI, kiedy półkula otworzyła się, ukazując wejście. Było o wiele za niskie dla człowieka normalnego wzrostu. Elgars musiała przykucnąć, żeby nie uderzyć głową o krawędź.
Wnętrze było równie nieprzyjemne i odpychające jak korytarze. Wypełniała je purpurowo-niebieska pianka, poznaczona smugami brązowawej zieleni.
— Proszę zająć miejsca — rzekła SI. — Transport opuszcza stację.
Wszyscy usiedli na podłodze i rozejrzeli się, czekając, aż urządzenie ruszy. Komora nie miała żadnych okien, więc nie można było sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz. Była autonomicznym, zamkniętym uniwersum.
— SI? — spytała po chwili Elgars. — Kiedy ruszymy?
— Jesteście już w połowie drogi do góry Pendergrass, kapitan Elgars.
— Och. — Rozejrzała się jeszcze raz i wzruszyła ramionami.
— Tłumiki inercyjne — powiedziała Wendy. — Mają coś takiego na statkach kosmicznych; „wytłumiają” ruch.
— W porządku — powiedziała Shari, wzruszając ramionami. — Kiedy dojedziemy?
— Już jesteśmy — stwierdziła Wendy. Drzwi otworzyły się.
— Nie jest dobrze — powiedziała Elgars. wychodząc na ledwie widoczną w ciemności ziemię. Byli w wielkiej i najwyraźniej naturalnego pochodzenia jaskini. Nie było za to nigdzie widać tunelu prowadzącego w głąb góry. Zupełnie jakby komora transportowa przeniknęła przez skałę. — No, teraz to już się boję.
— Niedługo będzie świtać — powiedziała Shari. — Musimy pozwolić dzieciom przespać się. Mnie też przydałby się odpoczynek.
— Zimno tu — stwierdziła Wendy, okrywając się ciasno podartą, koszulą. — Może moglibyśmy przespać się w komorze?
— I niespodziewanie wrócić do Podmieścia? — zaprotestowała Elgars.
— Mamy koce — powiedziała Shari. — Możemy przespać się tutaj. Jeśli przytulimy się wszyscy razem, nie będzie tak źle.
— Dobrze. — Wendy rozejrzała się dookoła. — Pod ścianą. Możemy rozpalić ognisko?
— To raczej zły pomysł — rzekła Elgars. — Światło i ciepło mogą przyciągnąć czyjąś uwagę. Musimy wytrzymać tylko tę jedną noc, a rano znajdziemy coś lepszego.