— Dziękujemy Ci, Panie — powiedział major Mitchell, widząc osuwające się na nich zbocze góry — za te dary, które za chwilę otrzymamy.
— Niech to szlag — zaklął Pruitt. — W otoczeniu Bun-Buna złe rzeczy powinny przydarzać się innym.
— Mam przyczepność! — krzyknął Reeves.
— Ruszaj! — odparł major, patrząc na rosnącą lawinę.
— Jadę! — krzyknął kierowca i SheVa zaczęła gramolić się z nagle poszerzonej rozpadliny. — Chyba te strzały nas uwolniły! — Zaklął, kiedy ziemia znów się osunęła i SheVa nagle stanęła. — N1EEE!
Góry, przez które jechali, dźwigały ciężar milionów lat. Osuwiska i lawiny w Górach Skalistych były bardzo rzadko spotykane, nawet wtedy, gdy wywoływał je wybuch jądrowy. Osuwające się zbocze dotarto do połowy swojej wysokości, a potem nagle zatrzymało się przy wtórze trzasku łamanych drzew i w chmurze kurzu.
Wtedy właśnie wszyscy usłyszeli metaliczne łomotanie dobiegające ze szczytu wieży.
— Chyba twoje życzenie się spełni, Pruitt — powiedziała kwaśno Indy.
— Co? — Działonowy popatrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć, że żyją.
— Komuś stanie się coś złego.
— Nie podoba mi się to! — krzyknęła Kitteket. Głazy wciąż spadały na podskakującego i trzęsącego się humvee.
— Mnie też nie — odparł z równym przekonaniem Ryan. — Ale mogłoby być gorzej!
— Jak?!
— Na przykład moglibyśmy tkwić w piwnicy, otoczeni przez hordę Posleenów, którzy zniszczyli już wszystko na swojej drodze, a teraz dobijają się do ostatnich drzwi!
— A na przykład zmiażdżenie przez deszcz głazów? — krzyknęła Kitteket. — Mnie uczyli, że to naprawdę niezły szajs!
Ale kiedy to mówiła, grad największych kamieni już ustał.
— Wszyscy cali? — Ryan wyturlał się spod samochodu mimo wciąż spadającego z nieba żwiru. — I gotowi na pieszą wycieczkę?
— O rany, w drobny mak — powiedziała Kitteket, wstając i rozglądając się dookoła. — Co za burdel!
Wszędzie leżały kamienie, od drobnych kamyczków do głazów wystarczająco dużych, by zmiażdżyć całego humvee, a większość drzew została powalona. Ze swojego miejsca na skraju Betty Gap oddział widział w kotlinie SheVę, która najwyraźniej uwięzła w jakiejś rozpadlinie. W dół zbocza, w kierunku działa, przedzierała się kompania MetalStonnów. Kawałek dalej zaś, na dnie dolinki, leżał Minóg, pognieciony jak rozdeptana puszka.
— Zgadza się, niezły burdel — powiedział Ryan, włączając swój moduł kodowy. — Przejrzyjcie sprzęt i znajdźcie wszystko, co da się uratować. Najlepiej radio.
— Znów wpakowałeś nas w niezły burdel, Ollie — powiedział Pruitt.
Stał na głazie i patrzył w dół na SheVę tkwiącą jak korek w wąwozie.
„Wąwóz” nie był dobrym określeniem; w małej dolince zmieściłoby się spokojnie kilka domków jednorodzinnych. Ale mimo to SheVa była uwięziona.
— Słuchaj — zaczął się tłumaczyć Reeves. — Robiłem, co mogłem. — Krawędzie wąwozu sięgały odrobinę ponad gąsienice i nie krępowały ruchów wieży, ale po bokach czołgu leżały głazy, które stoczyły się ze zbocza. — Przynajmniej nie zrzuciłem na nas całej góry.
— Wolę myśleć, że odrzuciłem od nas Minoga — stwierdził Pruitt. — A oto nasz grecki chór…
— Cholera, sir — powiedziała kapitan Chan, podchodząc do nich. — W swoim czasie widziałam kilka czołgów, które ugrzęzły, ale… Cholera, sir.
— Aha — przytaknął Mitchell, chodząc w tę i z powrotem i patrząc na działo. — Myślę, że największym problemem jest urwisko z przodu; nie da się złapać przyczepności i wyjechać.
— Moglibyśmy podczepić pani czołgi, ma’am, i spróbować go wyciągnąć — powiedział Reeves.
Chan popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Czy wyście w ogóle pomyśleli, szeregowy, zanim to powiedzieliście?
— Eee…
— Bachor waży trochę ponad sześćdziesiąt ton. Ile waży takie coś?
— Eee, trochę ponad siedem tysięcy — przyznał kierowca. — Nie zdawałem sobie sprawy, że to aż taka różnica.
Chan spojrzała na swój pojazd, a potem na SheVę. Przy czołgach czuła się mała, ale przy SheVie czuła się jak mrówka.
— To chyba nic nie da, synu — powiedziała. — To tak, jakby próbować ruszyć mój czołg trójkołowym rowerkiem.
— Wie pani, mówi się o tym, żeby na ich bazie zbudować pojazd bezpośredniego wsparcia — powiedział Mitchell — Proszę pomyśleć, ile by taki ważył, zwłaszcza pokryty pancerzem.
— Auuu.
— Wiecie co? — uśmiechnął się Pruitt. — Właśnie udowodniliśmy, że nadają się do walki w górach.
35
— Chyba utknęli, panie majorze — powiedziała Kitteket.
— Chyba ma pani racją — parsknął śmiechem major.
Zejście w dół zbocza zajęło grupie prawie pół godziny, a w tym czasie zebrani wokół gigantycznego działa dokładnie przyglądali się okolicy. Przy okazji zauważyli ludzi Ryana.
Kiedy on sam obchodził tył monstrualnej maszyny, z włazu nad gąsienicami wyszła kobieta. Przyjrzała się majorowi, po czym zasalutowała.
— Chorąży Sheila Indy — powiedziała. — Mechanik SheVa Dziewięć.
— Major William Ryan — odparł saper. — Jestem specjalistą inżynierii bojowej przy dziewięćdziesiątym trzecim korpusie. Obecnie dowodzą tą zbieraniną. Do tej pory staraliśmy się utrudniać życie Posleenom.
— A teraz?
— Łapiemy okazję. Grad kamieni zniszczył nam humvee.
Chorąży zaśmiała się i przyjrzała majorowi z zainteresowaniem.
— Powiedział pan „inżynieria bojowa”, panie majorze?
— Tak. Wygląda na to, że trzeba będzie ruszyć trochę ziemi.
— Zgadza się. Pozwoli pan za mną, sir?
Major rozpiął szelki plecaka i spojrzał na zbieraninę żołnierzy.
— Odpocznijcie, chyba w niedalekiej przyszłości czeka nas robota.
Razem z Kitteket, która chodziła za nim jak cień, obeszli dookoła SheVę i spotkali się z grupą oficerów dyskutujących nad wyjściem z sytuacji. SheVa tkwiła w szczelinie, z obiema gąsienicami tylko częściowo na ziemi — reszta opierała się na skale po obu stronach wąwozu — a przed nią był wysoki kopiec ziemi. To właśnie ta mieszanina kamieni i iłu, zlepiona wodą ze strumienia, uniemożliwiała czołgowi złapanie przyczepności. W przypadku samochodu należałoby napchać pod koła gałęzi, ale w przypadku SheVy nie wchodziło to w rachubę.
Ryan podszedł do usypanego z przodu działa kopca, nachylił się i podniósł parę grudek ziemi i kilka kamieni. Potem wyciągnął saperkę i zaczął kopać na brzegu strumienia, a gdy trafił na skałę, zaczął ją tak długo rąbać, aż odłupał próbkę.
Kiedy ponownie podszedł do grupy oficerów, ci przestali rozmawiać i spojrzeli na niego wyczekująco.
Nie wiedząc, czy przewyższa stażem służby nieznajomego majora, zasalutował.
— Ryan, korpus saperów Armii.
— Mitchell, korpus SheVa.
— Jeśli wolno zapytać, kim jest ten geniusz, który tak was zakopał? — zaśmiał sią Ryan.
— Mój kierowca — odparł Mitchell. — Ale to nie jego wina — dodał, wskazując leżący dalej w dolinie lądownik. — Byliśmy trochę zajęci.
— Zauważyłem — wyszczerzył zęby Ryan. — Domyślam się też, że to pana działonowy uznał, iż góra Chestnut musi mieć na szczycie basen.