— Dam wam tych, co wiszą na zewnątrz — powiedział major z zimnym uśmiechem. — Ale swoich ludzi zabieram, żeby mieć pewność, że most jest przygotowany do wysadzenia.
— Oczywiście, sir — uśmiechnął się z ulgą kapitan. — Nie miałem zamiaru wydawać panu poleceń, sir, ale kieruję tą przeprawą od osiemnastu godzin i próbuję jakoś przetransportować na drugi brzeg grupy ludzi, a to nie jest łatwe.
— Wiem coś o tym — odpowiedział z uśmiechem major. — Jak właściwie zamierza pan sklasyfikować SheVę?
— Zamierzam potraktować ją jak przysłowiowego czterystukilowego goryla, sir. Plutonowy Rice — kapitan przywołał stojącego nieopodal starszego plutonowego. — Przeprowadźcie ich przez most i jakoś posegregujcie.
— Tak jest, sir — odparł plutonowy, machając na swój pluton.
— Na północ od miasta stoją ciężarówki z amunicją — powiedział kapitan. — Rozrzucone na dużym obszarze. Mieliśmy tu także dwie grupy z amunicją do SheVy i MetalStormów. Posłałem je drogą do Sylva, bo nie miałem miejsca, żeby je postawić.
— To pewnie te, które wzywali major Mitchell i kapitan Chan — powiedział Ryan, włączając komunikator. — Mitch, dobre wieści. Uzupełnienia czekają kawałek dalej. Odbiór.
— To dobrze — odparł dowódca She\y. — Kiedy ma się osiem strzałów, człowiek robi się nerwowy, gdy zostają mu tylko cztery. A teraz jak tam się dostać, żeby nikogo nie zabić? Prowadzą tam chyba tylko trzy trasy i na wszystkich są ludzie.
— Jak SheVa może się tam dostać? — spytał Ryan.
— Będzie ciężko, sir — przyznał Anderson — Grupujemy jednostki po obu stronach miasta. Pewnie trzeba będzie przejechać przez sam środek.
— Jeśli to zrobimy, miasta już nie będzie — przypomniał Ryan. — Ani żadnych dróg.
— Większość ruchu kierujemy na objazd drogą 23 — powiedział kapitan, wyciągając mapę. — Jeśli SheVa przekroczy Tuckasegee na wschód od 23, a potem zakręci… no, do miasta, będzie mogła pojechać drogą 107. Zresztą i tak puszczamy tamtędy wszystkie czołgi, żeby nie ryły głównej drogi. Uzupełnienia czekają na południe od Sylva, przy samej 107.
— Jasne — powiedział Ryan, przekazując wiadomość Mitchellowi. — Czy moi chłopcy mogliby się od razu wypakować?
— Potwierdzam — odparł Mitchell. — Ale chciałbym zatrzymać Kitteket.
— Proszę bardzo — zgodził się skonsternowany Ryan.
— Zainstalowałem ją w fotelu dowódcy. To oznacza, że wreszcie mam łącznościowca.
— Nie ma problemu. Idę obejrzeć most.
— Wróci pan na pokład, majorze?
— Wątpią — odparł saper. — Mam co innego do roboty. Mogę was wezwać, żeby zburzyć most, w zależności od tego, ile będę miał materiałów wybuchowych.
— No to do zobaczenia — powiedział Mitchell, kiedy silniki SheVy ocknęły się z wyciem. — Niech pan zatrzyma komunikator; mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy.
— Powodzenia.
— Dzięki, wam też.
Ryan odwrócił się z powrotem do kapitana, gdy SheVa powoli ruszyła na wschód.
— Spotkaliśmy się w górach, gdzie przeprowadzali tego potwora przez niewielką przełęcz.
— To coś? — zdziwił się kapitan, ruszając razem z nim w stronę mostu. — W jaki sposób?
— Nie najlepiej — uśmiechnął się Ryan. — Kiedy zjeżdżali w dół, zakopali się. Jednocześnie zdjęli niemal z przyłożenia dwa ładowtniki. To długa historia.
— Wierzę. Jak się wydostałi?
— Widzi pan to wszystko tam na samej górze?
— Tak, to wygląda jak wieżyczki MetalStormów, ale nie słyszałem, żeby montowali je na SheVach.
— Nie są zamontowane, tylko przypięte łańcuchami — uśmiechnął się jeszcze szerzej Ryan. — Wyciągnęliśmy ich w ten sposób, że pod gąsienice podłożyliśmy podwozia Stormów.
— Jasna cholera — powiedział Anderson. — To dopiero kosztowny ratunek! Zakładani, że podwozia nie przeżyły?
— Nie, poszły w drobny mak — odparł Ryan, zatrzymując się i spoglądając z mostu na płynącą w dole rzekę. Nagle poczuł intensywne déja vu, ale nie potrafił przypomnieć sobie, skąd.
— Jak pan trafił w to szambo? — spytał, wskazując na most, kiedy dotarli już na drugą stronę. — Bez urazy, ale tylna straż na moście to ten sam kaliber, co czyszczenie iniektorów antymaterii.
— Och, zgadzam się, to szambo — powiedział kapitan. — Odpowiedź brzmi: generał Keeton.
— Dowództwo Wschód? Jak to się stało, do cholery?
— Kładłem kable łącznościowe, kiedy przyszła wiadomość, że Posleeni zdobyli Gap — odparł kapitan. — Spojrzałem na mapę i wyliczyłem, gdzie utknie większa część korpusu. Przyjechałem tu, żeby… nie wiem, jakoś pomóc, skoro kwatery głównej, do której miałem podciągnąć kabel, już nie było. Ale nikt tutaj nie dowodził i już zaczynały się problemy z organizacją. Pozbierałem więc obecne tu jednostki i zacząłem je organizować. Potem, kiedy musiałem unieważnić rozkazy jednego majora, uświadomiłem sobie, że nie mam żadnych uprawnień. Kabel ciągnął się do Wschodu. Zadzwoniłem tam i skontaktowałem się z przyjacielem w Operacjach Specjalnych. Najwyraźniej przerwał górze jakieś spotkanie, na którym próbowali ustalić, co robić. Zaraz potem odezwał się generał Keeton, kazał mi robić to, co muszę, i dał pełne uprawnienia.
— Uderzyło to panu do głowy? — spytał Ryan.
— Raczej było to jak wiadro zimnej wody — odparł kapitan. Wskazał grupę szeregowych i plutonowych, zebranych wokół masy polowych radionadajników. — Nagle dotarło do mnie, że jestem jak Horacy. Mam zorganizować blisko dywizję ludzi, pojazdy i sprzęt.
— Ha! — zaśmiał się Ryan. — To samo miałem w Occoquan, tyle tylko, że bez koordynowania.
Zatrzymał się i rozejrzał. Miasto było zapuszczone — widać było, że mocno odczuło spowodowane wojną załamanie koniunktury — ale wciąż wyglądało dość zabytkowo i… można by powiedzieć „oryginalnie”. Większość domów zdawała się pochodzić z początku dwudziestego albo końca dziewiętnastego wieku. Wiele z nich wymagało odmalowania, ale przed wojną musiał to być dobrze prosperujący ośrodek turystyczny. I właśnie wtedy sobie przypomniał.
— Cholera — powiedział, kręcąc głową. — To wygląda zupełnie jak Occoquan.
I rzeczywiście tak było. Miasto bardzo przypominało miejsce jego pierwszej bitwy. Stało przy jednej z głównych autostrad, nad rzeką, i robiło dokładnie takie samo wrażenie. Mógłby założyć się o miesięczny żołd, że przed wojną było pełne sklepów z antykami i małych kawiarenek.
Teraz jednak wyglądało tak, jakby zostało opuszczone jeszcze przed przybyciem uciekających oddziałów korpusu. Ryan miał nadzieję, że będzie zupełnie puste, zanim przejedzie przez nie SheVa.
— Co do Bun-Buna… — zaczął major.
— Wysłałem jeden pluton, żeby dopilnował ewakuacji miasta — powiedział kapitan. — Przekażą wiadomość dalej, do Sylva.
— Wie pan, kto to jest Bun-Bun? — zapytał Ryan ze zdziwieniem.
— No, Bun-Bun to królik o skłonnościach samobójczych, z nożem sprężynowym i paskudnym usposobieniem — odparł kapitan z uśmiechem. — Ale założyłem, że chodzi panu o SheVę z wielkim Bun-Bunem wymalowanym na korpusie.
— Jest pan jego fanem — powiedział Ryan, i to wcale nie było pytanie.
— I to wielkim — uśmiechnął się. oficer sygnałowy. — Ale pierwszy zwiadowca, który zgłosił kontakt wzrokowy, zdziwił się jak cholera.
— Kontakt wzrokowy? — zapytał saper. Popatrzył na otaczające dolinę wzniesienia. — Oczywiście, rozesłał pan zwiadowców.