Выбрать главу

Teraz ludzie kulili się na swoich szańcach, a Posleeni trwali na skraju zasięgu ognia artylerii. Między jednymi a drugimi zaś rozciągała się porośnięta chwastami i nawiedzana przez duchy ziemia niczyja, obszar zburzonych wsi i zrujnowanych miast.

I właśnie tę ziemię niczyją patrolowały oddziały zwiadu.

— Ruszamy — powiedział cicho Mosovich, chowając lornetkę do futerału. Lornetka była przestarzała, nie miała nawet wzmocnienia światła, ale w tych warunkach się sprawdzała. Poza tym sierżant lubił mieć przy sobie sprzęt pozbawiony jakiejkolwiek elektroniki; nawet baterie GalTechu miały zwyczaj wyczerpywać się. — Myślę, że ci tutaj kierowali się na południe, do naszego celu.

— Co konkretnie mamy zrobić z tą kulą, Jake? — zapytał Mueller i ruszył w dół zbocza.

Tydzień wcześniej wylądowała tutaj jedna z gigantycznych kul bojowych posleeńskich najeźdźców. Zazwyczaj miejsce lądowania było mniej lub bardziej przypadkowe, ta kula jednak wylądowała dokładnie na jednym z niewielu obszarów wschodnich Stanów Zjednoczonych, których nie strzegł ogień artylerii. Centrum Obrony Planetarnej, które mogłoby zapobiec lądowaniu, zostało zniszczone, zanim je ukończono.

Posleeńskie kule składały się z tysięcy mniejszych pojazdów pochodzących z wielu różnych światów. Formowały się w ustalonych punktach głębokiej przestrzeni, a potem kierowały w stronę planety-celu. Kiedy docierały do zewnętrznych warstw atmosfery, rozdzielały się i pojedyncze jednostki, minogi i dodekaedry dowodzenia, spadały wokół miejsca desantu.

To właśnie jedna z takich kul wylądowała w pobliżu zdobytego już Clarkesville w Wirginii. Zadaniem zwiadu było znaleźć ją i dowiedzieć się, dokąd zmierzają wysadzeni przez nią wojownicy.

Jak dotąd wyglądało na to, że lądownik zbiera ich, a nie wysadza. Było to zupełnie niespotykane zjawisko.

Najpierw ją znajdźmy — powiedział Mosovich. — Potem będziemy się martwić, co z nią zrobić.

Znalezienie lądownika nie było łatwe. Wszędzie wokół przemieszczały się oddziały Posleenów. Centaurowaci obcy odkryli, że trudno im pokonywać góry, dlatego poruszali się głównie drogami, a to z kolei znaczyło, że zwiadowcy muszą unikać dróg. Najlepszym na to sposobem był „bieg po grzbietach” — marsz grzbietami wzgórz, od wierzchołka do wierzchołka. Wzgórza Północnej Georgii biegną jednak raczej ze wschodu na zachód, a nie z północy na południe. Dlatego też żołnierze musieli wspinać się na jeden grzbiet, mierzący od siedemdziesięciu do dwustu metrów wysokości, potem schodzili z niego w dół, aby ostrożnie przekraść się przez strumień i drogę, i znowu musieli wejść na następne wzniesienie.

Mosovich poprowadził ich z dala od autostrady 441, w dół zboczem Black Rock, a potem w głąb dziczy wokół Stonewall Creek. Sosnowe i dębowe lasy zasnuł średniowieczny mrok; światełka cywilizacji nie paliły się tu już od lat. Puszcze pełne były zwierzyny; na wzgórzach na południe od Tiger Creek zwiadowcy spłoszyli liczące kilkaset sztuk stado śpiących jeleni.

Na zboczu wzgórza nad Tiger Creek Mueller zatrzymał się i podniósł rękę. Z oddali dobiegał cichy, nieustanny szmer. Podczołgał się do przodu i podkręcił noktowizyjne gogle.

Kiedy zobaczył stworzenie pracowicie wygrzebujące się z wysokiego na trzy metry kopca ziemi, kiwnął tylko głową i zawrócił. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Mosovicha wskazał gestem, że muszą iść naokoło, a potem poruszył dwoma rozstawionymi i zagiętymi w dół palcami, jakby kopał w ziemi. Sierżant kiwnął głową i wskazał na południe; nikt nie miał zamiaru przedzierać się przez kolonię abatów.

Abaty to były szkodniki, które przywieźli ze sobą Posleeni. Podobnie jak oni, były wszystkożerne. Były białe i wyglądały jak skrzyżowanie szczura ze stonogą. Poruszały się jak króliki, podskakując na tylnej nodze zakończonej szeroką, giętką stopą. Pojedynczo były niegroźne i w przeciwieństwie do Posleenów nadawały się do jedzenia. Mueller twierdził, że smakują lepiej niż węże, trochę jak kapibara. Zamieszkiwały duże kolonie przypominające mrowiska, których zaciekle broniły, rzucając się gromadnie na przeciwnika i kąsając żuwaczkami wyglądającymi jak wielkie szczurze siekacze. Te szkodniki obalały drzewa jak bobry, wygryzały drewno i niszczyły podziemne hodowle grzybów. Zaobserwowano też, że żywiły się padliną.

Same abaty z kolei padały ofiarą wilków, zdziczałych psów i kojotów, jednak ich największym wrogiem był drapieżnik zwany przez Posleenów gratem. Graty były to latające szkodniki, które wyglądem bardzo przypominały osy. Żywiły się tylko i wyłącznie abatami. Jeśli w okolicy było gniazdo abatów, wiadomo było, że należy również wypatrywać gratów, gdyż jad z ich żądeł był śmiertelnie niebezpieczny dla ludzi.

Reszta wyprawy przebiegła bez zakłóceń i o świcie żołnierze byli już okopani na wzgórzach nad jeziorem Rabun. Stąd mieli szpiegować posleeński obóz i wysyłać raporty do bazy. Clarkesville leżało w zasięgu baterii artyleryjskich stopięćdziesiątekpiątek, rozstawionych wokół Gap, więc cokolwiek Posleeni knuli, mogli być pewni gorącego powitania.

Siostra Mary podniesionym kciukiem dała znać, że łączność została nawiązana. Sierżant łącznościowy miała właśnie zostać zakonnicą, kiedy na Ziemię doszły wieści o nadciągającej inwazji. Mary została zwolniona ze wstępnych ślubów nowicjatu i zaciągnęła się do Armii. Podczas pierwszych dni wojny naprawiała radia w St. Louis, a kiedy posleeńska kula otoczyła miasto, służba siostry Mary w kompanii niedobitków zakończyła się otrzymaniem Distinguished Service Cross — Krzyża za Wybitną Służbę. Jednostka składająca się z resztek różnych oddziałów pomocniczych z St. Louis — licząca nie więcej niż ośmiuset ludzi, wśród których nie było nikogo z piechoty — obroniła odlewnię stali Granite City Steel Works i rozgromiła ponad stukrotnie liczniejszego wroga. Zasługi siostry Mary były zbyt liczne, by je wszystkie wymieniać, stąd w uzasadnieniu przyznania orderu napisano o „działaniach w Granite City Steel Works”.

Sprawa łączności na terenach za Murem była złożona. Posleenom coraz sprawniej szło wykrywanie i lokalizowanie przekazów radiowych, dlatego po wielu dotkliwych stratach zespoły zwiadowcze zaczęły korzystać z automatycznych przekaźników laserowych. Każda drużyna wyruszała w pole wyposażona w dużą ilość tych urządzeń — wielkości bochenka chleba — i rozmieszczała je na szczytach wzgórz na swoim terenie działania. Ponieważ przekaźniki służyły też za sensory, umożliwiały dowództwu orientowanie się w ruchach wrogich wojsk.

Niski, przysadzisty technik łącznościowiec nosił więc ze sobą wielką pakę przekaźników i musiał bez przerwy upewniać się, że każdy z nich ma łączność z tymi, które pozostały na tyłach.

Mueller rozwinął podpinkę do poncza i nakrył ją kocem maskującym, a potem wczołgał się do środka i wystawił dwa palce, wskazując, że chce objąć drugą wartę.

Mosovich pokiwał głową i pokazał jeden palec Nicholsowi, a potem cztery siostrze Mary. Zamierzali przespać większość dnia, a potem o zmroku ruszyć w dół, w stronę rzeki. Mosovich chciał już następnego ranka oglądać Clarkesville.