Выбрать главу

Labirynt znajdował się na trzecim piętrze. Był to istny szczurzy tor wyścigów: wiele łączących się i przecinających ze sobą korytarzy, przejść i śluz; niektóre były otwarte, inne zamknięte, zależnie od woli testujących. Przez większość tuneli można było przeczołgać się albo przejść na czworakach, ale czasem trzeba też było wyginać się w chińskie dziewięć.

Wendy nigdy nie miała problemów z poruszaniem się po labiryncie, nawet jeśli cały zasnuty był dymem. Być może był to wynik doświadczeń z Fredericksburga, a może po prostu nie miała klaustrofobii. To samo można było powiedzieć o Shari, która przez kilka tygodni czekała na odkopanie jej spod gruzów. Gdyby poddała się atakowi lęku, skończyłaby jak strażak, która nie przetrwała wspólnego z nią uwięzienia.

Brak obaw przed zamknięciem nie oznaczał, że zadanie pójdzie jak z płatka. Poruszanie się po labiryncie nie było łatwe. Wendy pamiętała o pułapkach, jakie tam zastawiono. Jeden z tuneli pokryty był smarem i prowadził wprost do otworu znajdującego się przy stanowisku sędziego.

Śpiewająco przebyła labirynt i jak nowo narodzona wyskoczyła zza ostatniego zakrętu. Wiedziała, że ten etap testu poszedł jej gładko, a następny — wyważanie drzwi — także nie powinien sprawić jej kłopotu. Wbiegła z powrotem na dach i chwyciła narzędzia: pojemnik z płynnym azotem oraz napędzany dwutlenkiem węgla taran. Drzwi znajdowały się pośrodku dachu. Wykonano je plastiku pamięciowego i zabezpieczono, żeby rozpędzony kandydat nie wypadł przez uchylone drzwi na zewnątrz, kilka pięter w dół. Z początku strażacy nie potrafili ich sforsować. Był twarde i odporne na jakikolwiek atak fizyczny, dopiero później, z pomocą byłego marinę, opracowano metodę ich wyważania. Okazało się, że po schłodzeniu drzwi poddawały się naciskowi i bez trudu można było je sforsować.

Strażak skinęła głową, nacisnęła przycisk startera i krzyknęła:

— Ruszaj!

Wendy pokonała kilka schodków i zbliżyła się do drzwi. Zdjęła rękawicę i przesunęła gołą ręką po framudze drzwi. Kiedy dojechała do lewego dolnego rogu, poczuła, że drzwi zaczynają się nagrzewać. Dranie.

Odsunęła się do tyłu i krzyknęła:

— Rozgrzane drzwi!

Testująca ją kobieta zatrzymała stoper i zanotowała coś na kartce. Wendy ponownie założyła rękawicę, kiedy usłyszała:

— Drzwi są rozgrzane, ale można je wyłamać. — Kobieta nawet słowem nie wspomniała, że gdyby Wendy nie wykryła wysokiej temperatury, zostałaby zdyskwalifikowana. — Kontynuować — poleciła i ponownie włączyła stoper.

Wendy spojrzała na ciśnieniomierz butli. Siłę wytryskującego z niej strumienia można było regulować obracanym pierścieniem. Najważniejsze było to, aby płyn jak najmniej się rozprysnął.

Biały strumień cieczy wystrzelił z butli i natychmiast pod wpływem rozgrzanego powietrza zmienił się w kłąb białego gazu. Jednym z powodów, dla którego ten test przeprowadzano na wysokościach, była bliskość systemu wentylacyjnego, który odprowadzał niebezpieczne substancje do odciągających powietrze szybów.

Niewielka ilość płynu skapnęła na podłogę i szybko wyparowała. Nim zdążyła całkowicie zniknąć, Wendy zbliżyła się do drzwi i przytknęła do nich dłoń. Normalnie zaczęłaby wyważanie od lewego dolnego rogu, jednak właśnie tam zarejestrowała wzrost temperatury. Plastik pamięciowy bardzo dobrze przewodził ciepło, dlatego obawiała się, że pomimo schłodzenia ten róg drzwi może jeszcze być rozgrzany.

Potem przyłożyła do drzwi taran i schodząc z linii odbicia, nacisnęła spust. Urządzenie wyglądało niczym wielki pistolet na wodę. W zbiorniku mieścił się dwutlenek węgla, który po naciśnięciu spustu zwabiał dwudziestocentymetrowy stalowy bolec. Wystrzelony z ogromną prędkością pocisk był w stanie przebić drzwi i polecieć na odległość kilkuset metrów. Jeżeli plastik był odpowiednio schłodzony, pod wpływem uderzenia bolca rozpadał się na kilkadziesiąt kawałków.

I teraz także pod wpływem uderzenia drzwi rozpadły się na kawałki. We framudze pozostał jedynie fragment lewego dolnego rogu.

A więc Wendy podjęła właściwą decyzję, nie uderzając właśnie w to miejsce.

Spojrzała na osobę w srebrnym uniformie, która stała po drugiej stronie drzwi. Poprzez płomień z palnika acetylenowego ledwie zobaczyła jej uśmiech.

— Dziwka — mruknęła pod nosem. Kobieta musiała wiedzieć, że Wendy jest praworęczna i naturalnie będzie próbowała wyłamywać i drzwi po lewej stronie. Poza tym drzwi rzadko kiedy nagrzewały się od dołu.

Strażak pokazała na kołyszącą się za nią linę.

Boże, pomyślała Wendy, to będzie długi dzień.

Jakimś cudem przetrwała wciąganie ekwipunku i ćwiczenia na linie. W pierwszym przypadku był to zwykły test siłowy, a w drugim sprawdzian działania na wysokości. Choć Wendy nie była najsilniejszą osobą na kursie ani miłośniczką wysokości, jednak dała sobie radę.

Ostatnim testem było taszczenie manekina. Zeskoczywszy z liny, Wendy próbowała zmusić się do biegu, ale nie była w stanie. Gdzie podziała się adrenalina, która ma dawać przypływ sił? Przenoszenie ciężaru będzie piekłem.

Skórzany „człowiek" ważył sto piętnaście kilo. Manekin leżał na plecach na podłodze i ubrany był w kombinezon strażaka. Trzeba było podnieść go do góry i trzymając w ramionach, przebiec sto metrów.

— Nie upuść go, Cummings — powiedziała do siebie przez zaciśnięte zęby. Podniosła manekina do pozycji siedzącej; jego głowa opadała, ekwipunek dyndał, a ramiona wyślizgiwały się z jej rąk. W końcu jednak zdołała wślizgnąć się pod „ciało" i razem z nim podnieść się na równe nogi. Wstając, aż jęknęła. Pociemniało jej przed oczami i musiała na chwilę przystanąć, żeby nie upaść. Manekin był od niej wyższy i cięższy, uniesienie go było aktem heroizmu. W końcu jednak Wendy pochyliła się lekko do przodu i ruszyła przed siebie.

Każdy krok był okupiony bólem i cierpieniem, a ziemska grawitacja wybrała właśnie ten moment, żeby o osobie przypomnieć. Jeden krok, dwa, trzy… Manekin zaczął jej się wyślizgiwać, ale jakimś cudem zdołała go podrzucić i lepiej chwycić. Jej rękawice były, mokre od potu i manekin ponownie zaczął wysuwać się z jej rąk. Ale była już prawie na miejscu.

I wtedy doszło do katastrofy. Od mety dzieliły Wendy tylko trzy metry, kiedy kukła zaczęła się rozpadać. Zawsze noszono ją w ten sam sposób, nadwyrężając te same partie materiału. Jak na złość, właśnie w tej chwili kombinezon strażaka pękł.

Jeszcze raz desperacko próbowała go pochwycić, ale złapała za płaszcz, który też się rozdarł. Przez chwilę manekin balansował na jej barku, a potem spadł.

Wendy stała nieruchomo, spoglądając na leżącą na ziemi kukłę. Po tym wszystkim, co przeszła, zaledwie kilka kroków od sukcesu przegrała.

Chciało jej się wyć. Po tylu staraniach i cierpieniach taki pech. Chciała błagać o kolejną szansę, ale wiedziała, że to na nic. Nikt nie pozwoli jej ponownie podejść do testu. Stała jak skamieniała, łzy spływały jej po twarzy. Jeden z egzaminatorów podszedł, zebrał manekina i zarzuciwszy go na ramię, odniósł na miejsce.

W końcu Connolly wzięła ją pod rękę i wyprowadziła z placu ćwiczeń. Pomogła jej zdjąć hełm i rękawice, po czym poklepała ją po ramieniu.

— Nie martw się, następnym razem ci się uda — powiedziała cichym głosem. — Musisz powtórzyć to, co zrobiłaś do tej pory, i nie upuścić manekina.

Connolly włączyła stoper, gdyż już następny kandydat zaczynał egzamin. — Widziałam, jak dajesz sobie radę na linie i jak zabierasz się do manekina. To nie twoja wina, ale wiesz, jakie są zasady. Po prostu miałaś pecha.