— Jak w całym moim życiu.
— Nie podoba mi się twoje podejście. Wszystko traktujesz jak zabawę, jak jedną wielką grę. A ja nie chcę, żeby ktoś szedł za mną w ogień tylko dlatego, że uważa to za fajne albo lubi mundur strażaka. Jedyne, co ma cię motywować, to chęć ugaszenia płomieni i uratowania ludzi.
Spojrzała na nią tak, jakby podejmowała ważną decyzję, i dodała:
— Wendy, ty cały czas udajesz. Grasz twardą dziewczynę. Tak mówi twój profil psychologiczny: boisz się, że nie podołasz zadaniu, i nie jesteś siebie pewna, dlatego udajesz, żeby sprawdzić, coz tego wyjdzie. A ja chcę, aby towarzyszyli mi ludzie, którzy są pewni siebie, przekonani o słuszności swoich wyborów, zdecydowani i kompetentni. Spoczywa na mnie zbyt wielka odpowiedzialność.
Wendy zmierzyła ją wzrokiem i pokiwała głową.
— Odpierdol się — powiedziała i pokazała jej wyprostowany środkowy palec. — Jeśli powiesz choć jeszcze jedno słowo, skopię ci tyłek.
Zachwiała się, a potem spojrzała szefowej strażaków prosto w oczy.
— Pozwól mi coś powiedzieć o pechu, pani „boska" Connolly — syknęła, ostrożnie zdejmując kombinezon. — Pech to świadomość, nie przypuszczenie albo przeczucie, ale pewność, że Posleeni po ciebie idą i zamierzają cię zeżreć. Pech to stracić całą rodzinę, przyjaciół, wrogów w jeden dzień. Pech to życie, które w jednej chwili wali się w gruzy. Przyjechałaś tutaj z Baltimore, zanim to wszystko się zaczęło. Wojnę widziałaś tylko w telewizji. Nie walczyłaś przeciwko ich hordom atakującym fala za falą, nie widziałaś, jak zalewają wzgórza i miasta, nie słyszałaś kul gwiżdżących ci tuż nad głową, nie widziałaś jak rozwalają twój dom. Masz rację, nie chcębyć pieprzonym strażakiem, chcę zabijać Posleenów. Rzygam bieganiem po schodach i sikaniem wodą z węża. Mówisz, że nienawidzisz ognia, ale to bzdura. Jak większość strażaków, ty go kochasz. Ja nienawidzę Posleenów, gardzę nimi i nie uważam, że są fascynujący. Chcę ich po prosty niszczyć.
Po chwili, nadal ciężko dysząc, dodała:
— Masz rację, udaję strażaka. Porównując to do zabijania Posleenów, to dziecinada. Tak więc odpierdol się. Ty i twoje głupie testy. Pieprzyć ten departament. Do widzenia.
— Dobrze — powiedział chłodno Connolly. — Jesteś nadal w rezerwie, ale nie składaj już podań o sprawdzian. Przynajmniej do chwili, dopóki nie poukładasz sobie wszystkiego pod sufitem.
— Jasne — syknęła Wendy. — Ale lepiej z moją głową już nie będzie.
— Cummings? — zagadnęła Connolly.
— Czego?
— Nie zrób niczego… głupiego. Nie mam ochoty wyciągać cię z jakiegoś dziwnego miejsca.
— Och, nie musisz się o to martwić. Dam sobie radę, byleby niktmi nie wchodził w drogę. Wtedy będziesz musiała się na sprzątać.
15
— Posłuchaj, koleżanko. Czy ty zawsze masz problemy z rozkazami na piśmie? — spytał Mosovich.
Strażniczka za pancerną szybą ponownie spojrzała na papiery i gestem nakazała żołnierzom czekać.
— Muszą zapytać kogoś o zdanie. Po raz pierwszy mamy taką sytuację.
— Nie cierpię takich zadupi jak to — powiedział Mueller. Mosovich przytaknął w milczeniu, stwierdzając, że Mansfield będzie mu winien przysługę. Ogromną przysługę.
Jego prośba o sprawdzenie stanu zdrowia jednej wariatki przyszła w odpowiednim momencie. Po ostatniej misji dowódca zakazał wykonywania dalekich zwiadów. Posleenów miały teraz szpiegować maszyny i samoloty. Te ostatnie były rozmiarów sokola i unosiły się ponad linią drzew, daleko poza polem widzenia obcych. Główny problem polegał jednak na tym, że Posleeni dość szybko je wykrywali i niszczyli. Ich sygnały, choć miarodajne, były dość krótkotrwałe. Pełzacze, które przypominały metrowe mechaniczne mrówki, spisywały się odrobinę lepiej, ale nawet one nie były w stanie dotrzeć daleko w głąb umocnień Posleenów. Ktokolwiek zawiadywał tam ochroną, znał się na swojej robocie i wiedział, jak ją porządnie wykonywać.
Do Mosovicha dotarły pogłoski, że generał Bernard postulował, by bazę Posleenów zbombardować pociskami atomowymi z She — Vy. Jego propozycja została jednak odrzucona przez panią prezydent, z zasady przeciwną atakom atomowym. Sam fakt powstania takiej petycji pocieszał Mosovicha; ktoś potraktował serio jego doniesienia o zagrożeniu ze strony obcych.
Do czasu, aż ktoś nie wpadnie na pomysł rozwiązania impasu, on, Mueller i siostra Mary nie mieli nic do roboty. Ponieważ taka szczęśliwa sytuacja nie mogła trwać wiecznie i prędzej czy później ktoś przydzieliłby im jakąś idiotyczną misję, Mosovich z radością powitał list z dowództwa. Sztab gwarantował im na piśmie wejście do Podmieścia, bez którego to glejtu nie dostaliby się tam za żadne skarby świata. Co ważniejsze, znów byli daleko od jednostki i głupich pomysłów lęgnących się w głowach sztabowców.
Gorszą stroną medalu był fakt, iż Podmieścia były fatalnymi miejscami. W ciągu ostatnich pięciu lat Mosovich kilkakrotnie je odwiedzał i za każdym razem stwierdzał, że to przygnębiająca okolica. Widok tych wszystkich ludzi stłoczonych pod ziemią był po prostu wstrząsający. Zwłaszcza kiedy się pomyślało, że jeszcze dziesięć lat temu dziewięćdziesiąt procent z nich żyło w wygodnych domach z ogrodami. To pozwalało uświadomić sobie, jak kiepsko idzie ta wojna. Ale przecież toczy się nadal; Stany Zjednoczone przetrwały najgorszy okres, a siły ekspedycyjne miały lada moment powrócić. Prędzej czy później sytuacja wróci do normy.
Po zejściu do Podmieścia człowiek uświadamiał sobie, że tylko mami się głupimi wizjami.
Podmieście Franklin cieszyło się szczególnie złą sławą. Połowa wind i wrót bezpieczeństwa nie działała, cały obszar tonął w śmieciach, które wysypywały się z każdego kąta. Stanowisko służby bezpieczeństwa za pancerną szybą i z niewielkim okienkiem przypominało kasę kina. Wszystkie półki za plecami strażnika były zastawione pustymi puszkami po jedzeniu, w których piętrzyły się stosy niedopałków.
Z drugiej strony trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy. Franklin było najstarszym Podmieściem, do którego trafili pierwsi uchodźcy z podbitych i zdewastowanych przez Posleenów terenów. Dotarcie do Podmieścia było możliwe dzięki transportowi wojska, z którego nawet zmęczeni piechurzy niechętnie korzystali. Wokół kręciło się wiele podejrzanych typów w mundurach, nic zatem dziwnego, że strażnicy mieli opory przed wpuszczaniem żołnierzy do środka. Z tego, co Mosovich słyszał, przez kilka pierwszych miesięcy wojskowi mieli wolny wstęp do Podmieścia, co kończyło się opłakanymi w skutkach incydentami.