— Wiedziałem, że to powiesz — rzekł ze śmiechem Mosovich. — Ale to bardzo długa historia.
— Opowiesz mi ją przy kolacji. Zapraszam do środka. Jest zimno, a dzieci nie są odpowiednio ubrane.
Kiedy nieznajomi weszli do salonu, Cally po cichutku wycofała się do w głąb domu. Od tak dawna nie mieli gości, że teraz nie mogła przyzwyczaić się do ich obecności. Coś ostrzegało ją przed niebezpieczeństwem, którego przecież nie było. Wreszcie weszła do salonu i obdarzyła nieznajomych słodkim uśmiechem. Stała wyprostowana, z lewą ręką opuszczoną, a prawą opartą na biodrze. Jej słodką tajemnicą był H#ampers#K tkwiący w kaburze na plecach. Wszystko będzie dobrze, bo jeśli nie, to krwawo rozprawi się z intruzami.
Jedno spojrzenie na Cally powiedziało O’Nealowi, że dziewczyna jest podminowana. Musi szybko załagodzić sytuację, żeby nie było ofiar.
— Sierżancie, czy przedstawiałem panu moją wnuczkę Cally? Reszty waszej gromady chyba jeszcze nie znamy?
Mosovich uśmiechnął się szeroko, a potem zaczął wszystkich po kolei przedstawiać.
— Nie znam chyba imion wszystkich dzieci…
— To Billy, Kelly, Susie, Shakeela, Amber, Nathan, Irenę i Shannon — wybawiła go z opresji Shari. — Dziękujemy za gościnę. Nie będziemy nadużywać pańskiej uprzejmości.
— Proszę darować sobie te głupstwa — odparł O’Neal, ściskając jej dłoń. — Po zmroku kręcą się po okolicy dzicy Posleeni, a chyba nie chcielibyśmy żebyście stali się ich posiłkiem. — Puścił jej dłoń i dodał lekko zakłopotany: — Nalegam, żebyście przenocowali pod moim dachem. Mamy sporo wolnych pokoi.
— Sama nie wiem… — mruknęła Shari i rzuciła Wendy bezradne spojrzenie.
— Nie jesteśmy przygotowani do biwaku, a nie chcemy nocować pod gołym niebem. Chętnie przyjmiemy pańską propozycję.
— To dobrze, bo mówię najzupełniej poważnie. Mamy sporo łóżek oraz zbędnych ubrań. Prawdę mówiąc, jestem przygotowany do obecności sporej grupki ludzi, więc… — Spojrzał na Shari i Wendy. — Uczynią mi panie zaszczyt.
Shari popatrzyła na niego zdziwiona, ale kiwnęła głową na znak, że się zgadza.
— Bardzo chemie, jeżeli nie będziemy się narzucać.
— Ani trochę. — O’Neal wyraźnie się ucieszył. — W najmniejszym stopniu. Przenocujcie i zostańcie na śniadanie.
— Wspaniale — skwitowała Wendy, rozprostowując ramie, żeby ukryć schowaną pod pachą broń. — Czy macie może jakiś zestaw do czyszczenia broni?
Cally przekrzywiła głowę, przyglądając się, jak Wendy wyciska smar z tubki.
— Uważam, że jesteś bardzo ładna.
— Dziękuję, ale to dotyczy raczej ciebie.
Siedziały w zbrojowni O’Nealów, próbując naprawić szkody, jakich doznała broń Wendy. Pomieszczenie znajdowało się w piwnicy, było jednak wentylowane i ogrzewane.
Na zachodniej ścianie wisiały przyrządy ślusarskie, wiertła i szlifierki. Pod narzędziami ułożono sztabki różnych metali oraz pudełka z materiałami wybuchowymi. Nad nimi znajdowała się tabliczka z napisem „Zakaz palenia!”.
Po przeciwnej stronie stały niebieskie beczki z odczynnikami chemicznymi. Wendy zamierzała wrzucić pistolet do tej z plakietką „Uwaga! Silny kwas", ale ponieważ nie wiedziała, do czego używają go O’Nealowie, wolała wstrzymać się na chwilę.
Na północnej ścianie, wychodzącej na zbocze, przytwierdzonych było kilka wieszaków, a pośrodku były niewielkie drzwiczki z zamkiem cyfrowym.
Środek pomieszczenia zajmował duży stół, wokół którego siedzieli; Elgars, Wendy, Cally, Kelly i Shakeela. Billy z początku chciał’ zejść do nich, ale przestraszył się i wrócił na górę.
— Co masz na myśli? — spytała Cally.
— To, co mówię. Dziwi mnie, że nie ganią za tobą piętnastu chłopaków. Kiedy ja byłam w twoim wieku, to już się za mną oglądali.
Elgars rozłożyła pistolet na części i przysłuchiwała się rozmowie.
— Co to znaczy „mieć chłopaka"?
— Dobre pytanie — zachichotała Cally. — W okolicy nie ma żadnych chłopaków. Wszyscy się wyprowadzili. Bali się Posleenów, którzy są tuż za przełęczą. A patrząc na mojego tatę i dziadka, dochodzę do wniosku, że żołnierze wcale mnie nie interesują. Zresztą są dla mnie za starzy i myślą tylko o jednym.
— Tak — przytaknęła Wendy. — Mogłabym o rym napisać książkę. Na szczęście mam na nich tajną broń. Pokazuję zdjęcie mojego chłopaka i wtedy się odczepiają, a ci, którzy nadal się narzucają… No, mam na nich swoje metody.
— Ostatnio nie są już tacy niemili. Zwłaszcza odkąd postrzeliłam pewnego majora ze 103 dywizji.
— Żartujesz — roześmiała się Wendy.
— Ani trochę — odparła z powagą dziewczynka. — Ten stary tłuścioch łaził za mną po całym mieście. Musiałam przez niego zmienić walthera na H#ampers#K. W końcu zagnał mnie do kąta i próbował to i owo wymusić. Nie przyjmował do wiadomości mojej odmowy, więc postrzeliłam go w kolano. Próbowali oskarżyć mnie o morderstwo, ale dali sobie spokój po próbach na strzelnicy. Udowodniłam, że gdybym chciała, to bym go położyła trupem na miejscu. A ten cymbał chyba jeszcze gnije w więzieniu, odsiadując wyrok za gwałt. Odkąd Papa nie pozwala ludziom przyjeżdżać na farmę, mam zupełny spokój.
— Czemu zmieniłaś broń? — spytała Elgars.
— No bo walthera mi zatrzymali — odparła, wzruszając ramionami. — Poza tym mam już wreszcie dość duże dłonie, żeby chwycić H#ampers#K 7.62 zrobił tylko dziurę w kolanie tego grubasa. Gdybym miała H#ampers#K, rozniosłabym go na strzępy, Jak byłam w poprawczaku, wszyscy mnie pytali, czy widziałam leżące na ziemi fragmenty kości. Poprzysięgłam sobie już nigdy więcej nie używać tej broni.
Elgars roześmiała się głośno i klasnęła w dłonie. Kończyła właśnie rozkładać broń.
— Obawiam się, Wendy, że nic z niej nie będzie.
— Chyba masz rację — odparła z westchnieniem Cummings, oglądając lufę. — Jestem wkurzona, bo to był prezent od mojego chłopaka.
— Chyba nie będę w stanie szybko go naprawić — powiedziała Cally, oglądając pod światło granatnik. — Gdybym miała czas, mogłabym zrobić od nowa wszystkie ruchome części. Niestety, elektroniki nie mogę naprawić, bo zajęłoby to zbyt wiele czasu. Myślę, że trzeba go rozebrać na części. Nawet gdyby coś się z niego złożyło, to nie byłaby bezpieczna ani celna broń.
Wstała od stołu i podeszła do drzwiczek. Wystukała kod i otworzyła je, po czym zajrzała do środka.
— Może coś sobie stąd wybierzesz? Mamy kilka zbędnych sztuk broni.
— Dobry Boże! — zawołała Wendy, zaglądając dziewczynce przez ramię. Sejf okazał się sporym pomieszczeniem wydrążonym w zboczu wzgórza. Weszła do środka, a Cally zapaliła światło. — Chyba coś sobie znajdę — zachichotała.
W zbrojowni stały cztery stojaki z karabinami, które wystarczyłyby do wyekwipowania całego plutonu. Musiałby składać się z bardzo wybrednych żołnierzy, żeby nie mogli niczego dla siebie znaleźć. Po lewej stronie stała ciężka broń: karabiny maszynowe, snajperskie barretty i kilka innych, bardzo do nich podobnych egzemplarzy. Na środkowej półce leżały strzelby myśliwskie i sztucery, zarówno wojskowe, jak i cywilne. Po prawej stronie na niewielkim stojaku znajdowały się pistolety maszynowe. Tylna ściana obwieszona była setkami pistoletów i noży. Na podłodze stały kartony z amunicją, wypełniające każdy metr wolnej powierzchni.