— Dobry Boże — powtórzyła Wendy. — To jest…
— Niesamowite? — dodała ze złośliwym uśmieszkiem Cally. — Z większości z nich nie strzelałam, a niektórych typów nawet nie znam. Federalni nie wiedzą, że mają pod nosem taki arsenał. Muszę pogadać z dziadkiem na ten temat. Tutaj jest standardowa broń, możesz coś z tego wybrać.
— To nie ma sensu — odparła Wendy. — Musiałabym zostawić to przy wejściu do Podmieścia.
— Wcale nie — wtrąciła Annie. — Ja mogą wnieść broń, a zaraz potem oddamy ją Danny’emu. Nauczysz się strzelać z niej na strzelnicy i nikt ci jej nie zepsuje.
— To jest myśl — przytaknęła Wendy. — Jesteś pewna, że chcesz tak zrobić?
Wyciągnęła krótką strzelbę i obejrzała ją w świetle lampy.
— Wzięłabym takie dwie.
— Steyr — powiedziała, kiwając głową Cally. — Dobry wybór. Prawdę mówiąc, ten należał kiedyś do mnie. Dam ci go pod jednym warunkiem.
— Jakim? — spytała zbita z tropu Wendy.
— Mam do ciebie kilka pytań. Takich… kobiecych. Muszę dowiedzieć się paru rzeczy.
— No cóż… Mężczyźni i kobiety są inaczej zbudowani, żeby mogli razem spło…
— Nie, nie. O tym już wszystko wiem. Wystarczy, że dziadek sobie podpije i zacznie opowiadać, jak się bawił w Bangkoku. Na ten temat wiem już wszystko, co powinnam. Chodzi o coś innego.
— O co?
— Cóż… — Cally rozejrzała się wokoło, jakby szukając natchnienia w stojakach z bronią. Potem wyraźnie zmieszana spytała: — Jak się nakłada cień do powiek?
— Żartujesz! — krzyknęła Shari, wymachując kolbą kukurydzy. Tego wieczoru była szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna jadła świeżą kukurydzę. O’Neal musiał zastosować jakieś czary, była bowiem tak pyszna, jak nigdy dotąd.
— Mówię najzupełniej poważnie — odparł Mike. — Jak grabarz nad trumną… Ona nie ma żadnych przyjaciółek, koleżanek, ciotek. Nikogo! Żadnej kobiety. Żyje tylko ze mną. To trochę dziwne, nie uważasz?
— Nie wyglądam jak goryl i dlatego uważa mnie za mięczaka? — narzekał Mosovich, myjąc pomidory. Papcio O’Neal zadziwiająco szybko zawarł z gośćmi znajomość, i teraz z wprawą typową dla wojskowej garkuchni szykował kolację. Biorąc pod uwagę, jak karmiono w Podmieściu i w wojsku, zapowiadała się prawdziwa uczta.
— Mike także go nie przypomina — powiedziała z oburzeniem Shari. — Więc chcesz, żebyśmy porozmawiały z nią o „babskich sprawach", tak?
— No… no tak. Ja niewiele wiem o makijażu. Znam metody działania KGB i sposoby rozpoznawania agentów, ale to chyba nie ten typ wiedzy. Mam też książkę o higienie kobiet, ale chciałbym, żeby Cally robiła wszystko jak należy.
— Miała już pierwszą miesiączkę? — spytała Shari, wracając do obierania kukurydzy. Wyłuskała robaka i wyrzuciła go do kosza, W kolbach roiły się robaki, ale to pewnie dlatego, że były świeżo przyniesione z pola.
— Tak — odparł zmieszany O’Neal. — Powiedziałem jej w skrócie, co, jaki dlaczego.
— Była już u lekarza od kobiecych spraw?
— Nie.
— No to dlaczego jej tam nie zaprowadzisz? Niech porozmawia ze specjalistą.
— W okolicy nie ma ani jednego. Najbliższy mieszka kawałek stąd, ale to nie byłby problem, gdyby nie to, że na wizytę czeka się kilka miesięcy. Była u felczera, ale… skończyło się na rozmowie.
— To mężczyzna?
— Tak.
— Porozmawiam z nią.
— Ona ma trochę problemów z samokontrolą — powiedział ostrożnie Papa.
— Cóż, przechodzi bardzo ciężki okres — powiedziała Shari. — Kto z nas ich nie miał w jej wieku?
— Wyjdź za mnie i mi pomóż — rzucił niespodziewanie O’Neal. — Przepraszam, to był żart.
— Rozumiem — odparła z uśmiechem. — Przechodzę przez to samo z Billym, choć u niego objawia się to w trochę inny sposób.
— Mówisz o chłopczyku? O tym, który nigdy się nie odzywa?
— Tak. Pochodzi z Fredericksburga i przeżył tamtejszą masakrę. Wiem, że nas słyszy, uczy się, czasem daje jakieś znaki. Ale nigdy się nie odzywa. — Shari westchnęła. — Sama nie wiem, co mam robić.
— Wyślij go do klasztoru — zażartował Papa. — Tam się składa śluby milczenia, więc chłopak poczuje się jak w domu.
— To jedna z możliwości — rzekła chłodno Shari.
— Wybacz. To ta moja niewyparzona gęba. — O’Neal poważnie się zawstydził. — Ale prawdę mówiąc, znam kilku mnichów i wiem, że to dobrzy ludzie.
Zapadła cisza, a Papa popatrzył na mięso leżące na desce do krojenia.
— Ile jedzą małe dzieci? Pokroiłem już steki dla nas, ale nie wiem, jaką ilość przyszykować dla maluchów. Jedna taka porcja jak dla dorosłego wystarczy dla wszystkich?
— Raczej tak — odpowiedziała Shari. — Skąd bierzesz jedzenie?
— Żyjemy na farmie. — O’Neal uśmiechnął się. — Myślisz, że jak wybuchła wojna, to rzuciłem robotę? Poza tym jest pora żniw. Zabiłem krowę, a jutro chyba świnka pójdzie pod nóż, jeżeli zostaniecie jeszcze jeden dzień.
— Zadecydujemy jutro rano, dobrze? — odparła z uśmiechem Shari.
17
— To dopiero prawdziwy obóz — powiedział sierżant Pappas, wyglądając przez okno autobusu.
Przenoszenie jednostek pancerzy wspomaganych od samego początku stwarzało problemy. Spakowanie zbroi i wysłanie ich równało się rozbrojeniu żołnierzy, a większość z nich nie radziła sobie najlepiej bez skafandrów. Z kolei transport pancerzy z ludzką zawartością był trudny ze względów logistycznych; nawet z „wyłączonymi" pseudomięśniami pancerze niszczyły wszystkie normalne konstrukcje, kiedy dochodziło między nimi do kontaktu.
Ostatecznie do transportu jednostek przystosowano czterdziesto — pięcioosobowe szkolne autobusy. Siedzenia — gołe kątowniki — były wyjątkowo niewygodne dla każdego, kto nie miał pancerza. Ale miały jedną podstawową zaletę — mogły przetrwać nawet długą podróż z piechotą mobilną na pokładzie.
Jedynym ustępstwem na rzecz wygody były ruchome zagłówki. Pierwszą rzeczą, jaką z reguły robili żołnierze po zakończeniu akcji, było zdjęcie hełmów, i nawyk ten uwzględniono w czasie projektowania autobusu. Nawyk sam w sobie był zrozumiały: żołnierze spędzali niekiedy całe tygodnie w ciągłym kontakcie z Posleenami i po tak długim czasie w wirtualnym środowisku potrzeba odetchnięcia świeżym powietrzem i poczucia wiatru na twarzy była nie do odparcia.
Stewart oderwał głowę od zagłówka i spojrzał na zbliżającą się bramę.
— No, przy odrobinie szczęścia tutaj nie będziemy musieli się przedzierać.
— Stare dzieje — westchnął Pappas. Dawno temu, kiedy był jeszcze zwykłym sierżantem, przyprowadził ze sobą pluton świeżych rekrutów do bazy w Fort Indianatown Gap. Siły naziemne znajdowały się wtedy w stanie nie kontrolowanej anarchii i pluton musiał wkraść się do bazy, a potem przebić przez nią do swoich koszar. Kiedy już tam dotarli, odkryli, że miejscowy sierżant jest zaangażowany w czarnorynkowy handel, a może także morderstwo. Z pomocą p/o dowódcy kompanii ukrócili wybryki tego idioty i wprowadzili w swojej kompanii pozory porządku, dopóki nie przybyli — niemal równocześnie — O’Neal i nowy dowódca batalionu.