— Roanoke? — spytał Pappas.
— Harrisburg — poprawił go Stewart. — Byłem dowódcą drugiego plutonu.
— Rzeczywiście, Harrisburg — zgodził się po chwili Pappas. Dobrze pamiętał roztrzaskaną zbroję porucznika Arnolda. Chociaż jego pamięć była czasami aż za dobra, kiedy chodziło o bitwy, to nieistotne szczegóły, jak na przykład gdzie bitwa miała miejsce, zaczynały mu umykać. — Rakieta hiperszybka.
— Aha — zgodził się Stewart.
— Przestańcie wydziwiać — powiedział Duncan siedzący w rzędzie za nimi. Nachylił się do przodu, wskazując koszary i równo przystrzyżony plac defiladowy. — Zaczynamy życie garnizonowe. Pora się urżnąć i pociupciać, niekoniecznie w tej kolejności.
— O ile wszystko będzie tip-top, sir — zauważył Pappas. — Uwierzę, jak zobaczę. To są jednostki garnizonowe wysłane przez siły naziemne. Na podłodze koszar pewnie będzie pół metra piachu.
Okrzyk żandarma przy bramie brzmiał jak z oddali, a odpowiedź kierowcy jak z dna studni. Mike obrócił pole widzenia, żeby przyjrzeć się wymianie zdań.
Żandarm nie mógł wiedzieć, że jest obserwowany przez dowódcę batalionu; pancerz nie poruszył się, a hełm wciąż był zwrócony do przodu. Mimo to wykonywał wszystko zgodnie z regulaminem; sprawdził rozkazy kierowcy i ściągnął informacje z przekaźnika Mike’a. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, cofnął się i zasalutował, czekając z opuszczeniem ręki, aż pojazd przejedzie.
Mike dotknął ramienia kierowcy, dając mu znak, żeby jeszcze nie ruszał, i dokładnie przyjrzał się żandarmowi. Jego wyposażenie bardzo dobrze wyglądało. Kabura służbowego pistoletu była z lakierowanej skóry, podobnie jak opaska na ramieniu, a jego mundur — wzór wciąż nazywany MarCam — był uszyty na miarę i wyprasowany.
Żołnierz był też świeżo ogolony, ostrzyżony i w dobrej kondycji. Fakt, że tu jechali, był wszystkim znany, ale aż do dziś Mike nie był pewien, kiedy dotrą na miejsce. A więc żołnierz albo szybko doprowadził się do porządku, albo dbał o siebie nawet wtedy, gdy „nie czuł kota". Zastanowiwszy się chwilę, Mike uznał, że chodzi raczej o to drugie. Oddał salut i machnął ręką, każąc kierowcy hunvee ruszać.
Żandarm musiał zgłosić ich przyjazd, bo kiedy konwój dotarł do kwater batalionu, na trawniku przed koszarami czekała już mała grupka oficerów i podoficerów.
Mike wygramolił się ostrożnie z siedzenia i podszedł do zebranych, odpowiadając od niechcenia na salut lekko otyłego kapitana, który wydawał się tu dowodzić.
— Majorze O’Neal — powiedział kapitan, skinąwszy głową. — Jestem kapitan Gray, pański adiutant. Nie spotkaliśmy się jeszcze, ale wymienialiśmy e-maile.
— Kapitanie — odparł O’Neal, zdejmując hełm i rozglądając się. Oprócz kapitana stał tu tylko jeden oficer — podporucznik. Kilku starszych podoficerów nie wyglądało na odmłodzonych. Mieli na sobie porządne mundury — też marcamowe zamiast jedwabnych, gdyż pełnili służebną rolę wobec Floty — i byli w dobrej kondycji. Generalnie wyglądali na całkiem porządne pierdoły z tyłów.
— Czy jest dla mnie przewidziana rola w tej małej ceremonii? — spytał Mike.
— To nie ceremonia, sir — odparł kapitan. — Pomyślałem, że będzie pan chciał poznać kilka osób. — Wskazał sierżanta stojącego w pierwszym szeregu. — Sierżant McConnel jest podoficerem zaopatrzeniowym batalionu. Właściwie jest zaopatrzeniowcem pułku…
— Ale skoro nie ma pułku, w którym mógłby być zaopatrzeniowcem… — dokończył Mike. — Dzień dobry, sierżancie. Macie przełożonego?
— Myślą, że pan nim jest — odparł sierżant. Był niski i otyły, ale sprawiał wrażenie cwaniaka: twardego, złośliwego i bardzo elastycznego. Jego bystre oczy czujnie obserwowały O’Neala.
— W tej chwili nie mam oficera zaopatrzeniowego — powiedział kapitan Gray. — Obiecywano nam go raz czy dwa, ale…
— Ale są inne miejsca, w których woli być oficer zaopatrzeniowy — znów dokończył O’Neal. Spojrzał na całą grupę i odchrząknął.
— Jestem pewien, że w ciągu najbliższych kilku tygodni bardzo dobrze się poznamy. Na razie wszystko zostaje tak, jak było do tej pory. Chciałbym, żebyście omówili z batalionowym starszym sierżantem sztabowym i sierżantami kompanii kwestie zakwaterowania. Żołnierze będą musieli pobrać przydziały — ciągnął, spoglądając na sierżanta zaopatrzeniowca. — Przywieźliśmy ze sobą pancerze, które mamy na sobie, i właściwie nic poza tym.
— Pozwoliłem sobie sprawdzić wasze rozmiary — powiedział sierżant McConnel. — Wszyscy mają przydzielone pokoje i ścienne szafki. W szafkach są kompletne przydziały. Będą oczywiście musieli podpisać odbiór…
— Będziemy trzymali w gotowości drużynę do sprawdzania braków — powiedział kapitan Gray, przewidując następne pytanie O’Neala. — Mam nadzieję, że pana dowódcy uznają koszary za zdatne do użytku. W zeszłym tygodniu przeprowadziłem generalną inspekcję koszar Bravo i Charlie, i okazało się, że są w dobrym stanie. Są zupełnie nowe; jest kilka rzeczy, które o tym świadczą, a których nie byliśmy w stanie usunąć, na przykład farba na futrynach okien. Ale poza tym sądzę, że będzie pan zadowolony.
— Hmmm — mruknął Mike, nie wiedząc, jak na to zareagować. — Tak jak powiedziałem, proszę skontaktować się ze starszym sierżantem sztabowym. — Przerwał i przez chwilę nad czymś myślał. — Czy oficerowie też dostają mundury z przydziału?
— Oficerowie oczywiście muszą kupić swoje mundury — powiedział sierżant McConnel — ale w kwaterach czekają tymczasowe mundury. Mogą też wybrać to, co chcą, i kupić, wydając polecenie swojemu przekaźnikowi. Mamy też mundury w waszych szafkach w Kostnicy.
Mike znów się rozejrzał i pokręcił głową, marszcząc brew.
— Powiedzcie mi, że nie jest tu tak idealnie, jak się wydaje. To znaczy…
— To znaczy, jakim cudem pierdoły z tyłów robią coś tak, jak należy, sir? — spytał sierżant McConnel ze złośliwym uśmiechem.
— Ja bym to chyba ujął bardziej delikatnie — zauważył O’Neal. Tymczasem nadszedł Pappas.
— Jestem pierdołą z tyłów, odkąd odszedłem z Delta Force, sir — powiedział sierżant — gdzie byłem… no nie, nie byłem pierdołą z tyłów. Powołano mnie na moje ostatnie stanowisko, którym jest zaopatrzenie. Po namyśle uznałem, że będę się tego trzymał. Swoje już przeszedłem. Ale, bez fałszywej skromności, jestem cholernie dobrym sierżantem zaopatrzenia.
— Wszystko w porządku, sir? — zahuczał Pappas.
— Nie zgadza się tylko to, że wszystko się zgadza — odparł O’Neal, potrząsając głową.
— Mieliśmy dużo czasu na przygotowania, sir — zauważył kapitan Gray.
— I go wykorzystaliście — zgodził się Mike. — A to jest rzadkością.
— Są tu także wasze uzupełnienia — powiedział Gray. — Czekają w koszarach, wydano im podstawowe oporządzenie. Dopasowali już sobie pancerze, a dowodzący nimi porucznik przeprowadził z nimi wstępne ćwiczenia.
— Co dostaliśmy, sir? — spytał Pappas, zdejmując hełm.
Oczy Graya spoczęły na czymś, co wyglądało jak obdarzona inteligencją woda lub srebrny ślimak i co zebrało się na głowie sierżanta, a potem wpełzło do zbroi i do hełmu.