— Eeee… Dostaliśmy czterech podoficerów i oficera z Dziesięciu Tysięcy oraz grupę szeregowych z innych jednostek sił naziemnych. Wszyscy mają pewne doświadczenie bojowe.
— Brzmi nieźle — powiedział Mike. — Sierżancie, ci panowie zaplanowali już całe zakwaterowanie. Proszę porozumieć się z nimi i przepuścić ludzi przez… — Przerwał i rozejrzał się. — Gdzie jest Kostnica? — spytał.
— W piwnicach koszar, sir — odparł kapitan Gray, wskazując na powiększone boczne wejścia do budynków.
— Super — rzekł O’Neal. — Dowódcy kompanii i sztab do kwatery batalionu, jak tylko przebiorą się w jedwabie. Żołnierze na kwatery, niech sprawdzą swoje przydziały. — Spojrzał na słońce, kichnął i pokręcił głową. — Cholera. Shelly, która godzina?
— Tuż po czternastej, sir — odparł z wnętrza hełmu przekaźnik.
— O siedemnastej zero zero zbiórka wszystkich kompanii — ciągnął Mike. — Wszyscy mają być już w jedwabiach i stać na baczność. Potem kompanie mogą wypuścić ludzi na teren obozu, jeśli zechcą, ale nie mogą zwolnić ich z posterunku.
— Jasne — powiedział Pappas. — Ale wie pan, że jeśli będziemy za długo czekać, napięcie tylko się zwiększy?
— Wiem — odparł Mike z lekkim uśmiechem. — Ja też kiedyś byłem szeregowcem, sierżancie. Piątkowe wieczory… Dni wypłaty… Najpierw chcę poznać miejscowych i chociaż trochę ich przygotować. A potem niech się tam wdzierają choćby siłą.
— O rany — powiedział Mueller, odsuwając się od stołu. — Gdyby żołnierze w korpusie wiedzieli, że tak jesz, chyba wdarliby się tutaj siłą.
— Mogą spróbować — powiedziała Cally ze śmiechem — ale myślę, że zawróciliby już po pierwszej linii claymore’ów.
Papa O’Neal spojrzał na niedojedzony stek Shari i zmarszczył brew.
— Wszystko w porządku?
— W porządku — odparła Shari ze słabym uśmiechem. — Po prostu nie zjadłam tyle mięsa przez cały ostatni miesiąc.
— No to powinnaś częściej wpadać — powiedział O’Neal, szturchając ją w ramię. — Jesteś chuda jak szczapa. Musimy cię trochę odkarmić.
— W Podmiesciu obie jemy tyle samo, a tylko ja mam problem ze zbiciem wagi — rzekła Wendy, wyskrobując resztki pieczonego ziemniaka. — Shari nigdy nie tyje.
— Och, kiedyś byłam na diecie. — Shari wytarła usta i odłożyła serwetkę na stół obok prawie pełnego talerza. — Ale jedzenie w Podmiesciu nie…
— Nie pomaga przybrać na wadze — dokończyła Elgars, wycierając chlebem sos. — Na masę mięśniową też jest do niczego, ma za mało protein. Nie mogę się do tego przyzwyczaić, cały czas czuję się tak, jakby ktoś mnie głodził.
— To jeden z powodów, dla których przestałam ćwiczyć — powiedziała Shari, sadzając sobie na kolanach najedzoną Kelly. Najmłodsza dwójka była już w łóżkach, a pozostałe bawiły się po ciemku na dworze, pożyczywszy od O’Nealów ciepłe ubrania. Możliwość pobiegania i zabawy to była w Podmiesciu rzadka rzecz. — Tylko się męczyłam. Kiepskie jedzenie, opieka nad dziećmi… A nie miałam dokąd ich posłać; nigdzie nie byłyby bezpieczne, więc zawsze były przy mnie. — Przytuliła zaspaną Kelly i pogłaskała ja po policzku. — Nie o to chodzi, że miałam coś przeciwko temu, skarbie, ale przyjemnie jest czasami zrobić sobie przerwę.
— No, tu nie dostaniecie żadnego kiepskiego jedzenia — powiedział stanowczo Papa O’Neal. — I możecie odpocząć. Zostańcie jeszcze na jutrzejszy wieczór. Dopiero wtedy urządzimy sobie ucztę.
— Och, nie wiem — powiedziała Shari, odchylając się do tyłu na krześle. — Jest tyle do zrobienia…
— Nic, co by nie mogło poczekać — stwierdziła Wendy. — Żłobek to my. Nie musimy wracać.
— Nieprawda — sprzeciwiła się Shari. — Dzieci są pod naszą opieką, ale nie jesteśmy ich prawnymi opiekunkami. To by było porwanie.
— Zgoda — przyznała jej rację Wendy. — Ale nie musimy wracać rano. Możemy zostać dłużej.
— A pan sierżant? — spytała Shari. — Przecież musi pan odprowadzić nas z powrotem, prawda?
— Nie — odpowiedział Mosovich. — Jeśli ktoś będzie nas potrzebowała mogą do nas zadzwonić; do kwatery głównej korpusu mogę dojechać tak samo szybko stąd, jak i z moich koszar. I tak jesteśmy na służbie; tak mówią rozkazy. A i jedzenie, i okolica bardziej mi się tutaj podoba — dokończył, mrugając do Wendy.
— No proszę. — Wendy pokazała mu język. — Wydaje mi się poza tym, że Annie jest lepiej tutaj niż w Podmieściu.
— Zgadza się — powiedziała Elgars. — Nie wiem, czy to jedzenie, czy powietrze, czy jeszcze coś innego. Ale po raz pierwszy czuję, że naprawdę… żyję.
— Cóż, jeśli nie nadużywamy gościnności… — spróbowała zaprotestować po raz ostatni Shari.
— Gdybyście nadużywały gościnności, nie nalegałbym — wyszczerzył zęby w uśmiechu Papa O’Neal. — Nie mogę się doczekać, kiedy was odkarmię — ciągnął, szturchając ją w żebra. — Jesteś za chuda. Chuda, chuda, chuda.
— Szczerze mówiąc, brzmi to cudownie — powiedziała Shari, chichocząc i opędzając się od O’Neala. Złapała go za palce i puściła… ale nie za szybko.
— Przyjemnie tutaj — powiedziała Wendy z uśmiechem i przeciągnęła się. — Ale mieliśmy ciężki dzień. Powinniśmy już wszyscy iść do łóżka…
Mueller nagle się zakrztusił.
— Przepraszam — wysapał, szybko odwracając wzrok.
Wendy znieruchomiała i popatrzyła na niego spod wpółprzymkniętych powiek.
— Chciałam powiedzieć „I nabrać sił na jutro". Starszy sierżancie Mueller, czy pokazywałam panu zdjęcie mojego chłopaka?
— O rany — mruknęła kapitan Slight. — Musiał być największy w swojej klasie.
Sierżant Bogdanovich stłumiła parsknięcie. Bogdanovich — „Boggie" dla kilku wybranych weteranów batalionu — była niską, umięśnioną blondynką, której skóra po latach spędzonych w pancerzu była niemal przezroczysta. Służyła w batalionie od czasu jego chrztu bojowego, i zdawało się, że wszystko już widziała. Ale musiała przyznać, że po raz pierwszy widzi tak wielkiego faceta. Meldujący się u pani kapitan porucznik sprawiał wrażenie, jakby miał problem z przejściem przez drzwi bez schylania głowy. Miała nadzieję, że znajdzie się dla niego odpowiedni pancerz. Z drugiej strony porucznik robił wrażenie, jakby był w stanie przeżyć trafienie w nie osłoniętą pancerzem pierś hiperszybką rakietą.
— Sier… Porucznik Thomas Sunday Junior melduje się u oficera dowodzącego — powiedział, salutując.
Zastanawiała go pora tego spotkania. Większość kompanii dostała wolne; słyszał gwar, z jakim żołnierze zajmowali swoje kwatery. Ale oficerowie i podoficerowie najwyraźniej wciąż pracowali. Zauważył, że w Dziesięciu Tysiącach zazwyczaj tak było, w przeciwieństwie do jego pierwszej jednostki sił naziemnych, i nie był pewien, co to oznacza.
— Spocznij, poruczniku — powiedziała Slight. — To jest sierżant Bogdanovich. Później pozna pana z sierżantem pana plutonu. — Kapitan przerwała na chwilę. — Wygląda na to, że został pan niedawno awansowany…
— Tak jest, ma’am — przyznał Sunday. — Zostałem awansowany na porucznika mniej więcej pięć minut przed opuszczeniem Dziesięciu Tysięcy.
Slight uśmiechnęła się, a sierżant parsknęła śmiechem.
— Cóż, trzeba podziwiać tupet Cutprice’a. Kim pan był przed tym nagłym awansem? Podporucznikiem?
— Nie, ma’am — odpowiedział Sunday, marszcząc brew. — Byłem starszym plutonowym.