— Hmmm. — Slight również zmarszczyła czoło. — Muszę zastanowić się nad tym. Jak sądzę, chciano w ten sposób dać nam do zrozumienia, że będzie z pana dobry dowódca plutonu piechoty mobilnej. Co pan o tym sądzi?
— Z całym szacunkiem, niezbyt mi się to podoba, ma’am — przyznał Sunday. — Porucznicy nie mają okazji zabijać Posleenów. A ja chciałem przenieść się do pancerzy, żeby ich zabijać, a nie siedzieć na tyłach i ustalać pole ostrzału. Poza tym… bycie plutonowym Floty albo sił naziemnych ma pewne zalety, których… których się nie ma jako porucznik.
— Powiem panu, co zrobimy, poruczniku — powiedziała kapitan z lekkim uśmiechem. — Na razie zostawimy pana na stanowisku dowódcy plutonu. Jeśli dojdziemy do wniosku, że to nie dla pana, przesuniemy pana z powrotem na plutonowego bez wzajemnych uraz. W siłach uderzeniowych Floty bez przerwy przesuwa się tak ludzi i nie ma to praktycznie wpływu na ich akta. Co pan na to?
— Jak pani uważa, ma’am — zahuczał Sunday.
— Przedstawił się pan już dowódcy batalionu? — spytała. — Chce osobiście poznać wszystkich nowych oficerów.
— Nie, ma’am. Dostałem rozkaz zameldowania się najpierw u dowódcy kompanii.
— W porządku. Przekaźnik?
— Major O’Neal jest w swoim gabinecie, przegląda harmonogram treningu — odezwał się natychmiast przekaźnik. W przeciwieństwie do wszystkich tych, które Sunday słyszał, mówił niskim męskim barytonem. — Jego przekaźnik twierdzi, że major będzie się cieszył, jeśli ktoś mu przeszkodzi.
Mike skinął Sundąyowi głową.
— Spocznij, poruczniku — powiedział i jego stały grymas zmienił się w uśmiech. — Niech pan siada.
Gabinet był mały, mniejszy niż dowódcy kompanii, i tak samo niemal zupełnie goły. Za majorem stał na stołku szeregowiec z rezerwy i malował na ścianie grubym gotyckim pismem motto. Na razie doszedł do „Ten się".
Major odchylił się w fotelu i wziął z popielniczki dymiące cygaro.
— Pali pan, poruczniku?
Sunday zawahał się, potem pokręcił głową.
— Nie, sir. — W dalszym ciągu stał sztywno wyprężony w postawie zasadniczej.
— Cóż, jeśli przez ostatnie kilka lat był pan w Dziesięciu Tysiącach, nie ma sensu próbować pana zepsuć — powiedział O’Neal, znów się uśmiechając. — Dostałem na pana temat maila od Cutprice’a. Napisał, że jeśli spróbuję pana zdegradować, osobiście mnie… Jak on to powiedział? „Ugotuje mnie w pancerzu jak wielkiego homara". — Major zaciągnął się kilka razy cygarem, żeby je dobrze rozpalić, a potem spojrzał poprzez dym na porucznika. — Co pan o tym sądzi?
— Eee, sir… — Sunday zmartwiał. — Ja… eee… nie zamierzam komentować pana stosunków z pułkownikiem Cutpricem ani jego decyzji co do mojego stanowiska w batalionie.
— Sunday… Sunday… — zamyślił się Mike. — Przysiągłbym, że znam to nazwisko.
— Spotkaliśmy się przelotnie raz czy dwa, sir — powiedział porucznik. — Ostatnim razem w…
— Rochester — dokończył Mike. — Pamiętam; pana wygląd jest dość… charakterystyczny.
— Pana też, sir — powiedział Sunday i zamarł. — Przepraszam.
— Nie ma za co. — Mike wciąż się uśmiechał. Napiął mięśnie ręki; jego przedramiona wciąż miały grubość ud normalnego człowieka. — Domyślam się, że pan ćwiczy?
— Tak jest, sir. Przynajmniej dwie godziny dziennie, jeśli obowiązki na to pozwalają.
— Aha. — O’Neal kiwnął głową. — To ucieszy pana wiadomość, że podczas noszenia pancerza ćwiczy się podnoszenie ciężarów. To jedyna możliwość regularnego ćwiczenia. Ale ja nie myślałem o Rochester ani o innych bitwach… Shelly: wszystko o Thomasie Sundayu Juniorze, kiedy nie był jeszcze w Dziesięciu Tysiącach.
— Thomas Sunday Junior jest jedną z pięciu osób ocalałych z obrony Fredericksburga… — zaczął odpowiadać przekaźnik.
— Właśnie! — ucieszył się O’Neal. — Chłopak z blondynką! Już wtedy wiedziałem, że ktoś, kto potrafił przeżyć coś takiego, i jeszcze uratować dziewczynę, daleko zajdzie.
— Dziękuję, sir — powiedział Sunday i po raz pierwszy, odkąd tu wszedł, uśmiechnął się.
— Thomas Sunday Junior jest też twórcą „Mostu na rzece Die" — dodała Shelly.
— Cholera, to pan? To świetny moduł! Wykorzystaliśmy go w Waszyngtonie podczas pierwszego lądowania. Pamiętam, jak ktoś mi mówił, że napisał to ktoś z F’Burga, ale… cóż…
— Uznał pan, że wszyscy stamtąd zginęli? — powiedział Sunday i skrzywił się. — Zgadł pan, sir. — Po chwili pokręcił głową. — Naprawdę wykorzystał go pan bez żadnych zmian?
— Włącznie z dymem. Wszyscy uznali mnie za geniusza taktyki. Dzięki.
Sunday roześmiał się.
— Nie ma sprawy. Jeśli pan się lepiej dzięki temu czuje… — Przerwał i wzruszył ramionami. — Ja zerżnąłem część pana kodu ze scenariusza Asheville.
— Wiem — powiedział O’Neal, znów się uśmiechając i zaciągając cygarem. — Odwróciłem go i przeczytałem kod; zostawił pan nawet mój znak firmowy.
— Cóż…
— Nie ma sprawy, to i tak dobry moduł. Co się stało z tamtą dziewczyną?
— Wendy? — Tommy pokręcił głową zaskoczony zmianą tematu. — Jest w Podmieściu w Północnej Karolinie. Mamy… Jesteśmy w kontakcie. Właściwie… jesteśmy w kontakcie.
— Aha. Jest w okolicach Asheville?
— Nie, sir. Franklin. To takie małe miasteczko…
— Przy Rabun Gap — dokończył Mike, marszcząc brew. — Pochodzę stamtąd. Mój tata i córka ciągle tam są. Ale wątpię, żeby się spotkali; Ludzie, którzy trafiają do Podmieść, rzadko stamtąd wychodzą.
— Sir, nad czymś się zastanawiałem… — powiedział ostrożnie Tommy.
— Niech pan wali — odparł Mike, znów zaciągając się cygarem.
— To jest tak. Siły naziemne nie pozwalają zakładać rodziny osobom poniżej starszego plutonowego. Właśnie dorobiłem się starszego plutonowego, kiedy pojawiło się Rochester. Ale gdybym został w siłach naziemnych, moglibyśmy…
— Pobrać się — dokończył Mike i zmarszczył czoło. — Słyszał pan powiedzenie „Porucznicy się nie żenią"?
— Tak, sir — odparł cicho Sunday.
— Cholera. — Major pokręcił głową. — Do dowództwa Floty zaczęli trafiać różni „staromodni" ludzie, i niektórzy z nich podchodzą do kwestii rodziny bardzo surowo. Nie jestem pewien, czy uda się coś takiego załatwić porucznikowi. Los spłatał wam figla, co?
— Tak, sir — odparł porucznik. — Mimo to chciałem się przenieść, sir. Cieszę się, że tu jestem, chociaż to ma wpływ na sprawy Wendy i moje. Po prostu… jestem od zabijania Posleenów.
— To niedocenianie samego siebie, synu — powiedział O’Neal. — Widziałem pana kod. Jest niezły, wiedział pan nawet, co zerżnąć, a czego nie. Zabijanie Posleenów to nie wszystko, czym powinniśmy się zajmować.
— Z całym szacunkiem, sir, ale nic innego mi nie pozostało — powiedział porucznik. — Moja mama jest w Podmieściu w Kentucky; razem z moją siostrą były w bunkrze. Tak naprawdę rzadko się do siebie odzywamy. Nie licząc Wendy, straciłem wszystko, co miałem. I wygląda na to, że aby zacząć naprawdę żyć, muszę zabić wszystkich Posleenów, których zdołam dopaść. Dopóki nie znikną, nie możemy zacząć wracać do normalności. A więc… zabijam ich.
— To przykry temat — powiedział Mike, kręcąc głową. Przez chwilę palił cygaro, patrząc na porucznika przez niebieski dym, a potem wzruszył ramionami. — Nie tylko pan przeżył coś takiego, poruczniku. Pana historia nie jest jedyna. Gunny Pappas stracił córkę podczas lądowania Posleenów w Chicago. Rodzinna farma Duncana leży prawie siedemset pięćdziesiąt kilometrów za linią frontu. Kapitan Slight straciła matkę i brata; oboje byli cywilami. Jeśli wszyscy będziemy tylko zabijać Posleenów, to oni już wygrali. Kiedy wojna się skończy, będziemy musieli znów zacząć być ludźmi. Jeżeli będziemy potrafili tylko zabijać Posleenów i zapomnimy, jak być ludźmi, jak być Amerykanami, możemy nawet nie próbować walczyć. Wolno panu nienawidzić Posleenów tak długo, jak długo nie zniszczy to pana jako człowieka. Bo na końcu naszych zmagań czeka dzień, kiedy będziemy mogli w spokoju przytulić się do jakiejś blondynki.