Выбрать главу

— Zrozumiano, sir — powiedział porucznik. Ale Mike odczytał z wyrazu jego twarzy, że zrozumiał, ale nie został przekonany. — Mam pytanie, sir, jeśli wolno.

— Niech pan strzela.

— Czy pan nienawidzi Posleenów? — spytał ostrożnie Sunday.

— Nie — odparł natychmiast Mike. — Ani trochę. Są w oczywisty sposób zaprogramowani do robienia tego, co robią. Nie wiem, kto ich zaprogramował — mam nadzieję, że wywiad się myli i że to nie byli Darhelowie — ale jeśli kiedykolwiek tego kogoś spotkam, ma pan jak banku, że zacznę go nienawidzić. Nie wiem, jacy byli Posleeni, zanim ktoś zaczął przy nich majstrować, ale wątpię, żeby byli międzygwiezdnymi konkwistadorami. Posleeni nie mogą nic poradzić na to, kim są, a my nic nie poradzimy na to, że stawiamy im opór. W tej sytuacji nie ma miejsca na nienawiść. Ale jeśli panu łatwiej jest ich nienawidzić, proszę bardzo. A teraz zmienimy trochę temat. Minęła siedemnasta i te wszystkie bzdury nie są teraz najważniejsze. Chodźmy poszukać oficerskiej mesy i porozmawiajmy o projektach gier. Zastanowię się nad pana małżeństwem i spróbuję czegoś się dowiedzieć. A na razie czuję zapach mongolskiego grilla i jakiegoś bardzo podłego piwa.

— Piwo jest tu prawie za darmo, sir — zauważył Sunday. — A darmowe piwo to z definicji dobre piwo.

— Chłopie — powiedział major, kręcąc głową. — Lubisz tanie piwo, a więc będziesz czuł się u nas jak w domu.

Żołnierz malujący znak batalionu na tylnej ścianie pokręcił głową i ostrożnie wytarł ostatnią literę, przy której drgnęła mu ręka od stłumionego śmiechu. Potem zaczął dalej malować.

Ale nie mógł opanować zdziwienia. Większość haseł miała jakiś sens. „Furia z jasnego nieba", „Szańce Marny", „Diabły w bojówkach" i, oczywiście, „Semper Fi".

Ale jaki sens ma motto „Ten się śmieje ostatni, kto najszybciej myśli"?

18

Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Soł III
9: 25 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, piątek, 25 września 2009

Shari obudziła się nagle i przewróciła na bok, żeby wyjrzeć przez okno małej sypialni. Słońce stało już wysoko, a budzik przy łóżku, który poprzedniego wieczoru nastawiła i nakręciła, pokazywał prawie dziewiątą rano, czyli porę, o której spanie było dla niej czymś nie do pomyślenia.

Spojrzała w kierunku łóżeczka, w którym spała Amber, i poczuła ukłucie strachu, widząc, że dziecka nie ma. Ale potem gdzieś z głębi domu dobiegł radosny pisk dziewczynki i głosy bawiących się na dworze dzieci. Najwyraźniej ktoś wkradł się do jej pokoju i wyszedł z małą, kiedy spała.

Przeciągnęła się i przeczesała palcami splątane włosy. W nocy budziła się tylko raz, żeby przewinąć Amber i dać jej jeść, i to był kolejny cud. A teraz czuła się tak wypoczęta i swobodna, jak nie czuła się od… jakichś pięciu lat. A może nawet dłużej.

Wszyscy mówili o zniszczeniu Fredericksburga, ale jej życie legło w gruzach już dużo wcześniej. Małżeństwo z futbolistą było uznawane w liceum za duże osiągnięcie, ale po dwunastu latach wspólnego życia, wizytach w poradniach dla bitych kobiet i po rozwodzie nie wyglądało już tak dobrze. Lądowanie Posleenów i zniszczenie przez nich miasta wydawało się po prostu naturalną koleją rzeczy.

Teraz miała trzydzieści… kilka lat, trójkę dzieci, maturę, zmarszczki, których wstydziłaby się nawet czterdziestolatka i — zdjęła koszule, nocną, którą wczoraj znalazła w szafce, i spojrzała na siebie — chude ciało z… całkiem jeszcze niezłymi piersiami i rozstępami. Mieszkała też w jednym boksie z ośmiorgiem dzieci. Nie była cenną zdobyczą.

Pokręciła głową i wyjrzała przez okno; zapowiadał się piękny dzień, udało jej się wyspać i nie miała powodu, aby popadać w taki melancholijny nastrój. Wzięła głęboki oddech, sięgnęła po ubranie złożone porządnie w kostkę na stoliku przy łóżku i zmarszczyła nos. Poprzedni dzień był długi i pełen wysiłku, i ubranie wciąż było trochę wilgotne od potu. A Shari lubiła czystość i porządek, i smród śmietnikowej babci nie odpowiadał jej wyobrażeniom o dobrej zabawie. Po chwili zastanowienia spojrzała na komodę i szafę. Zeszłego wieczoru zajrzała do szafy, mając nadzieję znaleźć coś do spania, i zobaczyła tam dużo zapakowanych w folię sukienek. Wysunęła najwyższą szufladę komody i wyjęła z niej figi.

Powąchała je. Były zatęchłe od długiego leżenia w szufladzie i pachniały lekko przyprawą, którą pewnie włożono do komody, a także były… nieco kruche w dotyku, jakby miały już sporo lat. Mimo to pachniały lepiej niż jej własne. Były trochę za duże, ale nie spadały; najwyraźniej gumka przeżyła lata leżenia w szufladzie.

Przetrząsając dalej komodę, znalazła staniki, a w niższych szufladach bluzki, koszulki i dżinsy. Ten, do kogo należały te ubrania, musiał lubić dżinsy; było ich tam co najmniej siedem par, większość obcisłych biodrówek.

Shari wyjęła jedne. Nie ulegało wątpliwości, że były to „oryginały", a nie spodnie pochodzące z krótkiego okresu „renesansu" po inwazji. W jakimś dawno przebrzmiałym napadzie szaleństwa ktoś wziął długopis i pokrył je napisami. Dzieci z następnego pokolenia raczej nie wiedziały, kim był Bobby McGee, chociaż pacyfka i napis „dymałam się na Woodstock" na pewno były dla nich zrozumiałe. Najdziwniejszy napis, wypisany na siedzeniu dżinsów już inną ręką, głosił: „Pokój przez przeważającą siłę ognia".

Shari pokręciła głową i ostrożnie odłożyła ten artefakt na miejsce, wyjmując zamiast niego zwykłą parę rurek, prawie nie noszonych.

Wybranie stanika okazało się problemem. Shari nieraz miała wrażenie, że jej jedyna zaleta to piersi; często były jedyną rzeczą, do której Rorie nie mógł się przyczepić. Kobieta, do której należały te ubrania, najwyraźniej nie była obdarzona takim biustem. Po długich poszukiwaniach Shari znalazła stanik, który udało jej się zapiąć. Spojrzała w lustro i prychnęła.

— Oto odpowiedź, dziewczyny. Znajdźcie stanik, który jest za mały i za płytki, a też będziecie miały rowek między piersiami.

Najpierw wyjęła bardzo ładną bluzkę w kwiaty, ale kiedy spojrzała na dekolt, pokręciła głową i odłożyła ją. Potem wzięła koszulkę z napisem „Led Zeppelin World Tour 1972". Była odrobinę przyciasna, ale przynajmniej nie spadała, a poza tym gdyby nagle piersi wyskoczyły jej ze stanika, nie wszyscy musieliby to oglądać.

Przekopanie łazienki zaowocowało znalezieniem szczotki do włosów — starej, ale nadającej się do użytku — i nowej, jeszcze opakowanej szczoteczki do zębów. Shari użyła ich obu, a potem spojrzała w lustro i pokazała swojemu odbiciu język.

— Niedobrze, koleżanko — powiedziała do wynędzniałej, obwisłej twarzy, którą zobaczyła.

Komplet do makijażu, który znalazła, leżał tam najwyraźniej od dziesiątek lat. Gdyby ktoś zbierał pamiątki, ten dom byłby dla niego kopalnią. Shari znalazła nawet nie otwarte pudełko farby do włosów L’Oreal ze spłowiałym zdjęciem aktorki, która nie wygląda już tak dobrze od trzydziestu lat.