— Dzięki — mruknęła. — Wiem, że jestem tego warta, ale farbowałam włosy w zeszłym tygodniu.
Komplet do makijażu okazał się jednak nic niewart. Wprawdzie był pełen różnych różności — poprzednia właścicielka musiała od czasu do czasu odstawiać się jak Barbie — ale wszystko powysychało. Podkład połamał się na kawałki, kiedy otworzyła słoiczek.
Potem zobaczyła małą plastikową torebkę. Wyglądała na galplas, ale Shari uznała, że to niemożliwe; skąd mogłaby się tu wziąć torebka z galplasu? Ale kiedy Shari dotknęła widocznej na górze małej zielonej kropki i przesunęła palcem po grzbiecie torebki, ta otworzyła się wzdłuż niewidocznego spojenia. Zgadza się, galplas.
W środku było to, co Shari uważała za „zupełnie podstawowe rzeczy": tusz do rzęs, szminka, pudełeczko cieni do powiek z ołówkiem i pęsetą do brwi. Kolory nie były dla niej idealne — gdyby nie była ostrożna, mogłaby wyglądać jak Britney Spears — i naprawdę bardzo żałowała, że nie ma tu podkładu i różu do policzków, ale to, co było, wystarczyło. Poza tym kosmetyki były prawie nowe.
Szybko nałożyła skromny makijaż, a potem cofnęła się, żeby obejrzeć efekt.
— Mała, wyglądasz jak milion dolarów — powiedziała. A potem dodała: — Kłamczucha.
Posłała łóżko i zeszła na dół, do kuchni, zwabiona zapachem boczku. Kelly i Irenę siedziały przy stole i chrupały herbatniki, Amber tkwiła w wysokim krzesełku tuż obok, a pan O’Neal krzątał się przy kuchence, smażąc następną patelnię boczku i wbijając jajka.
Kiedy Shari weszła do kuchni, O’Neal w pierwszej chwili jej nie zauważył, a potem podskoczył przestraszony i przez moment machał ręką z nie rozbitym jajkiem, zanim w końcu trafił nim w brzeg patelni.
Shari starała się nic roześmiać; podeszła do kuchenki i wciągnęła w nozdrza zapach jedzenia.
— Bosko pachnie.
— Jak podać jajka, milady? — spytał Papa O’Neal. — Smażę jajecznicę dla tych studni bez dna, ale z przyjemnością przyrządzę dla ciebie takie jajka, jakie będziesz chciała.
— Może być jajecznica — powiedziała Shari, znów starając się nie uśmiechać, kiedy zauważyła ukradkowe zerknięcie w jej stronę. Nie waż się przeciągnąć. Nie rób tego, bo nigdy sobie nie wybaczysz. Mimo to poczuła, że nie może się powstrzymać. Przeciągnęła się.
Pasek boczku spadł na kuchenkę.
— Cholera — mruknął Papa O’Neal. — Niezdara ze mnie… — Podniósł boczek palcami i wrzucił go na przykryty ściereczką talerz. — Zjesz boczek czy… czy wolisz kawałek kiełbasy?
— Może być boczek — odparła Shari, podchodząc do stołu, żeby dać biedakowi trochę odetchnąć. Kiedy uświadomiła sobie, że kołysze biodrami, miała ochotę palnąć się w głowę…
On… maco najmniej sześćdziesiąt łat, a zresztą co on, u diabła, może widzieć w rozwódce z dzieciakami i rozstępami?
— Widzę… eee… widzę, że znalazłaś sobie ubranie — powiedział O’Neal, nakładając jajecznicę na talerze i zanosząc je do stołu. — Tak myślałem, że niektóre rzeczy Angie będą na ciebie pasować. Miałem ci powiedzieć wczoraj wieczorem, żebyś coś sobie wybrała. Rozmawiałem z Elgars o zaopatrzeniu w Podmieściach; nie miałem pojęcia, jak tam jest. Dom jest pełny różnych rzeczy, więc bierz, co chcesz. Ale jestem… zaskoczony, że znalazłaś dobry stanik.
— Dzięki za propozycję — odpowiedziała Shari. — To trochę jak jałmużna, ale co tam, mogę przyjąć małą jałmużnę. W Podmieściach naprawdę niczego nie ma. — Uśmiechnęła się i znów przeciągnęła. — Ale przyznam, że raczej trudno będzie mi coś znaleźć.
Papa O’Neal odkaszlnął i wrócił do kuchenki, a Shari zaczęła gorączkowo poszukiwać jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy.
— Gdzie reszta dzieci? — spytała. Irenę zeszła z krzesła i wspięła się na jej kolana, przynosząc ze sobą talerz. Potem zajęła się ładowaniem herbatników i boczku do buzi.
— Część jeszcze śpi — powiedział Papa O’Neal. — Reszta poszła z Cally, aby pomóc jej w obowiązkach. Spodobało im się to. Rano poszła z nimi po jajka, a potem dostały te jajka do zjedzenia. Billy pomógł nawet doić krowy, a to już naprawdę akt wyjątkowej odwagi i poświęcenia.
— Dzieci zawsze lubią obowiązki — powiedziała Shari, parskając śmiechem. — Ale tylko jeden raz. I pod warunkiem, że nie trwają za długo.
— Wygoniłem je na dwór, niech pobiegają — odparł O’Neal. — Masz je z głowy; przyda ci się chwila odpoczynku.
— Lubię moje dzieci — zaprotestowała Shari. — Nawet te, które nie są moje.
— Jasne, ja też je lubię — powiedział O’Neal. Podniósł wystygły kawałek boczku i położył go na talerzyku Amber. — Ale pilnowanie ich bez przerwy to za dużo dla każdego, nawet dla Super Mamy.
Shari zmarszczyła czoło i odchrząknęła.
— Czy… Czy Amber na pewno może jeść boczek?
Papa O’Neal wzruszył ramionami.
— A dlaczego nie? Ja jadłem, kiedy byłem mały, i z tego, co wiem, mój syn też. Poza tym to już trzeci kawałek, który przeżuwa. A co według ciebie powinna jeść?
Shari popatrzyła, jak Amber bierze następny kawałek słabo usmażonego boczku i zaczyna go żuć.
— No, jeśli jest pan pewien, że tak można… Normalnie dajemy jej…
— Kaszkę mannę — dokończył O’Neal. — Mam. Świeżutka. Skoro o tym mowa, mam dwa rodzaje.
— Albo krem z kukurydzy — ciągnęła Shari.
— To też mam. A co powiesz na mus z mąki kukurydzianej? To dobre jedzenie dla niemowląt. Z dodatkiem mielonego boczku dla smaku.
— Zawsze tak jadasz? — spytała Shari. — Dziwię się, że twoje naczynia krwionośne jeszcze ci się. z hukiem nie zatrzasnęły.
— Mam najniższy cholesterol, jaki widział mój lekarz. — O’Neal wzruszył ramionami. — To od tych zimnych kąpieli i przyzwoitego prowadzenia się.
— Aha. — Shari wzięła kawałek boczku, którego nie zauważyła Kelly. — Mam jedno pytanie, mam nadzieję, że nie nazbyt osobiste. Kto to jest Angie?
Papa O’Neal skrzywił się i wzruszył ramionami.
— To po niej Cally ma połowę urody. To moja była. Mieszka w komunie w Oregonie, odkąd skończyła czterdzieści lat i odkryła w sobie powołanie do… no, do Wicca.
Znów wzruszył ramionami, nałożył na talerz jajka, boczek i herbatniki i podał go Shari.
— Nigdy tak naprawdę nie pasowaliśmy do siebie. Ona była miłośniczką natury, artystką, a ja… — Wzruszył ramionami. — Najlepsze, co można by o mnie powiedzieć, to że nigdy nie zabiłem nikogo, kto na to nie zasługiwał. Nigdy nie podobało jej się, co robię, ale jakoś to znosiła, tak samo jak mnie. Chodziło też o to, że często mnie nie było i musiała sama się sobą zajmować. Mieszkała tutaj i wychowywała Mike’a Juniora. I praktycznie sama prowadziła farmę. Kiedy wróciłem na dobre, przez jakiś czas nam się układało, a potem zaczęliśmy się żreć. W końcu odkryła swoje „prawdziwe powołanie” — kapłaństwo i pojechała do tej komuny. Jak rozumiem, od tamtej pory żyje tam sobie szczęśliwie.
— Widziałam napisy „Woodstock” i „Pokój przez przeważającą siłę ognia” — uśmiechnęła się Shari.
— A, widziałaś to — zaśmiał się O’Neal. — Była na mnie potwornie wściekła za to, że napisałem jej to na tyłku. A ja byłem wściekły na nią za to, że się naćpała i mi na to pozwoliła. Powiedziałem jej, co robię, a ona uznała, że to fajny pomysł… No, wtedy uważała, że to dobry pomysł.