Выбрать главу

— Ile ma pan takich magazynów? — spytał Mosovich, kręcąc głową. — To… Jezu, na samą myśl o kosztach bolą mnie zęby.

— Och, kilka lat trwało, zanim to wszystko zebrałem — zaśmiał się Papa O’Neal, strzykając na podłogę tytoniowym sokiem. — Poza tym zbierałem po trochu, więc nie było aż tak źle. Rząd wprowadził teraz programy, które pozwalają to robić. Przynajmniej na to wychodzi, kiedy czyta się to, co jest napisane drobnym drukiem; BATFby się zesrało, gdyby Kongres powiedział coś takiego wprost. A ostatnio… — Uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową. — Powiedzmy, że finansowo mój syn całkiem nieźle wyszedł na tej wojnie.

Mosovich musiał się z tym zgodzić. Flota stosowała coś w rodzaju pryzowego, połączenia galaksjańskich praw z ich ludzką interpretacją. Ponieważ piechota mobilna generalnie była podstawową formacją uderzeniową, odnosiła największe korzyści finansowe ze sprzedaży zdobytej na Posleenach broni i statków oraz pozostawionych podczas odwrotu magazynów. Uwadze sierżanta nie uszło też to, jak Papa O’Neal zgrabnie uniknął odpowiedzi na pytanie, ile jeszcze ma takich magazynów.

Mężczyzna wrócił do wejścia i wskazał w dół, gdzie w oddali widać było farmę. Główna dolina Gap była zasłonięta wzniesieniem, ale widać było wyraźnie Czarną Górę — dominowała nad południowym horyzontem — za nią zaś narożnik muru.

— To w miarę niezły punkt obserwacyjny, ale oczywiście nie ma tu tylnego wyjścia. Nie lubię kryjówek, z których nie ma tylnego wyjścia.

— Tak, ja sam już kilka razy uciekałem na drzewo przed Posleenami — powiedział Mosovich, zerkając w dół zbocza. Można było po nim zejść, ale z dużą trudnością. — Nie podobało mi się to.

— No to miałeś pecha — powiedziała Elgars i zaśmiała się nerwowo.

— Jakiego Pecha? — spytał Mueller, wynurzając się z krótkiego tunelu.

— Miewacie retrospekcje, sierżancie? — zapytała Elgars.

— Czasami. Ale nie za często.

— Mnie przypominają się rzeczy, których nigdy nie robiłam — powiedziała Elgars i znowu zaśmiała się nerwowo. — Na przykład nigdy nie byłam na Barwhon, ale zaczęłam nienawidzić tej zimnej jak cholera, deszczowej planety.

— Taka właśnie jest — powiedział Mosovich. — Byłem tam tylko raz i nie mam najmniejszej ochoty wracać.

— Domyślam się, że występuje tam duże zróżnicowanie gatunków — powiedział ze śmiechem Papa O’Neal. — Opis pasuje do każdego z tych paskudnych miejsc, w których byłem — Wietnam, Laos, Kambodża, Kongo, Biafra.

— Taka właśnie jest — powtórzył Mueller. — Mieszka tam chyba z miliard różnych gatunków gryzących robaków, wszystkie długie na pół palca. Do tego czterdzieści milionów gatunków pnączy, przez które trzeba się przedzierać. I sześćdziesiąt milionów gatunków wysokich jak cholera drzew, które nie przepuszczają słońca.

— I całe mnóstwo Posleenów — zaśmiał się Mosovich. — No, przynajmniej kiedyś.

— Nagle stanęła mi przed oczami wioska Posleenów, kilka piramid i jakieś inne rzeczy — wtrąciła Elgars. — Patrzę prawym okiem przez lunetę, lewym normalnie. Wiero, że za chwilę w drzwiach pojawi się Posleen, a ja muszę go trafić. Potem słyszę kilka wybuchów i widzę kucyka. Zdejmuję go i kilka innych. Potem pojawia się Wszechwładca, ale mam na niego oko, zdejmując kolejne cele. Mam maskowanie podczerwieni, więc nie przejmuję się, że odpowiedzą ogniem. Karabin jest wielki, to pewnie barrett, i muszę kilka razy zmieniać pozycję, bo leżę na wielkiej gałęzi czy czymś takim. Potem drzewo zaczyna dygotać. Patrzę w dół i widzę pnące się w górę ślady trafień, a potem wszystko robi się białe.

— Chce mnie pani sprowokować? — spytał cicho Mosovich.

— Nie, dlaczego?

Mosovich spojrzał na Muellera, który zbladł jak ściana. Przeszło mu przez myśl, czy by jej nie odpowiedzieć. W końcu pokręcił głową.

— Nie tutaj, nie teraz — powiedział. — Później. Może. Muszę się zastanowić.

— To nie jedyne wspomnienie, w którym umieram — powiedziała Elgars i wzruszyła ramionami. — W innym biegną i mam poparzoną dłoń, niosę coś, a potem ziemia skacze mi na spotkanie i umieram. I jeszcze inne, kiedy stoję po pas w wodzie, strzelam z biodra z pistoletu maszynowego. I umieram. I jeszcze takie, że wylatuję w powietrze i umieram.

— Często pani umiera — rzekł Mueller, patrząc na nią dziwnie.

— Aha. Game’s over. Mam to bez przerwy. Praktycznie co noc. Ciężko jest mieć wiarę w siebie, kiedy człowiek bez przerwy umiera.

— Lekarze nic mi o tym nie mówili — stwierdził Mosovich.

— To dlatego, że kiedy zaczęły się te wizje, przestałam do nich chodzić. — Kapitan wzruszyła ramionami.

— Mnie też się śni, że umieram — powiedział Papa O’Neal, spluwając poza krawędź półki. — Ale najczęściej to wybuch, bomba atomowa. Co i rusz ten sen wraca. To się zaczyna robić pojebana rozmowa, a do takiej rozmowy muszę mieć piwo. — Chwycił pień drzewa i wciągnął się na górę. — Pora wracać i sprawdzić, czy Cally spaliła świnię.

Odwrócił się, żeby podać rękę Mosovichowi, kiedy nagle coś zaszeleściło w zaroślach.

Posleeński normals, który najwyraźniej chował się w gęstwinie ostrokrzewu, teraz szarżował w dół zbocza z włócznią na wysokości barku.

Mosovich właśnie zaczął się podciągać i nie mógł nic zrobić.

Papa O’Neal zaś nie zawracał sobie głowy przewieszonym przez plecy karabinem szturmowym. Gładkim ruchem wyciągnął z kabury pistolet. Posleen był już tylko kilka metrów od niego.

Skierował desert eagle’a tuż ponad wystającym podwójnym ramieniem. Kość nad barkiem i sam bark osłaniały Posleena jak pancerz, ale tuż nad nim i pod nim były czułe punkty. Ten wyżej, odpowiadający okolicy obojczyka u ludzi, był mocno ukrwiony i unerwiony.

Papa O’Neal wypalił i odsunął się na bok, blokując włócznię lufą pistoletu. Posleen przebiegł jeszcze kilka kroków, a potem zsunął się po zboczu i spadł z urwiska.

— Już po wszystkim — zawołał spokojnie O’Neal. Potem wyjął z pistoletu magazynek i włożył nowy, pierwszy zaś skrupulatnie uzupełnił.

Mueller potrząsnął głową i otarł z policzka żółty ślad pozostawiony przez normalsa.

— Dobry Boże, jak to dobrze mieć do czynienia z zawodowcami — zaśmiał się.

Elgars była równie zdumiona.

— Ten Posleen miał taką dziurę, że weszłaby w nią na wylot cała moja ręka. Muszę mieć taki pistolet.

— Są fajne — przyznał Mueller, łapiąc za pień drzewa. — Tylko strasznie hałasują.

* * *

— Słyszeliśmy cię na wzgórzach — powiedziała Cally, kiedy cała czwórka pojawiła się przy grillu. — Szkoda, że go nie oskórowałeś i nie przyniosłeś uda…

— Spadł ze wzgórza — powiedział Papa O’Neal, uśmiechając się szeroko. — Duży pech, gdyby ktoś się pytał. Gdzie są wszyscy?

— Większość dzieci poszła się zdrzemnąć — powiedziała trzynastolatka, szturchając hikorowe ognisko. Związała włosy z tyłu głowy i założyła długi fartuch. Miała smugi popiołu na twarzy i rękach, przez co wyglądała jak średniowieczna dziewka służebna. — Wendy i Shari powinny być w środku i szykować nakrycia. Ale powiedziałam im, że jest jeszcze dużo czasu, więc podejrzewam, że też uderzyły w kimę. Jakieś problemy?

— Ci ludzie nieźle poradzili sobie na wzgórzach — powiedział O’Neal. — Prawie tak dobrze jak ty.

— Mam pytanie — odezwał się Mueller. — Słyszałem, że ludzie jedzą Posleenów, ale…

Papa O’Neal zmieszał się, a Cally zaczęła histerycznie rechotać.