Выбрать главу

— Craddocka — podpowiedział Mike i napił się piwa.

— Kapitana Jamesa Craddocka — ciągnął Duncan, unosząc kufel. — Za nieobecnych.

— Za nieobecnych — mruknęli wszyscy.

— Kapitan Craddock opisał ich ciężkie położenie i stwierdził, że jeśli szybko czegoś nie zrobią, Posleeni wzmocnią się liczebnie na tyle, że będą mogli zaatakować ich wręcz. A to by było… nieprzyjemne. Kapitan poprosił, żeby personel zaopatrzeniowy, głównie medycy i technicy, zrobili wszystko, żeby go wesprzeć. Nasz słynny przywódca zrobił wtedy swoją sławną minę sfinksa, rozejrzał się, podniósł wielki głaz i rzucił go w dół zbocza.

— Słychać było chrzęst, kiedy głaz wbił się w Posleenów — wtrącił Stewart. — Był prawie tak wielki jak on sam. Major wyglądał jak mrówka podnosząca bryłkę ziemi.

— Potem odwrócił się do dowódcy kompanii i powiedział…

— Ten, kto się śmieje ostatni, to zazwyczaj ten, kto najszybciej myśli w biegu — powiedział Mike, popijając piwo.

— Potem — ciągnął Duncan — używając okolicznych głazów, kompania Alfa przez kilka godzin grała w „posleeńskie kręgle". A później znowu dostaliśmy wsparcie artyleryjskie i wszystko od razu po szło z górki — powiedział Mike. — To artyleria uratowała tę wojnę. Ale zauważyłem, że przeżycie takich drobnych niedogodności generalnie jest kwestią tego, kto wymyśli zwycięską taktykę w ostatnim momencie. Zaczynasz realizować jakiś plan i wiesz, że… nic z tego nie będzie, więc się dostosowujesz. Ten, kto najlepiej, najszybciej potrafi się dostosować, zazwyczaj wygrywa.

— A my jesteśmy w tym bardzo szybcy — dodała zduszonym głosem Slight. — „My" to weterani zgromadzeni w tej sali. Dlatego tu jesteśmy.

Stewart podniósł kufel.

— Za tych, co myślą najszybciej. Obyto zawsze byli ludzie!

20

Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
20:47 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, piątek, 25 września 2009

— Cally — powiedział Mueller, rozpierając się wygodnie za stołem i szeroko uśmiechając — któregoś dnia zostaniesz świetną żoną.

— Ja wcale nie lubię gotować. — Cally wzruszyła ramionami. — No, przynajmniej nie za bardzo. Ale jeśli chce się tutaj jeść, trzeba wszystko przygotować sobie samemu.

Obiad był wielkim sukcesem. Papa O’Neal wyciął ze świni około pięciu kilogramów wilgotnego, aromatycznego mięsa, sądząc, że to wystarczy, resztą zaś zamierzał zamrozić na później. Jak się okazało, musiał dwa razy wracać po dokładki. Oprócz gotowanych kolb kukurydzy i kukurydzianego chleba Cally przygotowała też żytni chleb, zapiekankę z zielonej fasoli i młode ziemniaki. Na deser był placek z orzechami pekan.

Dzieci, najedzone po uszy, odesłano w końcu do łóżek, przy stole zaś zostali tylko dorośli. Cally najwyraźniej także należała do tej grupy. Wszyscy siedzieli i skubali resztki jedzenia, a w tle grała muzyka z płyty.

— Wiem, o co ci chodzi — zaśmiała się Shari. — W Podmieściach są stołówki, ale dają tam okropne jedzenie. Są takie dni, że zabiłabym, żeby tylko móc zadzwonić po pizzę.

— Chyba je pamiętam — powiedziała Cally, wzruszając ramionami. — Ostami raz jadłam coś z fast foodu niedługo przed atakiem na Fredericksburg. Pojechaliśmy na wakacje do Keys i w Miami był jeszcze otwarty McDonald’s. Czasami pieczemy sobie pizzę, ale robimy ją z czego się da.

— Dzieci nawet nie pamiętają fast foodów — powiedziała Wendy, odkrawając kawałek mięsa z przyniesionego przez Papę O’Neala uda świni. — No, Billy i Shannon trochę pamiętają. Ale lepiej pamiętają plac zabaw i dodawane do zestawów zabawki.

— Wszystko tak szybko się skończyło — powiedziała cicho Shari.

— To fakt — przytaknął Mosovich. — Na wojnie zawsze tak jest. Zapytajcie Niemców w pewnym wieku o to, jak wszystko się zmieniło podczas wojny, albo poczytajcie wspomnienia południowców z wojny secesyjnej. Przeminęło z wiatrem to dobry przykład; budzisz się pewnego dnia i okazuje się, że cały twój świat zniknął. Niektórzy dostosowują się do tego, a nawet lepiej sobie radzą, ale inni po prostu zwijają się w kłębek i umierają, albo naprawdę, albo w duszy.

— W Podmieściach jest dużo takich ludzi — powiedziała Wendy. — Ludzi, którzy się poddali. Siedzą całymi dniami i nic nie robią albo opowiadają, jak to będzie, kiedy wrócą dobre czasy.

— Nie będzie już tak jak dawniej — powiedział Mosovich. — To na pewno. Za dużo jest zniszczeń. Nawet „miasta-fortece" właściwie zostały zmiecione. Miasto to coś więcej niż ileś tam budynków. Richmond, Newport, Nowy Jork, San Francisco to w tej chwili tylko puste skorupy. Żeby znów zrobić z nich miasta… Nie wiem, czy do tego dojdzie.

— Podziemne miasta to teraz nic specjalnego — zauważył Mueller. — Byliśmy kilka miesięcy temu w Louisville, w dowództwie frontu wschodniego. Większość ludzi starała się dostać do Podmieść. Podmieścia przynajmniej przystosowano do poruszania się po nich pieszo. Przy braku paliwa życie w mieście stało się bardzo trudne. Zwykłe wyjście do sklepu to z reguły dłuższa wyprawa.

— Zwłaszcza, kiedy pogoda jest tak podła jak była ostatnio — powiedziała Shari.

— Jaka pogoda? — spytał Papa O’Neal.

— Tam, na dole, dostajemy raporty. Przez całą zimę padały rekordy mrozu. Już mówi się o nowej epoce lodowcowej przez tę całą broń atomową.

— Hehehe — zaśmiał się O’Neal. — Nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby zbliżała się epoka lodowcowa, farmerzy pierwsi by o tym wiedzieli. Kanadyjskie zbiory były do dupy, to fakt, najprawdopodobniej przez chińskie atomówki, ale nawet one wróciły do normy.

— Do Chińczyków też trudno mieć pretensje — powiedział Mueller. — Może tylko za to, że myśleli, iż uda im się pokonać Posleenów na równinach. Kiedy stracili już większość armii, zasypanie Jangcy żużlem było jedynym sposobem, żeby zatrzymać Posleenów.

— Jasne — prychnął Papa O’Neal. — Ostatecznie zasypali chińskich maruderów, przez co Posleeni zatrzymali się tylko najedzenie. A to ich wcale nie spowolniło, w miesiąc doszli do Tybetu. Cholera, skoro mamy tyle antymaterii i atomówek, lepiej, żebyśmy sami nie znaleźli się w takiej sytuacji; zeszklilibyśmy całe wschodnie Stany, a pożytku byłoby z tego pewnie tyle samo. Wracając do pogody, jesteśmy w długotrwałym agresywnym cyklu pogodowym, który wywołał ciepły prąd w Atlantyku. Przewidziano to już przed inwazją. Poza tym pogoda jest w porządku. W tym roku była nawet świetna. Deszcze w samą porę. Mogłoby jeszcze trochę popadać, ale pewnie wtedy wolałbym, żeby mniej padało.

— Bez przerwy dochodzą do nas z powierzchni straszne raporty pogodowe — powiedziała Wendy. — Rekordowy mróz, śnieg w kwietniu i tego typu rzeczy.

— Cóż, mieszkam tu od… No, od dawna — powiedział O’Neal, zerkając z ukosa na Shari. — Ten rok wcale nie był gorszy niż inne. Tak, w kwietniu padał śnieg. Ale to się zdarza. To było siedemdziesiąt dwa dni po atomówkach.

— Czy ten człowiek rzeczywiście powiedział to, co usłyszałam? — spytała Elgars.

— Kto? — obejrzał się Papa O’Neal.