Выбрать главу

— Ja to samo pomyślałem — powiedział Mueller. — Zupełnie jakby opowiadała to Sandra, włącznie z jej południowym akcentem.

— Ale wiecie co? — wtrąciła Wendy — Tego akcentu już prawie nie słychać.

— Właśnie to nas tak zdziwiło — powiedział Mosovich.

— Myślicie, że Kraby włożyły mi do głowy waszą przyjaciółkę? — spytała cicho Elgars. — Podobne nazwisko, obie snajperki? Tak myślicie?

— Nie — odparł Mosovich. — Ellsworthy była… wyjątkowo dziwna. Pani jest o wiele…

— Bardziej zrównoważona — wszedł mu w słowo Mueller. — Niech mnie pani źle nie zrozumie. Podczas misji Ellsworthy była świetna, ale bez munduru to była dzikuska; pani jest dziesięć razy bardziej normalna.

— Bardzo dziękuję, sierżancie — odparła kwaśno.

— Bez urazy, ma’am — zapewnił pospiesznie.

— A jak to wpłynie na wasz raport dla pułkownika Cutprice’a?

— Opiszę mu chyba całą tę wariacką historię — odparł sierżant Mosovich. — Umie pani poruszać się w lesie, wiemy, że umie pani strzelać. Gdyby była pani szeregowcem albo plutonowym, nie byłoby w ogóle sprawy. Ale w przypadku kapitana pułkownik sam będzie musiał zdecydować. Moim zdaniem pani się nadaje.

— Dzięki — powiedziała Elgars. — Muszę to przemyśleć. Zgadzam się, że nie wiem, co jeszcze może spoczywać w głębinach mojego umysłu i kim naprawdę jestem.

— Cała ta sprawa nadaje zupełnie nowego znaczenia powiedzeniu „poznawać samego siebie" — stwierdził Mosovich. — Myślę, że na dłuższą metę wszystko się ułoży. Oczywiście na tyle, na ile w dzisiejszych czasach cokolwiek w ogóle może się ułożyć.

Zajrzał do salonu, w którym Papa O’Neal i Shari tańczyli do melodii Magie carpet ride.

— Niektórzy z nas, oczywiście, radzą sobie lepiej niż inni.

O’Neal podszedł do nich, trzymając Shari za rękę.

— Dobranoc wszystkim. Jesteśmy trochę zmęczeni, więc idzie my spać.

Ruszyli oboje w stronę schodów, wciąż trzymając się za ręce.

— No proszę — powiedziała gorzko Cally. — A mnie mówi, żebym nie jeździła do miasta!

— Oboje są dorośli i umieją podjąć racjonalną decyzję — zauważyła Wendy. — On jest twoim dziadkiem, a ona mogłaby być matką.

— A on jej ojcem — przypomniała Cally.

— Według Koranu, idealny wiek dla żony to połowa wieku męża plus siedem lat — wyrecytował Mueller. — A więc wciąż jesteś dla mnie za młoda. Właściwie… — Spojrzał na sufit i policzył na palcach. — To oznacza, że idealny facet dla ciebie powinien być… w twoim wieku. Za to… — Odwrócił się do Wendy.

— Chwileczkę — powiedziała, sięgając do tylnej kieszeni.

— Aha! — zawołał Mosovich. — Słynne zdjęcie chłopaka.

Mueller z szerokim uśmiechem wziął fotografię. Po chwili na jego twarzy pojawiło się zdumienie.

— Jezu Chryste.

Podał zdjęcie Mosovichowi.

Na zdjęciu była Wendy, śmiała się do obiektywu szczęśliwie i głupkowato. Obok niej stał mężczyzna w mundurze i miał podobny wyraz twarzy. Najbardziej jednak uderzał fakt, że Wendy, choć żadną miarą nie jest drobna, wyglądała przy nim jak lalka przy… wzgórzu.

— To pani chłopak? — zapytał Mosovich.

— Tak. Jest podoficerem w Dziesięciu Tysiącach. Dwieście trzy centymetry wzrostu, sto dwadzieścia siedem kilo i większość z tego to mięśnie. Poznaliśmy się podczas bitwy o Fredericksburg. Właściwie nie. Wiele lat chodziliśmy razem do szkoły, ale aż do czasu bitwy nie zwracałam na niego uwagi.

— Czy ja też muszę czekać, aż ktoś mnie uratuje w bitwie? — spytała Cally. — Poza tym pewnie byłoby na odwrót.

— Nie, ale powinnaś zaczekać jeszcze kilka lat z podejmowaniem życiowych decyzji — zaśmiała się Wendy.

— Rozumiem — pokręciła głową Cally. — Zapisane, zapamiętane. W porządku?

— W porządku.

Elgars wstała i podeszła do Muellera, przechylając na bok głowę. Po chwili nachyliła się, zarzuciła sobie jego rękę na szyję, oparła się barkiem o jego tors i dźwignęła go do góry. Kilka razy ugięła na próbę kolana, a potem kiwnęła głową.

— Dam radę — powiedziała. W jej głosie nie słychać było wysiłku.

— Co pani robi? — spytał Mueller, wisząc z głową mniej więcej na wysokości jej pośladków.

— Z tego, co wiem, nigdy nie byłam z nikim w łóżku — odparła, ostrożnie zmierzając w stronę schodów. — Ty się nadajesz.

Mosovich otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, potem jednak je zamknął. Ponieważ on i Mueller są z Floty, a Elgars z sił naziemnych, sytuacja nie podpada pod paragraf o fraternizacji. Jeżeli tylko przeżyją schody, wszystko powinno być w porządku. Dopił bimber i spojrzał na stół.

— Wygląda na to, że tylko my zostaliśmy, do sprzątania — powiedział — ponieważ wolę uniknąć gniewu zarówno chłopaka Wendy, jak i miejscowego farmera.

Cally westchnęła i zaczęła zbierać talerze.

— Parszywy dzień — powiedziała, zerkając w stronę schodów.

* * *

— Nadejdzie w końcu dzień, kiedy usłyszymy dobre wieści — po wiedział wielebny O’Reilly, spoglądając na swojego gościa.

Indowy Aelool skrzywił się w grymasie, który u jego rasy oznaczał sprzeciw.

— Skąd miałyby nadejść dobre wieści? Jakkolwiek by wytężać wyobraźnię, wszystko zmierza ku czemuś wręcz przeciwnemu.

Mierzący metr dwadzieścia, zielony, porośnięty futrem dwunóg o twarzy nietoperza siedział na fotelu i machał nogami jak małe dziecko, chociaż najprawdopodobniej miał ponad dwieście lat. W przeciwieństwie do praktycznie wszystkich Indowy jakich spotkał O’Reilly, wódz klanu Triv — liczącego czternastu członków — nigdy w towarzystwie ludzi nie robił wrażenia zmartwionego albo zmieszanego. Albo był przekonany, że ludzie, choć wszystkożerni, nie zabiją go niespodziewanie za jakąś pomyłkę, albo był nienaturalnie odważny. O’Reilly nigdy nie ustalił, jak było naprawdę.

— Och, wystarczyłby jakiś pomyślny drobiazg — powiedział, machając kartką z wiadomością. — Nasz stary przyjaciel wracana Ziemię. Właściwie już powinien tu być.

— Dol Ron — powiedział spokojnie Indowy. — Słyszałem. Ciekaw jestem, co złego knuje tym razem?

— Cóż, w czasie jego pierwszej wizyty straciliśmy Hume’a, co rozbiło jedyną grupę zbliżającą się do poznania sekretu Darhelów — powiedział wielebny. — W czasie drugiej ktoś zhackował dziesiąty korpus, a winę za to zwalono na Cybersów, którzy pracowali nad złamaniem kodów GalTechu. Och, no i był jeszcze zamach na Cally O’Neal, który miał zniszczyć jej ojca. Trzecia wizyta to śmierć generała Taylora i wyeliminowanie dwóch gałęzi Société. A teraz ta podróż. Ciekaw jestem, kto umrze tym razem?

— Nie żołnierz — odparł Aelool. — Cybersi nie przerwaliby zabijania, dopóki nie zrobiliby wszystkiego. A to bardzo dobrzy zabójcy.

— Może powinniśmy wysłać kilka własnych grup — powiedział O’Reilly. — Przecież to nie jest tak, że nie rozpoznajemy diabła, kiedy nam się ukazuje.

— Doi Rona znamy — skrzywił się znów Aelool. — Gdybyśmy go usunęli, musielibyśmy budować siatkę wywiadowczą wokół jakiegoś nowego Darhela. A to niełatwe. No i potem w każdej chwili moglibyśmy wszystko stracić, gdybyśmy natrafili na Cybersów. Być może dobrze byłoby niedługo zawrzeć kolejną „Ugodę". Problem tylko w tym, że często są one bardzo krępujące.