— Teraz trzaśniemy tymi drzwiami — odparł Orostan, machając na poddowódcę.
— No, 146 mamy już chyba z głowy — powiedział spokojnie Wright.
Alejandro uchylił się, kiedy ze strzelnicy buchnęła kolejna fala plazmy.
— 144 też.
Coś huknęło za pancernymi drzwiami na zachodzie; drzwi wgięły się do środka, a farba na ich powierzchni zaczęła dymić.
— Jezu! — powiedział Wright, patrząc na pozostałe dwa wyjścia. Wschodnie wciąż było nietknięte, ale oddzielały je od nich dymiące zgliszcza gniazda 146. Ostatnie drzwi prowadziły do wnętrza Muru. Znajdowały się pomiędzy stanowiskami działek, i dopóki jakiś zbłąkany pocisk nie przebije półtorametrowej warstwy zbrojonego betonu, żołnierze wciąż powinni móc tamtędy wyjść.
— 143 zacięte! — zawołał szeregowy Gattike, podbiegając do dwóch podoficerów skulonych w chłodniejszym kącie. — Co mam robić?
— Odblokować. — Wright wstał. — Dlaczego się zacięło?
— Nie wiem — burknął szeregowy. — Może podłączało drugą skrzynkę? Poszło już pięćdziesiąt tysięcy nabojów!
Nagle Wright runął na podłogę. W Mur uderzyła następna salwa hiperszybkich rakiet, wypełniając wnętrze stanowiska odłamkami. Ściany były wyłożone gumą, żeby zredukować rykoszety, ale jeden z odgłosem przypominającym rozłupywanie arbuza siekierą trafił w szeregowego. Wright spojrzał na Gattike’a i potrząsnął głową.
— Trup na miejscu?! — zawołał Alejandro.
— Aha — odparł Wright, czołgając się do przodu. — 143 też chyba szlag trafił.
— Dobrał — odkrzyknął Alejandro. — Gdzie, do cholery, są Lewis i Schockley? Nie ma nikogo po lewej!
— Nie wiem! — wrzasnął Wright. Dotarł do działa 143 i zauważył, że skończyła się amunicja. — Hej, Alejandro! Dawaj skrzynkę!
Specjalista otworzył port amunicyjny i z trudem wytaszczył z niego skrzynkę — to było zadanie dla dwóch ludzi — a potem padł na ziemię, kiedy cała potężna budowla zadygotała. Wstrząsy trwały jeszcze kilka sekund, a on w tym czasie starał się nie dopuścić, by dwustukilowa skrzynia przetoczyła się na niego.
— Dobra — mruknął. — Ogłaszam oficjalnie, że dzisiejszy dzień jest do dupy.
Major Jason Porter, dowódca SheVy Czternaście, zaklął. Jego kierowca nie bez trudności wyprowadził behemota na szczyt wzgórza na południe od oczyszczalni ścieków, skąd widać było Mur, a przynajmniej jego część. Szczyt Muru dymił.
Posleeni najwyraźniej rozwalali umocnienia, ale jak dotąd nie było z tej strony żadnego śladu Minogów ani C-Deków. Rozważał wycofanie się ze wzgórza; w ten sposób nie byłby widoczny, gdyby posleeńskie statki pojawiły się w polu widzenia. Kiedy jednak już miał wydać rozkaz, na radarze zapiszczał wykryty obiekt.
Doliną w stronę Muru przesuwały się okręty. Trzymały się nisko, co było dosyć niezwykłe, i tylko co jakiś czas na chwilę zwiększały pułap. Dzięki temu działo nie mogło namierzyć celu.
— Edwards! — zawołał do działonowego. — Ustaw działo na stały azymut i wysokość odpowiadającą ich przybliżonej pozycji, i zobaczmy, czy uda nam się zalokować.
— Tak jest, sir! — zawołał działonowy.
— Chodźcie — szepnął Porter. — Pokażcie się, wy klacze syny.
— Do wszystkich okrętów — zawołał Orostan. — Otworzyć ogień do umocnień ludzi.
Mimo odsiewu dokonanego przez Tulo’stenaloora, tylko czterdziestu kessentaiów potrafiło „walczyć” statkami pozbawionymi automatyki. Potrzebna była do tego „załoga” z prawdziwego zdarzenia, w tym inteligentna i wyszkolona osoba, która obsługiwałaby stanowisko uzbrojenia, zamiast po prostu wciskać błyskający guzik. Na czterdziestu okrętach było ponad czterystu kessentaiów. Normalnie byłoby ich co najwyżej sześćdziesięciu.
Ale ci kessentaiowie mieli do wykonania drugie co do ważności zadanie całej misji: zniszczenie Muru. A to oznaczało „prawdziwą” broń.
Ekran pociemniał, kiedy pierwsza rakieta przeciwokrętowa uderzyła w Mur.
— O cholera — szepnął Porter. Właśnie wyleciał w powietrze fragment Muru wielkości domu.
— Namiar! — zawołał Edwards.
Porter przypadł do celownika i uderzył przycisk potwierdzenia.
— Ognia!
— Jest ognia!
— Fuscirto uut! — warknął Orostan. — Wszystkie okręty! Zejść nisko! Tulo’stenaloorze, gdzie są te tenarale!
— Powinny pojawić się w każdej chwili — powiedział przez komunikator Tulo’stenaloor — Przecież chcesz ich zaskoczyć, tak czy nie?
— Tak — odparł oolt’ondai — ale mam ważne zadania dla każdego okrętu. To działo musi być usunięte. Natychmiast.
— Jeszcze tylko chwila — powiedział Tulo’stenaloor, przesyłając dane na ekrany Orostana. — Jeszcze tylko chwila.
Pacalostal zawył z dumy, kiedy w polu widzenia ukazała się dolina. Sześćdziesiąt tenarali leciało krętą drogą nad rejonem zwanym przez ludzi „Warwoman”, całkowicie ich zaskakując. Przed nimi widać było wyraźnie oba główne cele. Znienawidzone działo SheVa stało na pagórku na południu, a większa część artylerii znajdowała się na zachodzie, wokół dróg John Beck Road i Fork Road.
Wysłał polecenie do drugiego dywizjonu, który zszedł nad samą ziemię i przyspieszył, lecąc w rejon tyłów korpusu. Potem wraz z pierwszym dywizjonem spadł na działo SheVa na południu.
Pierwszym ostrzeżeniem, jakie dostał major Porter, był niezrozumiały okrzyk na częstotliwości dowodzenia korpusu. Drugim ostrzeżeniem była eksplozja ładunku plazmy na jego tylnym pokładzie.
Zasadniczo SheVy nie były pojazdami opancerzonymi. Miały dużo metalowych elementów, niektórych całkiem twardych, a spowodowane to było koniecznością wytrzymania energii wyzwalanej przy każdym strzale potężnego działa. Nie zaprojektowano ich jednak do odpierania ognia ciężkich dział plazmowych z bliskiego zasięgu; stało się to jasne już po drugim trafieniu, kiedy odpadła prawa tylna gąsienica.
— Sukinsyn! — krzyknął major, kiedy okręt przeleciał przed kamerą. — Co to jest, do cholery?!
Okręty wyglądały jak wyjęte z powieści fantastycznej z lat pięćdziesiątych. Miały kształt spodków z niewielkimi wieżyczkami na górze. Większość wieżyczek wyposażona była w… posleeńskie działka plazmowe. Porter przesunął kamerę wzdłuż toru lotu spodka, a ten wystrzelił kolejny strumień plazmy w przedni kwadrant.
— Straciliśmy prawą gąsienicę oraz koła czternaście i piętnaście — zgłosił chorąży Tapes. — Odłączyłem gąsienicę, ale musimy z niej zjechać. A to poważnie obniży nam maksymalną prędkość.
— Wynośmy się stąd! — powiedział Porter. — Cofamy się!
— Cel namierzony!
— Odwołuję rozkaz! — krzyknął Porter i przypadł do celownika. Nawet się nie przyglądając, uderzył w przycisk potwierdzenia. — Ognia!
— Jest ognia!
— W DÓŁ, W DÓŁ, zostać na DOLE! — zawołał Orostan. Jednocześnie wesoło machnął grzebieniem na widok walącego się Muru. Centrum potężnej betonowej konstrukcji było całkowicie rozwalone przez bezustanny ostrzał plazmą, i antymaterią; już niedługo powinien powstać wyłom. Trudny do przejścia — pierwsze szeregi czekało uprzątanie drogi — ale otwarty. — Słabnie ostrzał artylerii — dodał.