— Nienawidzę tego mechanicznego potwora — zaklął Pruitt, wyłażąc z włazu i zatrzaskując go. — Potrzeba nam więcej ludzi w maszynowni. Albo Riffa.
— Maszynownia?
— Gotowa — powiedziała Indy. — Wszystko gra.
— Kierowca?
— Gotowy — powiedział Reeves. — Możemy jechać.
— Działonowy?
— Gotowy. — Pruitt wsunął się na miejsce i zapiął pasy. — Bun-Bun gotowy skopać Posleenom tyłki.
Mitchell włączył ekrany stanowiska dowódcy.
— Zrzucić kamuflaż, zobaczmy, co my tu mamy.
— Tulo’stenaloorze, umocnienia zniszczone, a ludzie uciekają — powiedział Orostan. — Kompanie wsparcia zaczęły zbierać thresh i broń, którą da się odzyskać.
To była kolejna innowacja. Normalnie każdy kessentai kazałby swoim siłom zbierać łupy w marszu. Tulo’stenaloor położył temu kres. Niezależnie od tego, jak sprawnie dany oddział to robił, zawsze spowalniał resztę. Jednostki przechodzące przez Gap musiały maszerować w stałym, równym tempie, a nie zatrzymywać się na zbieranie łupów. Dlatego do oczyszczenia pobojowiska wyznaczono specjalne oddziały pod dowództwem cosslainów i kenstainów.
— Przemarsz przez przejście idzie dobrze. Ruszamy w stronę następnego celu.
— Zgoda — powiedział przez komunikator Tulo’stenaloor. — Poszło bardzo dobrze.
— Strata większości tenarali i dwóch okrętów to „bardzo dobrze”? — zaprotestował Orostan.
Tulo’stenaloor machnął z rozbawieniem grzebieniem.
— Wciąż zapominam, że nigdy dotąd nie walczyłeś z ludźmi. Poszło, łatwo. Bój się tego, co czeka na nas w głębi doliny. Metalowi threshkreen niedługo tu będą, jestem tego pewien. A inni ludzie będą po drodze naprzykrzać się nam na różne sposoby. Zignoruj ich, trzymaj się wyznaczonego zadania i nie przejmuj się napotykanym oporem.
— Będę to miał na uwadze — powiedział Orostan, rozkazując za pośrednictwem monitora komunikacyjnego wyruszyć w głąb doliny. — Tak czy inaczej, zwycięstwo mamy już w rękach.
— O tak — stwierdził Tulo’stenaloor. — Mamy. Nic nas już nie powstrzyma.
— Mam sześć lądowników, sir — zawołał Pruitt. — Pięć Minogów, jeden C-Dek. Nie wiem, gdzie jest reszta.
, To miał być jego pierwszy „prawdziwy” strzał. Strzelał już w symulatorze w Roanoke, ale powiedziano mu, że z prawdziwymi pociskami i SheVami będzie inaczej. Samobieżne działa, przy całej swojej olbrzymiej masie, są o wiele wrażliwsze na wstrząsy wystrzałów.
— Pewnie na ziemi — powiedział major Mitchell, zaznaczając na monitorze odpowiednie cele. — Zdejmij tego i tego — powiedział, podświetlając je. — A potem wynosimy się z Dodge.
— Tak jest, sir — powiedział Pruitt i wycelował działo w C-Deka wiszącego niemal bezpośrednio nad dawnym Mountain City. Był zdenerwowany. Za chwilę 2robią z siebie jeden wielki cel, a los SheVa Czternaście udowodnił aż nazbyt dobitnie, że nie są nieśmiertelni. Pozostanie przy życiu będzie zależeć od tego, czy trafią w te cholerne manewrujące okręty, a to nie było łatwe. Na dodatek to był jego pierwszy prawdziwy strzał. Dlatego kiedy czekał prawie sekundę, aż C-Dek rozbłyśnie zieloną obwódką, miał wyschnięte usta i spocone dłonie. Ale robił, co do niego należało, i zamierzał, na Boga, pokazać tym draniom, że przybył Bun-Bun.
— CEL!
— Potwierdzam!
— POSZŁO! — zawołał działonowy i wdusił spust. Efekt przypominał wrażenie siedzenia w wielkim dzwonie, w który właśnie uderzył jakiś olbrzym. Centrum dowodzenia było solidnie wygłuszone, ale strzał spowodował nie tyle dźwięk, co jakąś przepotężną obecność, która rozeszła się po ciałach załogi i wstrząsnęła olbrzymim czołgiem jak domkiem z kart. To było najbardziej przytłaczające, przerażające i podniecające uczucie, jakiego Pruitt kiedykolwiek doświadczył; uczucie, że panuje nad Siwą, Bogiem Zniszczenia.
— Trafiony! — zawołał major Mitchell, kiedy jeden z lądowników zatrzymał się w miejscu i spadł jak kamień. Za kilka lat, kiedy ostygnie, będzie z niego ładny pomnik. Teraz major umieścił kółko celownika na Minogu nad zachodnią doliną. — Drugi cel!
— CEL!
— Potwierdzam!
— POSZŁO!
Cally schyliła się i zawróciła. Korytarz był wydrążony w samym sercu wzniesienia za domostwem O’Nealów. Kiedy pierwszy Michael O’Neal osiadł na tych wzgórzach, był tylko jednym z wielu poszukiwaczy ogarniętych gorączką złota. Szybko jednak doszedł do wniosku, że może więcej zarobić, sprzedając bimber innym górnikom niż kopiąc, i że posiadanie tajnej drogi ucieczki przed agentami urzędu podatkowego bardzo się opłaca.
Kolejne pokolenia wzięły sobie do serca lekcje pierwszego Michaela O’Neala i raz na jakiś czas ulepszały ową tajną drogę ucieczki, wydłużały ją i wyposażały. Jeden tunel prowadził do szybu kopalni, stanowiącego centrum kompleksu, drugi korytarz prowadził z powrotem do domu, do piwnicy, a trzy inne do różnych wyjść.
Podczas zimnej wojny szyb przerobiono na prawdziwy schron przeciwatomowy, zastępując oryginalne drewniane stemple solidnymi stalowymi. Był w stanie wytrzymać niedaleką eksplozję atomową. Schron został wyposażony w odnawiane co jakiś czas zapasy, które starczyłyby na trzy lata niemal zupełnego odcięcia od świata.
Cally otworzyła wewnętrzne drzwi do szybu i obejrzała się za siebie.
— Pospiesz się, dziadku! — zawołała.
— Gotowe — odkrzyknął. — Już idę… — I nagle świat rozbłysnął bielą.
— JASNA CHOLERA! — krzyknął Pruitt, kiedy wszystkie ekrany poczerniały, a potem zamigotały i znów ożyły. — Co to jest, do cholery?!
Nad zachodnią doliną Gap unosił się olbrzymi grzyb eksplozji, a wszędzie dookoła wybuchały pożary. Zasięg zniszczeń był większy niż po wybuchu SheVy, a lądowników wcale nie było widać.
— Trafienie totalne! — zawołał major Mitchell. — Wynosimy się stąd, Schmoo!
— Jak to się, do cholery, stało, sir? — spytał Pruitt, kiedy doszła do nich fala uderzeniowa. — No, nieźle!
— Posleeńskie okręty używają antymaterii jako źródła energii — powiedziała Indy. — Pewnie udało ci się trafić w ich zbiornik paliwa. Widziałam schematy; ciężko je trafić, a jeszcze trudniej przebić. Gratulacje. Impuls elektromagnetyczny zniszczył mi część systemów, ale to nic poważnego; większość naszego sprzętu jest wytrzymała, a impuls nie był znów tak mocny.
— Jeszcze parę takich strzałów i w ogóle nie będziemy musieli martwić się o lądowniki! — powiedział Pruitt, poklepując swój panel kontrolny. — Dobry Bun-Bun, dobry królik. ANTYMATERIA WAM W RYJ, POSLEENIAKJ!
Orostan z jeżył grzebień i wrzasnął, kiedy fala uderzeniowa zakołysała jego C-Dekiem.
— SKĄD ON SIĘ TAM WZIĄŁ?!
— Musiały być dwa — powiedział Cholosta’an, opuszczając z rezygnacją grzebień. — Dobrze, że byliśmy na ziemi.
— ESTUUU! — krzyknął rozwścieczony oolt’ondai.
— Nie było żadnych raportów, oolt’ondai — warknął kessentai. — Nic. Musiał dopiero co zająć tę pozycję! Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekał. Całe szczęście, że nie byliśmy wszyscy w powietrzu.
— Ale teraz będziemy — prychnął Orostan. — Wszystkie okręty w górę! Znaleźć mi to przeklęte działo i zniszczyć je! Tenarale, naprzód! Znaleźć je, zniszczyć, jeżeli zdołacie, a przynajmniej zlokalizować i okaleczyć! Naprzód!