— Będziemy martwić się o to, jak do tego dojdzie — powiedziała prezydent, patrząc generałowi w oczy. — Na razie… ja mam władzę. Tylko j a decyduj ę o użyciu broni atomowej. — Znów spuściła wzrok i pokręciła głową. — I niech Bóg ma nas w swojej opiece.
Homerowi zrobiło się jej żal.
— Proszę pani — powiedział cicho. — Powiem tylko tyle: jedynym człowiekiem, który może utrzymać tę przełęcz i przeżyć tam wystarczająco długo, jest Michael O’Neal. Dla niego warto będzie oczyścić ten rejon.
— Cieszę się, że pan tak uważa, generale. — Prezydent z gniewem podniosła wzrok. — Ale właśnie pomyślałam, że nie obchodzi mnie los majora. Nie obchodzi mnie ktoś, kto z zimną krwią chce wyrzynać amerykańskich obywateli.
— Słucham?
— W Gap ukrywają się przypuszczalnie tysiące ludzi — warknęła prezydent. — Jeśli zrzucimy tam nie wiadomo ile bomb atomowych, nikt nie ocaleje. Ale słynny Michael O’Neal ma to najwyraźniej gdzieś. Troszczy się tylko o ten swój cenny batalion!
Twarz Homera zastygła w lodową maskę. Odczekał pełne piętnaście sekund, zanim odpowiedział.
— Pani prezydent — rzekł głosem zimnym jak ciekły hel. — W Rabun Gap mieszka jego córka.
28
Cally przeturlała się na plecy i odkaszlnęła drapiący ją w gardło pył. Po kilku chwilach usiadła i rozejrzała się półprzytomnie.
— Cholera.
Główny schron był nietknięty i światło wciąż się paliło, ale to były jedyne pozytywne strony sytuacji. Tunele prowadzące do bunkra i do domu zawaliły się; główny był jednak cały, podobnie jak dwa wychodzące korytarze. Ciekawe, jak długo tu leżała. Pomacała głowę; na czole rósł jej już spory guz. Zegarek zatrzymał się albo od impulsu elektromagnetycznego, albo od wstrząsu, zresztą Cally nie była pewna, o której schowali się w bunkrze.
Przypomniała sobie, że Papa O’Neala mówił jej na temat broni atomowej i tego, co robić w przypadku jej użycia. Niestety wykład odbył się kilka lat temu i Cally nie miała pojęcia, gdzie szukać licznika Geigera ani jak go używać.
Przypomniała sobie, że ludzie wytrzymywali wybuch atomowy lepiej niż budynki — chodziło o coś związanego z falami ciśnienia — a to oznaczało, że dziadek może jeszcze żyć. O ile nie zabił go walący się bunkier.
Dlatego będzie musiała wydostać się z głównego tunelu i odszukać dziadka — odkopać go, jeśli trzeba — a potem uciekną na wzgórza.
Cally wstała, ale znów musiała usiąść, kiedy ziemia zadygotała od następnego nuklearnego wybuchu.
— Może za chwilę.
— Ooo, to musiało boleć! — zawołał Pruitt.
Reeves już cofał, więc ogień lądowników, z wyjątkiem jednego ładunku plazmy, poorał grzbiet wzgórza. Ten jeden ładunek plazmy wbił się jednak w sam środek sekcji zasilania SheVy.
— Reaktory dwa i trzy właśnie się wyłączyły — zawołała Indy. Odpięła pasy i ruszyła w stronę włazu. — To raczej nie będzie zadanie dla jednego człowieka.
— Bardzo zwolniliśmy, sir! — krzyknął Reeves. Przesunął dźwignię przepustnicy do oporu, ale SheVa ledwie się poruszała. — Jedziemy poniżej piętnastu kilometrów na godzinę.
— Indy! — wezwał dowódca przez interkom. — Powiedz, że stać nas na więcej! W tym tempie lądowniki dogonią nas za piętnaście minut!
— Nie powiem, dopóki nie będę wiedziała, co poszło! — Chorąży zsunęła się po drabince i odbijając się od ścian, pobiegła w stronę reaktora, łapiąc po drodze licznik Geigera. — Właśnie straciliśmy połowę mocy, szybciej już nie będzie.
— Niech to szlag — mruknął major. — Pruitt, masz potwierdzenie.
— Co? — zawołał działonowy.
— Idę do reaktorów — odparł dowódca. — Chyba dasz sobie radę z identyfikacją.
— Tak jest, sir. — Działonowy przełknął nerwowo ślinę. — Dawaj, Schmoo, znajdź nam następną pozycję do strzału.
— Jest jedna pod Fulchertown. — Kierowca sprawdził mapę. — Ale będziemy musieli przejechać przez kilka domów.
— Boisz się, że ci wejdą w gąsienice? — spytał z sarkazmem działonowy.
— Nie… Po prostu… — Schmoo obejrzał się przez ramię. — Nieważne. Starałem się trzymać lasów, żeby nikogo nie przejechać.
— Jeżeli ktoś tu jeszcze jest, to zasłużył sobie na to, żeby go przejechać.
Mitchell machnął dłonią przed twarzą, wchodząc do pomieszczenia reaktora. Wszędzie było pełno dymu i pary, a powietrze cuchnęło ozonem.
— Indy!
— Tutaj, sir — zawołała z lewej strony chorąży. Pomieszczenie zajmowały cztery turbinowe generatory; mniejsze reaktory były ledwie widoczne pod ścianami. Mitchell znał się na napędach abramsów, odrzutowych silnikach, które potrafiły rozpędzić czołg do stu kilometrów na godzinę, i wiedział, że moc zawarta w tym pomieszczeniu wystarczyłaby do zasilenia stutysięcznego miasta. Świadomość, że teraz starczy tylko do rozpędzenia SheVy do trzydziestu kilometrów na godzinę na płaskim terenie, była jak wiadro zimnej wody.
— Co tam masz? — spytał. — Polecimy?
— Nie, sir — odkrzyknęła chorąży, wręczając mu końcówkę grubego kabla. — Strzał minął reaktory i turbiny, dzięki Bogu, bo inaczej moglibyśmy już wsiadać w abramsa i uciekać. Ale poszedł nam transformator i jeden z obwodów zasilających, tak że nawet gdybyśmy mieli zapasowy transformator, nie miałby zasilania. Reaktor od razu się wyłączył.
— Więc co robimy? — spytał dowódca.
— Pan potrzyma zapasowy kabel zasilający — powiedziała żartobliwie chorąży — a ja biorę duży klucz. A potem razem wymienimy obwód i zrestartujemy reaktory.
— Ile to potrwa?
— Dziesięć minut, maks piętnaście — odparła, podchodząc do miejsca, gdzie łączyły się zasilacze turbiny. Założyła klucz na łeb śruby w miejscu, gdzie wychodził kabel, a potem, nie mogąc jej odkręcić, zdjęła klucz i kilka razy nim walnęła, aż stopiona plastikowa nasadka zeszła.
— Dobrze, że nie trafili w reaktory.
— Jasne — zaśmiał się dowódca. — Albo w gąsienicę. Wolałbym nie zrzucać gąsienicy z tego potwora.
— O, to żaden problem, wzywa się tylko zespół CONTAC — powiedziała chorąży, obluzowując śrubę. — Nie bez powodu w zespole naprawczym SheVy jest batalion inżynierów i wielkich dźwigów.
Mitchell rzucił kabel na podłogę i złapał się wspornika, kiedy czołg zakołysał się od trafienia. — Oho.
— Dam sobie sama radę — powiedziała Indy, z wysiłkiem napierając na klucz. — Niech pan wraca na górę, sir.
— Na pewno?
— Tak, zrobiłabym to z zamkniętymi oczami — odparła, wyciągając śrubę i wypalony kabel.
Kiedy major wybiegł z pomieszczenia, Indy westchnęła i podniosła kabel.
— I pomyśleć, że po to kończyłam polibudę…
— Latające czołgi, sir! — krzyknął Pruitt, kiedy dowódca wyskoczył z włazu. — Cztery. To zwiad lądowników. Radar pokazuje, że wszystkie lecą w tę stronę.
— Cholera — zaklął Mitchell, widząc na własnym ekranie klucz tenarali schodzących do następnego lotu koszącego. Latające czołgi wystrzeliły po kilka ładunków plazmy, ale tylko jeden czy dwa trafiły. — Skoncentrować się na lądownikach. Reeves, zobacz, co dasz radę zrobić.