Выбрать главу

— Jedyne, co mogę zrobić — powiedział kierowca — to wjechać między wzgórza, bo jesteśmy raczej dużym celem.

— Czy tylko mi się wydaje, czy oni trzymają się na dystans? — spytał Pruitt, kiedy SheVa z łoskotem wypadła na płaski teren. — Uuups. CEL! Minóg! Piętnaście klików!

Dotarcie do trzeciego punktu ostrzału wymagało okrążenia góry. Jak dotąd SheVa była osłonięta przez okoliczne wzgórza, ale ostatni manewr, wyjątkowo powolny, wyniósł ją na otwartą przestrzeń.

Pruitt był na to przygotowany. Trzymał działo wycelowane na południe, w stronę nadlatujących lądowników. Na szczęście posleeńskie okręty leciały w ślimaczym tempie tuż nad ziemią i nie zdołały zbliżyć się bardziej niż w ostatnich dwóch starciach. Ale niestety było ich coraz więcej.

— POTWIERDZAM! — zawołał major Mitchell, wskakując na swoje miejsce.

— POSZŁO! — wrzasnął działonowy, obracając wieżę w stronę następnego celu.

— Tak! — krzyknął Mitchell. — Trafiony, zatopiony, Pruitt! Detonacja źródła mocy Minoga nie była tak potężna jak pierwsze zestrzelenie, ale mimo to całkiem widowiskowa.

— CEL! — zawołał Pruitt. — C-Dek! Piętnaście klików!

— POTWIERDZAM! — zawołał Mitchell.

Pruitt wystrzelił w chwili, kiedy dodekaedr skrył się za grzbietem wzgórza.

— Pudło! Ci dranie manewrują! Czy to legalne?

— O żesz kurwa! — wrzasnął Reeves, kiedy tenarale kolejny raz przeleciały nad nimi. — Chyba celują za nasze działo!

— Zauważyłem — odparł major i zaklął. — O tyle dobrze, że to jedyny fragment z porządnym pancerzem. Gorzej, że to pancerz na magazynie amunicji.

— Nic dziwnego, że trzymają się na dystans — powiedział Pruitt, obracając działem w jedną i drugą stronę., szukając celów. — Dobrze, że prawie skończyły się nam pociski, więc jeśli nawet przedziurawią nam magazyn, nic nie rąbnie. — Przemyślał to, co właśnie powiedział, i pokręcił głową. — Mamusiu!

Mitchell przełączył się na linię zewnętrzną. i wezwał jednostkę Wrzeszczących Bachorów.

— Whisky Trzy Pięć, tu SheVa Dziewięć, przydałaby się nam pomoc. Odbiór.

— Co to, kurwa, jest, ma’am?

Kapitan Vickie Chan osłoniła oczy przed zachodzącym słońcem i pokręciła głową.

— Nie wiem, Glenn. Zwyczajnie nie wiem.

Kapitan Chan wstąpiła do amerykańskiej armii w 1989 roku w ramach odpracowania studiów podoficerskich na Uniwersytecie Stanu Nebraska. Program ten zapewnił córce chińskich imigrantów czesne i comiesięczne kieszonkowe, dlatego też kiedy Armia w swojej nieskończonej mądrości przydzieliła ją do artylerii obrony przeciwlotniczej, Chan założyła mundur i ruszyła w świat.

Jedno, chociaż dość udane powołanie — bardzo mało kobiet w obronie przeciwlotniczej za pierwszym razem dochodzi do stopnia kapitana — udowodniło jej, że wojskowa kariera to ostatnia rzecz, na której by jej zależało. Chan rozejrzała się po starszych stopniem koleżankach i ustaliła, że dzielą się one na dwa typy: dziwki i żylety. Nie miała ochoty zostać ani jedną, ani drugą, dlatego spokojnie wypisała się i wróciła do cywila.

Wraz jednak z nadejściem Posleenów Chan dostała, tak jak wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek mieli na sobie wojskowy mundur, wezwanie do odbycia służby. Początkowo przydzielono ją do jednostki pancernej, ale po stworzeniu systemów zwalczania lądowników komputer wypluł jej nazwisko na samym początku listy. Miała doświadczenie w obronie przeciwlotniczej, a w momencie przeniesienia dowodziła kompanią czołgów. Doskonale.

Wtedy właśnie jej rozwijająca się kariera — postanowiła zostać żyletą — została zdławiona w zarodku. Przydzielono ją do pierwszych oddziałów Wrzeszczących Bachorów, oficjalnie nazywanych M-179 „Rosser”, Średni System Zwalczania Lądowników, a kiedy wyszło na jaw, że jest to broń samobójcza i przeciwko lądownikom bezużyteczna, zostawiono ją tam. Bachory nie miały żadnego zastosowania, ale przerobienie ich z powrotem na zwykłe czołgi abrams było zbyt kłopotliwe, a poza tym wojsko miało do dyspozycji inne rodzaje broni, równie dobre. Dlatego też przez ostatnie pięć lat Chan przerzucano z jednego korpusu do drugiego, gdzie podpierała linie obronne, a generalnie chodziło o to, by nie przeszkadzała; nikt nie wiedział, co począć z Bachorami, i mało komu chciało się nad tym zastanawiać.

W tej chwili z przyjemnością znalazłaby się w którymkolwiek z tamtych korpusów i spędzała bezczynnie dni. Było oczywiste, że jechanie naprzeciwko hord Posleenów, by zwolnić ich przemarsz, jest chwilowym rozwiązaniem problemu; nie było mowy, by samotny oddział Bachorów zatrzymał tych rozmiarów natarcie.

Mimo to jednak właśnie to robiła. I być może, tylko być może, jej kompania to przeżyje. Muszą tylko zestrzelić to… to coś.

— Komputer się stawia — powiedziała specjalista Glenn. Działonowa była kobietą, tak jak jej dowódca, i miała sypkie ciemno blond włosy, które zawsze uciekały jej spod hełmofonu. Odgarnęła je z czoła i spojrzała w górę. — Nie chce ich namierzać. Radar je widzi, ale komputer nie chce wycelować.

Chan westchnęła i zsunęła się w głąb wieży. Była prawie pewna, że wie, co się dzieje. Oprogramowanie komputera wyjęto z od dawna nie działającego programu Sergeant York. Tamten system od samego początku był koszmarem, ale był też analogią do Wrzeszczących Bachorów, więc założono, że oprogramowanie też będzie podobne.

Słowo „założono” miało wiele różnych konotacji. W tym przypadku jakiś błąd w programie prawdopodobnie informował komputer, że to nie są właściwe cele. Chan nienawidziła tego oprogramowania. Gdyby kiedykolwiek dopadła durniów, którzy je napisali, postawiłaby ich pod ścianą i rozstrzelała.

Z karabinu maszynowego dowódcy, bo komputer pewnie by spudłował.

Wzruszyła ramionami.

— Dobra, Glenn, daj celowanie tu na górę.

— Tak jest, ma’am — powiedziała działonowy. — Co pani zamierza?

— Zużyć cholernie dużo amunicji — odparła Chan, przełączając działo na ręczne sterowanie.

Przez chwilę patrzyła na… to coś, cokolwiek to było. Nadlatywały lotem koszącym, bardzo wysoko, i odpalały ładunki w tylny pokład SheVy, a potem zawracały do następnego ataku. Chan rozważyła możliwości, a potem wcisnęła kolejny przycisk.

— Do wszystkich czołgów: przełączyć działa na zdalne sterowanie — powiedziała na sieci kompanii, a potem przełączyła się na częstotliwość SheVy. — SheVa Dziewięć, musicie skręcić na wschód i przez kilka minut jechać stałym kursem.

* * *

Mitchell miał wrażenie, że kieruje rannym słoniem. SheVa ledwie się wlokła, a z licznych miejsc trafienia buchał dym, dlatego transmisja od dowódcy Bachorów spotkała się z wdzięcznym przyjęciem.

— Zastanawiałem się, co się z wami dzieje — powiedział major. — Potwierdzam, robi się.

Przełączył się na interkom i sprawdził monitor.

— Schmoo, skręć na wschód i jedź w górę zbocza. Nie przejmuj się prędkością, po prostu utrzymuj stały kurs.

— Tak jest, sir — powiedział szeregowy, zakręcając potężnym czołgiem na wschód.

— Majorze Mitchell — odezwała się w słuchawkach chorąży. — Mówi Indy. Dostajemy łomot, sir. Mamy uszkodzenia pod pokładem.

— Wiem — odparł Mitchell. — Jest bardzo źle?

— Mamy uszkodzone mechanizmy działa, to akurat bardzo źle. Ale były obliczone na zapas, więc chyba ciągle możemy strzelać. Jeśli jednak dostaniemy jeszcze kilka razy, to się skończy.

— Jak zasilanie? — spytał Mitchell. — Jeśli uda się nam przyspieszyć, będziemy mogli trochę ich zostawić w tyle. Nie podejdą bliżej, chyba boją się po tym, co spotkało SheVę Czternaście.