Выбрать главу
* * *

Glenn z jękiem usiadła.

— Oooch, nienawidzę tej roboty. — Oderwała palce od hełmofonu i spojrzała na swoją trzęsącą się dłoń. — Muszę załatwić sobie przeniesienie.

Projekt abramsa nie przewidywał zamontowania na nim MetalStorma 105. Pierwotnie abrams miał strzelać z pojedynczego działa kalibru 105 mm. Aż do posleenskiego najazdu i powstania potworów typu SheVy sam pomysł samobieżnego MetalStorma 105 uznawano za niedorzeczny. Energia uwalniana przez system wystarczała do podrzucenia w powietrze Jumbo Jeta. Na średnich pojazdach pancernych można było montować lżejsze systemy uzbrojenia, a nie armatę kalibru 105 mm. Szarpała siedemdziesięciodwutonowym czołgiem jak terier myszą, a załogą rzucało jak kulkami w grzechotce.

— No nie, chcesz stracić taką zabawę? — spytała kapitan Chan, rozcierając bark, którym uderzyła o wspornik.

— Czyste niebo, kapitanie — powiedziała działonowy, obracając peryskopem.

Chan otworzyła luk dowódcy i rozejrzała się. W powietrzu wciąż wisiał opar gazów wylotowych i dym tysięcy odłamków plastiku, dopalających się na ziemi i wierzchnich pancerzach czołgów. Na niebie nie było ani jednego tenarala. Ale to wcale nie znaczyło, że niebo było czyste.

— Do wszystkich Bachorów — powiedziała kapitan, chowając się z powrotem do czołgu. — Wycofać się ze wzgórza! — Przełączyła częstotliwości i wywołała SheVę. — Hej! Duży! Masz towarzystwo na południe od Dillard.

* * *

— Nienawidzę ludzi — zawarczał Orostan, kiedy połączenie z tenaralami umilkło.

— Już to mówiłeś — zauważył Cholosta’an.

— Co to było? — spytał oolt’ondai. — Esstu?

— Pracuję nad tym — przyznał kessentai. — Są wzmianki o używaniu ich w walce, ale nie przeciwko tenaralom; zazwyczaj używa się ich do obrony naziemnej.

— Zajmiemy się nimi po wielkim dziale — powiedział Orostan, kłapiąc grzebieniem. Oolt’ondai spojrzał na plan bitwy i prychnął. — Dość tej zabawy, zmniejszymy dystans i zaatakujemy.

* * *

— Pruitt, dwa pociski — przypomniał działonowemu major.

— Bun-Bun więcej nie potrzebuje — odparł działonowy.

— Maj orze — rzekła przez interkom Indy. — Turbiny chodzą. Trochę improwizowałam, ale wygląda na to, że będzie dobrze. Tak czy inaczej, mamy pełną moc.

— Świetnie — powiedział Mitchell. — Reeves, kiedy Pruitt wystrzeli, wycofaj się ze wzgórza i czekaj na mój rozkaz. Cofniemy się na pozycję, a potem pojedziemy na północ, do Franklin, po uzupełnienia.

— Tak jest, sir — powiedział kierowca. Wskaźniki wróciły na zielone pola. — Mamy pełną moc.

— Dobrze, ruszaj.

Reeves włączył napęd i pchnął wielotonowy czołg pod trzydziestostopniowe zbocze.

— O cholera — szepnął Pruitt. Przed nimi były wszystkie lądowniki. Z oddali dobiegł skowyt turbin; to Reeves podkręcił moc tak, że cała SheVa zawibrowała.

— Cel — powiedział major Mitchell. Obrócił działo i umieścił celownik na dolnej części dwóch C-Deków.

— CEL — potwierdził Pruitt. — C-Dek, dziewięć klików!

— Potwierdzam.

— POSZŁO! — zawołał działonowy. Szarpnięcie spowodowało napięcie się pasów, kiedy Reeves dał gaz do dechy w tył.

— Pudło! — Pocisk przeleciał pod manewrującym C-Dekiem. — CEL, POSZŁO!

Drugi pocisk, wystrzelony z konsolety dowódcy, wbił się w dolny kwadrant okrętu w tej samej chwili, kiedy wokół SheVy zagotowało się od ognia Posleenów. Olbrzymi czołg zdołał jednak uciec ze wzgórza, zanim eksplodowało pod ogniem dział. Mimo ciężkiego ostrzału detonacja była wyraźna. Ogień zamilkł, a wzgórza po obu stronach rozjaśnił nuklearny błysk.

— NIEZŁY STRZAŁ, SIR! — ryknął Pruitt. Nad grzbietem wzniesienia widać było jeden z Minogów. W chwili, kiedy zjeżdżali w dół, wbił się w zbocze. Eksplozja była największa z dotychczasowych. — ANTYMATERIA WAM W RYJ, KOSMICZNE PASKUDY!

— Reeves, gaz do dechy i nie zwalniaj, dopóki nie miniemy Franklin — powiedział dowódca, obracając ręcznie wieżę w tamtym kierunku. — Musimy zdążyć na randkę z zaopatrzeniem. — Przez chwilę myślał ze zmarszczonymi brwiami. — Omiń miasto od wschodu; na zachodzie jest Podmieście, wolałbym się nie zapaść.

— O cholera — zaklął nagle Pruitt. — Podmieście! Co z Podmieściem, sir?

Mitchell wzruszył ramionami i westchnął.

— Chyba muszą sami sobie radzić, plutonowy. Miejmy tylko nadzieję, że nie rozjedziemy żadnych maruderów.

* * *

— Nienawidzę ludzi — prychnął Orostan, kiedy sześć ikon zniknęło z ekranów, a jego własne okręty podskoczyły na fali uderzeniowej. — Zachowują się strasznie, ich metody reprodukcji są po prostu obrzydliwe, a do tego wykorzystują swoje słabości jako broń. Powinni tego zabronić.

— Tak, masz racje. — powiedział Cholosta’an, patrząc na wyraźny, biegnący na północ ślad. SheVy nie było widać — przypuszczalnie nie miała już amunicji — ale łatwo mogli ją wyśledzić. — Lecimy za nimi?

— Nie — odparł Orostan — zajmiemy się nimi później. Na razie jesteśmy mocno spóźnieni, już dawno powinniśmy być na pozycjach. Niech ocalałe okręty rozproszą się. Cały czas manewrować, ale kiedy się da, zwiększyć wysokość i prędkość. SheVa najwyraźniej się wycofała.

— Nasze raporty wskazują, że tuż przed nami jest jedno z ludzkich podziemnych miast — powiedział oficer wywiadu. — Było celem oolt’pos Aresseena.

— Wyznacz kogoś innego do zajęcia i utrzymania wejść — powiedział Orostan, patrząc z gniewem na swoje przetrzebione siły. — Siły naziemne mogą wysłać do środka jeden oddział na każde trzy oddziały. Będzie tam dużo łupów i oczywiście thresh. Będziemy potrzebowali materiałów, żeby kontynuować natarcie. Pozostałe siły niech skręcą na autostrady 28 i 441, zgodnie z planem.

— Zrozumiano — odparł oficer. — W mieście nieźle się obłowimy.

— Nie wiem — powiedział Cholosta’an. — Jak tak dalej pójdzie, może się okazać, że nie będzie warto.

29

Obóz Newry, Pensylwania, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
18:43 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 września 2009

— Sir, patrzę na ten rozkaz i najwyraźniej czegoś nie rozumiem — powiedziała kapitan Slight. — Nie ma harmonogramu nadejścia odsieczy.

Sztab batalionu i dowódcy kompanii zebrali się w sali odpraw, żeby omówić, jak „uczłowieczyć” otrzymane zadanie. Zamiast tego jednak wynajdywali coraz to nowe rzeczy, które im się nie podobały.

— To dlatego, że jeszcze go nie ustalono — powiedział Mike z ponurym uśmiechem. Nachylił się. do przodu, splatając palce, i wyszczerzył zęby. — Przyjrzeliście się budowie terenu?

— Aha — odparł Duncan. — Drużyna harcerzy z wiatrówkami powinna ich tam zatrzymać.

— Normalnie bym się zgodził — powiedział O’Neal — ale w tym przypadku Posleeni mądrze walczą. Najważniejsze jest to, że będą mieli jedno bardzo poważne utrudnienie: nie ma tam za wiele miejsca na manewry, za to jest dużo miejsc, z których okopane siły i saperzy mogą im uprzykrzać życie. Z tych samych jednak przyczyn to teren, na którym siły idące z odsieczą wykrwawią się.

— A więc… zostawią nas tam, żebyśmy się wykończyli? — spytał kapitan Holder.

— Będą przesuwali wojska naprzód, aż nawiążą kontakt — powiedział Mike. — A potem okopią się i zaczną zabijać Posleenów. Jeśli zabiją wszystkich albo większość tych, którzy już weszli w dolinę, podejdą bliżej. Ale dopóki tego nie zrobią…