Drzwi Wielkiej Komnaty otworzyły się z trzaskiem.
Do środka wpadł zimny wicher, przynosząc ze sobą chmury kryształków lodu lśniących niebiesko-białym blaskiem. Do sali wszedł ser Hosteen Frey pokryty śniegiem aż po pas. W rękach trzymał ciało. Wszyscy siedzący na ławach ludzie odłożyli naczynia i łyżki, gapiąc się na ten makabryczny widok. W sali zapadła cisza.
Kolejne morderstwo.
Ser Hosteen ruszył ku stołowi na podwyższeniu, głośno stukając butami o posadzkę. Ze spowijających go futer sypał się śnieg. Za nim szło kilkunastu rycerzy i zbrojnych w barwach Freyów. Jednym z nich był chłopak, którego Theon znał — Duży Walder, ten mały, o lisiej twarzy, chudy jak patyk. Jego pierś i ramiona splamiła krew.
Konie zakwiczały przeraźliwie, poczuwszy jej woń. Psy wysunęły się spod stołów, węsząc.
Ludzie wstali z ław. Ciało trzymane w ramionach przez ser Hosteena lśniło w blasku pochodni, pokryte skorupą różowego szronu. Krew zamarzła na mrozie.
— To syn mojego brata Merretta. — Hosteen Frey położył ciało na podłodze przed podwyższeniem. — Zarżnięto go jak świnię i wepchnięto w śnieżną zaspę. Był jeszcze chłopcem.
Mały Walder — pomyślał Theon. Ten duży. Zerknął na Jarzębinę. Jest ich sześć — przypomniał sobie. Każda z nich mogła to zrobić. Praczka wyczuła jego spojrzenie.
— To nie była nasza robota — zapewniła.
— Cicho — ostrzegł ją Abel.
Lord Ramsay zszedł z podwyższenia i podszedł do martwego chłopca. Jego ojciec wstał wolniej, jasnooki i poważny. Jego twarz niczego nie wyrażała.
— To podły uczynek. — Choć raz Roose Bolton przemówił tak głośno, że wszyscy go usłyszeli. -
Gdzie znaleziono ciało?
— Pod zburzoną wieżą, panie — odparł Duży Walder. — Tą ze starymi chimerami. — Rękawice chłopaka pokryła warstwa krwi kuzyna. — Mówiłem mu, żeby nie wychodził sam, ale on powiedział, że idzie się spotkać z człowiekiem, który jest mu winien trochę srebra.
— Jakim człowiekiem? — zapytał Ramsay. — Podaj mi jego imię. Wskaż mi go, chłopcze, a uszyję ci płaszcz z jego skóry.
— Nie powiedział, kto to był, panie. Tylko że wygrał z nim w kości. — Młody Frey się zawahał. -
To jacyś ludzie z Białego Portu uczyli go gry. Nie wiem którzy, ale to byli oni.
— Wasza lordowska mość — zagrzmiał Hosteen Frey. — Wszyscy wiemy, kto to zrobił. Zamordował chłopaka i całą resztę. Nie osobiście, nie. Jest za gruby i zanadto tchórzliwy, by zabijać własnoręcznie. Zrobił to słowem. — Spojrzał na Wymana Manderly’ego. — Przeczysz temu?
Lord Białego Portu odgryzł połowę kiełbasy.
— Przyznaję... — Otarł tłuszcz z ust rękawem. — Przyznaję, że nie wiem zbyt wiele o tym biednym chłopcu. Był giermkiem lorda Ramsaya, tak? Ile miał lat?
— Dziewięć w ostatni dzień imienia.
— Taki młody — mruknął Wyman Manderly. — Ale być może to było błogosławieństwo. Gdyby przeżył, wyrósłby na Freya.
Lord Hosteen kopnął blat, zwalając go z kozłów na potężne brzuszysko lorda Wymana. Kufle i talerze posypały się na podłogę, kiełbasy poleciały na wszystkie strony, a kilkunastu ludzi Manderlych zerwało się na nogi. Niektórzy łapali za noże, talerze, dzbany, wszystko, co mogło posłużyć jako broń.
Ser Hosteen Frey wyciągnął miecz z pochwy i skoczył ku Wymanowi Manderly’emu. Lord Białego Portu próbował się uchylić, ale blat przycisnął go do krzesła. Ostrze przecięło trzy z czterech podbródków. Trysnęła jaskrawoczerwona krew. Lady Walda krzyknęła przeraźliwie, ściskając ramię pana męża.
— Stać — krzyknął Roose Bolton. — Przerwijcie to szaleństwo.
Jego ludzie ruszyli do akcji. Manderly’owie przeskakiwali przez ławy, by dostać się do Freyów. Jeden z nich skoczył na ser Hosteena ze sztyletem w ręce, ale potężnie zbudowany rycerz odwrócił się i uciął mu kończynę w stawie barkowym. Lord Wyman wstał, ale zaraz osunął się na podłogę. Stary lord Locke wzywał krzykiem maestera. Manderly miotał się niczym ogłuszony pałkami mors, otoczony rosnącą kałużą krwi. Wokół niego psy gryzły się o kiełbasy.
Potrzeba było czterdziestu włóczników z Dreadfort, by rozdzielić walczących i położyć kres rzezi. Gdy to się udało, sześciu ludzi z Białego Fortu i dwóch zbrojnych Freyów leżało martwych na podłodze. Kilkunastu następnych zostało rannych. Jeden z Chłopaków Bękarta, Luton, konał hałaśliwie. Wzywał krzykiem matkę, próbując wepchnąć garść śliskich wnętrzności z powrotem do dziury w brzuchu. Lord Ramsay wyrwał włócznię jednemu z ludzi Nagolennika i uciszył rannego pchnięciem w pierś. Od krokwi nadal jednak odbijały się echem krzyki, modlitwy i przekleństwa, kwiczenie przerażonych koni oraz warczenie suk Ramsaya. Walton Nagolennik musiał kilkanaście razy walić tępym końcem włóczni w podłogę, nim wreszcie rwetes się uspokoił i Roose Bolton mógł przemówić.
— Widzę, że wszyscy pragniecie krwi — zaczął lord Dreadfort. Maester Rhodry stał obok niego z krukiem na ramieniu. Czarne pierze ptaka lśniło w blasku pochodni niczym węgiel pokryty warstewką oliwy. Jest mokry — uświadomił sobie Theon. A jego lordowska mość trzyma w ręce pergamin. On z pewnością również jest wilgotny. Czarne skrzydła, czarne słowa.
— Zamiast wyciągać miecze przeciwko sobie, moglibyście zachować je dla lorda Stannisa. — Lord Bolton rozwinął dokument. — Jego ludzie znajdują się niespełna trzy dni drogi stąd. Ugrzęźli w śniegu i głodują. Osobiście czuję się już zmęczony czekaniem, aż raczą się zjawić. Ser Hosteenie, zbierz swoich rycerzy i zbrojnych pod główną bramą. Jeśli tak bardzo pragniesz walczyć, będziesz mógł zadać pierwszy cios. Lordzie Wymanie, swoich ludzi z Białego Portu zwołaj pod wschodnią bramę. Oni również ruszą do boju.
Miecz Hosteena Freya był czerwony niemal po rękojeść. Krople krwi pokrywały mu policzki niczym piegi.
— Jak każesz, wasza lordowska mość — rzekł, opuszczając miecz. — Ale gdy już przyniosę ci głowę Stannisa Baratheona, zamierzam dorżnąć lorda Sadło.
Czterech rycerzy z Białego Portu otoczyło kręgiem leżącego na podłodze lorda Wymana.
Maester Medrick pochylał się nad nim, próbując powstrzymać krwawienie.
— Najpierw będziesz musiał przedrzeć się przez nas, ser — oznajmił najstarszy z nich, siwobrody mężczyzna o surowym obliczu. Na jego zbryzganej krwią opończy wyszyto trzy srebrzyste syreny w fioletowym polu.
— Z przyjemnością. Po jednym albo wszyscy naraz. Dla mnie to bez różnicy.
— Dość tego — ryknął lord Ramsay, wywijając zakrwawioną włócznią. — Jeszcze jedna groźba, a sam wypruję wszystkim flaki. Mój pan ojciec przemówił! Zostawcie swój gniew dla uzurpatora Stannisa.
Roose Bolton pokiwał z aprobatą głową.
— Mój syn ma rację. Pora na walki między sobą nadejdzie, gdy już skończymy ze Stannisem. — Odwrócił głowę, przesuwając spojrzeniem jasnych zimnych oczu po komnacie, aż wreszcie odnalazł barda Abla, siedzącego obok Theona.
— Bardzie, zaśpiewaj nam coś uspokajającego — zażądał.
Abel się pokłonił.
— Jak sobie życzysz, wasza lordowska mość.
Ruszył nieśpiesznie ku podwyższeniu z lutnią w dłoni, przeskakując po drodze zgrabnie nad paroma trupami. Wszedł na górę i usiadł na stole ze skrzyżowanymi nogami. Gdy zaczął grać spokojną, smutną pieśń, której Theon Greyjoy nie znał, ser Hosteen, ser Aenys i ich ludzie zaczęli wyprowadzać z komnaty swe konie.