Выбрать главу

— Tak — odrzekła Tenar. — Widziałam to. — Czysto rozszczepiła trzcinę i położyła łuby na macie. — W takim razie skąd wiesz, kiedy ktoś nie jest czarodziejem?

— Nie ma tam tego — odpowiedziała Moss. — Nie ma tam tego, kochanie. Mocy. Zobacz. Skoro mam oczy w głowie, widzę, że ty masz oczy, nieprawdaż? I jeżeli będziesz ślepa, zauważę to. I jeśli będziesz miała tylko jedno oko, jak ta mała, albo jeśli będziesz miała trzy — zobaczę je, prawda? Lecz jeżeli nie będę miała oka, by nim widzieć, nie będę widziała, dopóki mi nie powiesz. Ale ja je mam. Widzę, wiem. Trzecie oko! — Dotknęła swego czoła i wydała z siebie głośny, suchy chichot, jak kura unosząca się radością nad swoim jajkiem. Była zadowolona, że znalazła właściwe słowa, by powiedzieć to, co chciała powiedzieć. Tenar zaczęła zdawać sobie sprawę, że sporo z niezrozumiałości i żargonu czarownicy brało się ze zwyczajnej nietrafności słów i myśli. Nikt nigdy nie nauczył jej myśleć w sposób uporządkowany. Nikt nawet nie słuchał tego, co mówiła. Wszystkim, czego oczekiwano, wszystkim, czego od niej chciano, był zamęt, tajemnica, mamrotania. Była czarownicą. Nie miała nic wspólnego ze zrozumiałym wyrażaniem myśli.

— Rozumiem — rzekła Tenar. — Wobec tego — być może jest to pytanie, na które nie chcesz odpowiadać — zatem, kiedy patrzysz na jakąś osobę swoim trzecim okiem, swoją mocą, widzisz jej moc albo jej nie widzisz?

— To bardziej wiedza — odparła Moss. — Widzenie jest tylko sposobem wypowiedzenia tego. To nie jest podobne do tego, jak widzę ciebie, jak widzę to sitowie, jak widzę tamtą górę. To wiedza. Wiem, co jest w tobie, a czego nie ma w tej biednej, pustogłowej Heather. Wiem, co jest w tym kochanym dziecku i czego nie ma w tamtym mężczyźnie. Wiem… — Nie potrafiła sobie dalej z tym poradzić. Mamrotała i spluwała. — Każda czarownica godna spinki do włosów poznaje inną czarownicę! — powiedziała w końcu wprost, niecierpliwie.

— Rozpoznajecie się nawzajem. Moss skinęła głową.

— Tak, to właśnie to. To właściwe słowo. Rozpoznajemy.

— I czarnoksiężnik rozpoznałby twoją moc, poznałby ciebie jako czarodziejkę…

Lecz Moss wyszczerzyła do niej zęby, ukazując czarną jamę uśmiechu w pajęczej sieci zmarszczek.

— Kochanie — rzekła. — Masz na myśli mężczyznę, mężczyznę-czarnoksiężnika? Co ma z nami wspólnego mężczyzna posiadający moc?

— Ale Ogion…

— Pan Ogion był łaskawy — wtrąciła Moss bez ironii. Przez chwilę w milczeniu rozszczepiały sitowie.

— Nie skalecz na nich kciuka, kochanie — odezwała się Moss.

— Ogion mnie uczył. Jak gdybym nie była dziewczyną. Jak gdybym była jego terminatorką, jak Krogulec. Nauczył mnie Języka Tworzenia, Moss. Mówił mi to, o co go pytałam.

— Nie było drugiego takiego jak on.

— To ja nie chciałam być uczona. Porzuciłam go. Na co potrzebne mi były jego księgi? Jakim dobrem były dla mnie? Chciałam żyć, potrzebowałam mężczyzny, pragnęłam mieć dzieci. Chciałam swojego życia.

Zgrabnie, szybko rozszczepiała trzciny paznokciem.

— I dostałam je.

— Weź prawą ręką, wyrzuć lewą — odpowiedziała wiedźma. — No cóż, kochana pani, kto ma powiedzieć? Kto ma rzec? Pragnienie mężczyzny wpędziło mnie w straszliwe kłopoty, więcej niż raz. Ale pragnienie zamążpójścia — nigdy! Nie, nie. Nic z tego.

— Dlaczego nie? — zapytała Tenar. Moss, zaskoczona, odrzekła po prostu:

— Jak to? Który mężczyzna poślubiłby wiedźmę? — Po czym dodała: — A jaka czarownica poślubiłaby mężczyznę? Rozdzielały sitowie.

— Co jest nie w porządku z mężczyznami? — zapytała ostrożnie Tenar.

Równie ostrożnie, obniżając głos, Moss odpowiedziała:

— Nie wiem, moja droga. Myślałam o tym. Często nad tym rozmyślałam. Najlepszym, co mogę powiedzieć, jest to: mężczyzna jest w swojej skórze, zobacz, jak orzech w skorupie. — Podniosła swoje długie, zakrzywione, wilgotne palce, jakby trzymała w nich orzech. — Jest twarda i silna, ta skorupa, i cała jest nim wypełniona. Pełna wspaniałego męskiego mięsa, męskiej jaźni. I to wszystko. To wszystko, co tam jest. Wewnątrz jest tylko on i nic więcej.

Tenar zastanawiała się przez chwilę, aż wreszcie zapytała:

— Lecz jeśli on jest czarnoksiężnikiem…

— Wówczas wewnątrz jest tylko jego moc. Jego moc jest nim samym. Tak to właśnie z nim jest. I to wszystko. Kiedy jego moc znika, on również odchodzi. Pusty. — Rozłupała niewidzialny orzech i odrzuciła łupiny. — Nic.

— A kobieta?

— Och, cóż kochanie, kobieta jest czymś całkowicie odmiennym. Kto wie, gdzie zaczyna, a gdzie kończy się kobieta? Posłuchaj, pani, ja mam korzenie, mam korzenie głębsze niż ta wyspa. Głębsze niż morze, starsze niż wydźwi gniecie lądów. Sięgam wstecz w ciemność. — Oczy Moss lśniły niesamowitym blaskiem w swoich czerwonych obwódkach, a jej głos zawodził jak instrument — Sięgam wstecz w ciemność! Przed księżycem byłam ja. Nikt nie wie, nikt nie wie, nikt nie może powiedzieć, czym jestem, czym jest kobieta, kobieta posiadająca moc, kobieca moc, sięgająca głębiej niż korzenie drzew, głębiej niż korzenie wysp, starsza niż Tworzenie, starsza niż księżyc. Kto śmie zadawać pytania ciemności? Kto zapyta ciemność o jej imię?

Stara kobieta kołysała się, śpiewając monotonnie, zagubiona w swoich wcieleniach, lecz Tenar siedziała prosto i rozszczepiała trzcinę paznokciem kciuka.

— Ja to zrobię — odrzekła. Rozszczepiła jeszcze jedną trzcinę.

— Wystarczająco długo żyłam w ciemności — dodała.

Od czasu do czasu zaglądała do środka, by zobaczyć, czy Krogulec wciąż śpi. Zrobiła to teraz. Kiedy ponownie usiadła z Moss, nie chcąc wracać do tego, o czym mówiły, ponieważ starsza kobieta wyglądała ponuro i markotnie, powiedziała:

— Dziś rano, kiedy się obudziłam, poczułam, jak gdyby powiał nowy wiatr. Zmiana. Być może to tylko pogoda. Czułaś to? Moss nie przytaknęła ani nie zaprzeczyła.

— Wiele wiatrów wieje tu, na Oerfell, niektóre dobre, niektóre złe. Niektóre przynoszą chmury, niektóre piękną pogodę, a niektóre przynoszą wieści dla tych, którzy potrafią je usłyszeć. Lecz ci, którzy nie chcą słuchać — nie słyszą. Kim jestem, żeby wiedzieć? Stara kobieta bez magicznej nauki, beż książkowej wiedzy. Cała moja wiedza jest w ziemi, w mrocznej ziemi. Pod stopami dumnych. Pod stopami wyniosłych panów i magów. Po co mieliby spoglądać w dół, uczeni? Co może wiedzieć stara czarownica?

„Byłaby ona groźnym wrogiem — pomyślała Tenar — i była trudnym przyjacielem.”

— Cioteczko — rzekła, podnosząc trzcinę. — Wyrosłam pomiędzy kobietami. Samymi kobietami. W kargijskich krajach, na dalekim wschodzie, w Atuanie. Zabrano mnie od rodziców, kiedy byłam małym dzieckiem, aby wychować mnie na kapłankę w miejscu na pustyni. Nie znam jego nazwy, w naszym języku nazywałyśmy je po prostu Miejscem. Jedynym miejscem, jakie znałam. Pilnowało go kilku żołnierzy, lecz nie mogli oni wchodzić między mury. My zaś nie mogłyśmy wychodzić na zewnątrz murów. Tylko w grupie, wszystkie kobiety i dziewczęta, ze strzegącymi nas eunuchami, którzy utrzymywali mężczyzn poza zasięgiem naszego wzroku.

— Czym są ci, o których mówiłaś?

— Eunuchowie? — Tenar bez zastanowienia użyła kargijskiego słowa. — Wykastrowani mężczyźni.

Czarownica wytrzeszczyła oczy, zawołała: „Tsekh!” i uczyniła znak chroniący od złego uroku. Ssała wargi. Została wytrącona ze swojego oburzenia.

— Jeden z nich zastępował mi tam matkę… Lecz widzisz, Cioteczko, nigdy nie widziałam mężczyzny, dopóki nie stałam się dojrzałą kobietą. Tylko dziewczęta i kobiety. A mimo to nie wiedziałam, czym są kobiety, ponieważ były one wszystkim, co naprawdę znałam. Jak mężczyźni, którzy żyją pomiędzy mężczyznami: żeglarze, żołnierze i magowie z Roke — czy wiedzą oni, czym są mężczyźni? Skąd mogą wiedzieć, skoro nigdy nie rozmawiają z kobietą?