Выбрать главу

Keith zastanawiał się, czy naukowcy w jego własnym Wszechświecie mylili się co do tego, że na Księżycu nie ma powietrza. Czy też obecność powietrza na Księżycu była po prostu jedną z wielu różnic, jakie tu stwierdził?

Gwiazdy wyglądały stąd na jaśniejsze niż to widziane z Ziemi, ale nie za bardzo. To również było spowodowane obecnością powietrza.

Kłujące zimno w gardle i płucach przypomniało mu, że zamarznie, jeśli będzie stał tu dłużej. Było dobrze poniżej zera, a on miał na sobie ubranie odpowiednie na letnią nowojorską pogodę.

Zadygotał i jeszcze raz spojrzał na pusty, odpychający krajobraz.

Był na Księżycu, i co z tego? Nie podobało mu się tu.

Teraz wiedział już, ponad wszelką wątpliwość, czego chce. Chciał wrócić do swojego Wszechświata, do Wszechświata, w którym nie zdobyto jeszcze Księżyca.

I jeśli uda mu się tam wrócić, to niech go diabli porwą, jeżeli podpowie naukowcom, żeby zaniechali badań nad napędem rakietowym i zaczęli podłączać generatory do maszyn do szycia.

Wrócił na statek — o wiele żwawiej, niż z niego wysiadł — i zamknął luk. Powietrze w środku było teraz również rozrzedzone i zimne, ale z chwilą zamknięcia luku napowietrzacz i ogrzewanie doprowadzą je do normy w ciągu kilku minut.

Przypiął się pasami do fotela pilota, mówiąc sobie w duchu: „No, cieszę się, że się rozczarowałem”.

Cieszył się, ponieważ — gdyby tego nie zrobił — już nigdy nie byłby zadowolony ze swojego Wszechświata, nawet jeśli udałoby mu się doń wrócić. Uważałby przez resztę życia, że był w świecie, w którym możliwe były podróże kosmiczne, i nie skorzystał z okazji. Teraz skorzystał i wiedział, jak jest. Może, myślał sobie, jestem zbyt stary, by się do czegoś takiego przyzwyczaić. Gdyby przydarzyło mu się to po dwudziestce, a nie w wieku trzydziestu paru lat, i gdyby był uczuciowo nie zaangażowany zamiast mocno, głęboko zakochany, może wtedy pomyślałby, że ten Wszechświat jest właśnie takim, jakiego pragnie. Jednak było inaczej. Chciał wracać. I był tylko jeden umysł — sztuczny mózg — który mógł mu w tym pomóc.

Nastawił celownik na Ziemię, a tarczę na sto dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów, w pół drogi między Ziemią a Księżycem. Tam, w przestrzeni, będzie mógł spokojnie zlokalizować Saturna. Nacisnął guzik.

ROZDZIAŁ XVI

Stwór z Arktura

Przyzwyczaił się już do myśli, że po naciśnięciu guzika pozornie nic się nie dzieje. Tym razem jednak coś się stało, niemal od razu, i zaskoczyło go to. Miał dziwne, wolno narastające wrażenie, że jego ciało traci swoją wagę. Z początku czuł się prawie normalnie, a później, gdy Starover, znajdujący się w połowie drogi między Księżycem a Ziemią, przezwyciężył bezwład i zaczął opadać ku Ziemi, Keith poczuł się zupełnie nieważki.

Było to przedziwne uczucie. Przez wizjer w podłodze widział Ziemię, kulę dwukrotnie większą od oglądanej z Księżyca. A przez szybę w dachu kabiny mógł dostrzec Księżyc, dwa razy taki jak ten, który widać z Ziemi.

Wiedział, że spada na Ziemię, ale nie martwił się tym. Upadek z wysokości stu dziewięćdziesięciu tysięcy kilometrów zajmie mu sporo czasu. A gdyby nie zdążył zlokalizować Saturna do chwili, gdy będzie niebezpiecznie blisko, zawsze może znów odskoczyć o sto dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów.

Oczywiście jeżeli Saturn znajduje się właśnie po drugiej stronie Słońca, będą problemy, chociaż Keith sądził, że uda mu się je rozwiązać za pomocą Astrogatora. Jednak najpierw może spróbować odnaleźć go gołym okiem.

Zaczął oglądać niebo, najpierw przez jeden, a później przez drugi wizjer. Sądził, że pierścienie będą widoczne. Tu, w Kosmosie, gdzie atmosfera nie ogranicza widoczności, gwiazdy wydawały się ogromne w porównaniu z tymi, które ogląda się z Ziemi. Keith zauważył, że Mars i Wenus wyglądały raczej jak małe dyski, a nie plamki światła. Słyszał, że niektórzy ludzie czasem mogą dostrzec pierścienie Saturna gołym okiem. Tu, w przestrzeni, powinien je dojrzeć bez trudu.

I chociaż nie znał aktualnego położenia Saturna, nie musiał przeszukiwać całego nieboskłonu. Na tyle znał podstawy astronomii, by wiedzieć o płaszczyźnie eklip — tyki i ograniczyć poszukiwania do wąskiego pasa przestrzeni.

Prawie minutę zajęło mu ustalanie swojego położenia, ponieważ nie był przyzwyczajony do oglądania tylu gwiazd na raz. Gwiazdy nie mrugały; wyglądały jak diamenty błyszczące na czarnym aksamicie i zafascynowany ich blaskiem z trudem rozpoznawał konstelacje.

Jednak w końcu znalazł Niedźwiedzicę i pas Oriona, a wtedy z łatwością zlokalizował resztę konstelacji zodiaku, pas, wzdłuż którego krążą planety.

Wolno powiódł po nim wzrokiem, bacznie przyglądając się każdemu obiektowi znajdującemu się w pobliżu. Znów odszukał czerwony dysk Marsa i wydawało mu się, że tym razem rozróżnia cienkie nitki kanałów.

Około trzydziestu stopni dalej znalazł Saturna. Pierścienie były zwrócone brzegiem w jego kierunku, ale widział je dobrze.

Sięgnął po Astrogatora i odszukał tabele Ziemia — Saturn. Wciąż był w odległości przeszło stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów od Ziemi mimo tego, że od chwili skoku z Księżyca przebył już pewną odległość; jednak w porównaniu z całkowitym dystansem była to wielkość do pominięcia; tabela Ziemia — Saturn powinna wystarczyć. Sprawdził dane w tabeli na wpół do piątej; było to 1.523.921.200 kilometrów.

Trzydzieści skoków przy jego maksymalnym zasięgu pięćdziesięciu milionów kilometrów. Nastawił tarczę na maksymalny zasięg i trzydzieści razy nacisnął guzik robiąc sekundowe pauzy, by się upewnić, że w celowniku ma nadal otoczoną pierścieniami planetę.

Po ostatnim skoku zobaczył Saturna w całej jego okazałości, oddalonego jeszcze nieco ponad dwadzieścia milionów kilometrów. Nastawił tarczę na dwadzieścia milionów — dla bezpieczeństwa ustawiając odpychacz na sto tysięcy kilometrów — i znów nacisnął guzik.

Nawet nie musiał szukać floty; znaleźli go w tej samej sekundzie, w której się tam znalazł.

Drgnął słysząc głos:

— Zatrzymaj się.

To był prawdziwy, ludzki głos, nie słowa rozlegające się w jego głowie. To nie był Mekky.

— Jesteś aresztowany — ciągnął tamten. — Prywatnym jednostkom nie wolno poruszać się poza orbitę Marsa. Co tu robisz?

Tym razem zdołał ustalić źródło głosu. Wydobywał się z małego głośniczka w desce rozdzielczej. Keith zauważył wcześniej osłaniającą go siatkę, ale nie zastanawiał się, co to może być. Obok była druga; domyślił się, że prawdopodobnie przykrywała mikrofon. W każdym razie, skoro głos zadał mu pytanie, niewątpliwie statek musiał być wyposażony w urządzenie umożliwiające odpowiedź.

— Muszę zobaczyć się z Mekkym — powiedział. — To ważne.

Mówiąc to wyjrzał przez wizjer i dostrzegł tamtych; kilka wydłużonych obiektów otaczających go ze wszystkich stron, przesłaniających znaczną część nieba. Nie potrafił oszacować, jakie były wielkie; nie znając odległości nie mógł ocenić ich rozmiarów, a nie znając rozmiarów nie miał pojęcia, jak daleko mogą być.

Głos rzekł stanowczo:

— Osobom cywilnym i użytkownikom cywilnych pojazdów pod żadnym pozorem nie wolno zbliżać się do jednostek floty. Zostaniesz odesłany pod eskortą na Ziemię i przekazany w ręce odpowiednich władz celem wymierzenia kary. Nie próbuj dotykać sterów, bo twój pojazd zostanie natychmiast zniszczony. Twój statek jest i tak unieruchomiony i nie mógłbyś wykonać skoku, lecz nasze przyrządy zareagują, jeśli dotkniesz sterów, i zostanie to uznane za próbę ucieczki.