Выбрать главу

— Wcale nie chcę uciekać — rzekł Keith. — Przybyłem tu po to, żebyście mnie schwytali. Chcę się widzieć z Mekkym. Muszę się z nim widzieć.

— Zostaniesz wysłany na Ziemię. Zaraz wkroczymy na twój statek; jeden z nas cię odwiezie. Czy masz na sobie skafander?

— Nie — odparł Keith. — Słuchajcie, to ważne. Czy Mekky wie, że tu jestem?

— Mekky wie, że tu jesteś. Kazał nam otoczyć twój statek i schwytać cię. W innym wypadku zniszczylibyśmy twój pojazd w milisekundę po jego materializacji. Oto nasze rozkazy: Załóż skafander, tak byś mógł otworzyć luk i wypuścić powietrze. Jeden z nas wejdzie na pokład i przejmie stery.

Keith nie słuchał ostatniej części przemowy, ponieważ i tak nie miał zamiaru zastosować się do rozkazów. Powrót na Ziemię oznaczał pewną śmierć; równie dobrze może umrzeć stawiając opór.

A Mekky wiedział, że on tu jest. To oznaczało, że Mekky był — może nawet teraz — w kontakcie myślowym z Keithem.

Zwrócił się wprost do Mekky’ego wiedząc, że nie musi mówić na głos — ale mimo to mówiąc, ponieważ ułatwiało mu to koncentrację.

— Mekky! — powiedział. — Czy nie zapomniałeś o jednej sprawie? Moja śmierć nic nie znaczy dla ciebie i twojego Wszechświata; nie winie cię, że o to nie dbasz. Czy nie zapomniałeś jednak, że przybyłem z… innego miejsca? I chociaż nie opanowaliśmy techniki podróży międzygwiezdnych, możemy mieć coś, jakąś broń czy wynalazek, który może się wam przydać w… w najbliższym czasie? Nie słyszałem, by ktoś wspominał coś o radarze. Czy macie radar?

Tym razem odpowiedział mu inny głos. Dziwne, ale rozlegał się on zarówno w jego głowie, jak i w głośniczku na pulpicie sterowniczym.

— Keith Wintonie — mówił — powiedziałem ci, żebyś mnie nie ścigał. Tak, mamy radar. Mamy urządzenia wykrywające, o jakich nikomu w waszym Wszechświecie się nie śniło.

— Słuchaj, Mekky — powiedział Keith — musiałem przybyć, teraz lub nigdy. Moje plany — te, które odczytałeś w moich myślach — nie powiodły się. I nawet ty nie jesteś wszystkowiedzący, inaczej wiedziałbyś, że nie mogły się powieść… zaproponowałem opowiadania człowiekowi, który je napisał! Zatem nie sięgnąłeś głębiej w moje myśli, inaczej wiedziałbyś to! Nie możesz być pewny, że nie mam czegoś, co mogłoby wam pomóc. Skąd wiesz, co przeoczyłeś — a co może kryć się w moich myślach? Nie zgłębiłeś ich do końca. Poza tym macie tu niezły galimatias. Obawiacie się następnego ataku Arkturian. Jak możecie przegapić taką szansę, choćby nie wiem jak nikłą?

— Twój Wszechświat jest stosunkowo prymitywny. Nie macie…

— Skąd wiesz? — przerwał mu Keith. — Nawet nie wiesz, jak się tu znalazłem; jakikolwiek mechanizm tym rządził, nie znacie go, w przeciwnym wypadku wiedziałbyś. A sam mówiłeś, że nie wiesz.

W głośniku umieszczonym na pulpicie rozległ się spokojny głos, którego Keith jeszcze nie słyszał.

— Może w tym coś jest, Mekky — powiedział. — Kiedy mi o nim opowiadałeś, stwierdziłeś, że nie rozumiesz, o co tu chodzi — chociaż wiesz, że on jest normalny i zrównoważony. Czemu więc nie sprowadzisz go tutaj? Możesz zanalizować jego umysł w dziesięć minut, a nasze dotychczasowe wysiłki i tak nie były zbyt produktywne.

Głos był młody, lecz głęboki; brzmiała w nim pewność siebie i autorytet. Wprawdzie słowa wyrażały propozycję, jednak słysząc je wiedziało się, że był to rozkaz, który zostanie wykonany.

Keith wiedział, że musi to być głos Dopelle’a — wielkiego Dopelle’a, w którym Betty Hadley, jego Betty Hadley, była tak bardzo zakochana. Wspaniałego Dopelle’a, który trzymał w garści cały Wszechświat — oprócz Arkturian. Niech go szlag, pomyślał Keith.

— W porządku — rozległ się głos Mekky’ego. — Sprowadźcie go tutaj. Na okręt flagowy.

Ktoś głucho załomotał w drzwi luku. Keith szybko odpiął pasy i wstał z fotela.

— Jedną chwileczkę — rzekł. — Założę skafander.

Podniósł sąsiedni fotel i znalazł skafander. Był gruby i niezgrabny, ale jedyną trudność przy zakładaniu stanowiła ograniczona przestrzeń kabiny. Zapinał się na zamki błyskawiczne — zupełnie zwyczajne zamki różniące się od ubraniowych tylko tym, że lepiły się do rąk, co wskazywało na to, że są czymś uszczelnione.

Hełm z lekkim trzaskiem zaskoczył w kryzę kołnierza. Keith znalazł na piersi małą skrzyneczkę, która wyglądała na napowietrzacz. Pstryknął włącznikiem, zanim zasunął wizjer hełmu.

Później otworzył zawór luku wypuszczając powietrze z kabiny. Kiedy syk ucichł, otworzył klapę.

Do środka wszedł człowiek w skafandrze jeszcze grubszym i bardziej niezgrabnym niż ten, który miał na sobie Keith. Bez słowa usiadł w fotelu pilota i zajął się sterownicą. Kilka sekund później wskazał palcem na luk. Keith kiwnął głową i otworzył go ponownie.

Znajdowali się tuż przy burcie wielkiego statku. Z tak bliskiej odległości Keith nie mógł nawet odgadnąć, jak duża może być ta jednostka.

Luk komory powietrznej wielkości średniego pokoju stał przed nim otworem. Keith wszedł do niej i drzwi zamknęły się za jego plecami. Uświadomił sobie, że statek tej wielkości musi mieć śluzę powietrzną, z której można wypuszczać powietrze, kiedy ktoś wchodzi lub wychodzi w przestrzeń; na takiej małej jednostce jak ta, którą tu przybył, praktyczniej było po prostu wypuszczać powietrze z kabiny.

Gdy zewnętrzne drzwi zamknęły się do końca, dał się słyszeć syk, a kiedy syczenie ustało, otwarły się drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia.

Tuż za nimi stał wysoki, bardzo przystojny młodzieniec o czarnych kręconych włosach i błyszczących czarnych oczach. Uśmiechał się do Keitha. Był to niewątpliwie Dopelle.

Nawet nie przypominał Errola Flynna, lecz był o wiele przystojniejszy i bardziej męski. Keith wiedział, że powinien go nienawidzić, ale jakoś nie mógł. Właściwie nawet od razu go polubił.

Dopelle podszedł do niego szybko i pomógł mu zdjąć hełm. Powiedział:

— Jestem Dopelle. A pan jest tym Wintonem czy też Winstonem, o którym mówił mi Mekky. Zdejmijmy szybko z pana ten skafander.

Jego głos był miły, lecz słychać było w nim niepokój.

— Naprawdę zrobił się tu niezły galimatias. Ufam, że ma pan rację i naprawdę znajdziemy coś, czego będziemy mogli użyć. W przeciwnym razie…

Stojąc w przejściu i wyplątując się ze skafandra Keith rozglądał się wokół. Statek był naprawdę duży. Pomieszczenie, do którego Keith miał wejść, musiało być kabiną główną; mierzyło trzydzieści metrów na dziewięć lub dziesięć. Znajdowało się w nim wielu ludzi, w większości zajętych na drugim końcu, w części wyglądającej na doskonale wyposażone laboratorium badawcze.

Keith znów spojrzał na Dopelle’a, ale zaraz przeniósł wzrok nad jego głowę. Tuż nad nią wisiał Mekky; kula wielkości piłki kryjąca sztuczny mózg.

W myślach znów usłyszał głos Mekky’ego.

— Może i masz rację, Keith Wintonie. Widzę coś, co w twoim świecie nosi nazwę potencjomotoru. Coś, co wymyślił człowiek nazwiskiem Burton. Ma to jakiś niejasny związek z rakietą wystrzeloną na Księżyc. Cokolwiek to jest, nie mamy tu tego. Czy znasz jakieś szczegóły, schemat połączeń?

Nie odpowiadaj na głos. Po prostu myśl. W ten sposób będzie szybciej, a czas jest cenny… Spróbuj sobie przypomnieć… Tak, widziałeś rysunek i wzór — równanie. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale tkwią one w twojej podświadomości. Myślę, że mogę je wydobyć posługując się hipnozą. Zgadzasz się?