Выбрать главу

— Tak, oczywiście — rzekł Keith. — Jaka jest sytuacja?

— Sytuacja jest taka — odparł za Mekky’ego Dopelle. — Arkturianie niebawem zaatakują. Nie wiemy dokładnie kiedy, ale w ciągu najbliższych godzin. I mają coś nowego. Jeszcze nie wiemy, jak to ugryźć — dowiedzieliśmy się paru szczegółów od arkturiańskiego jeńca, którego udało nam się schwytać — ale on nie wiedział wszystkiego. Chodzi o pojedynczy statek, nie całą flotę — ale włożyli w to wysiłek kilku ostatnich lat. W pewnym sensie to dobra wiadomość; jeżeli go zniszczymy, będziemy mogli rozbić ich flotę i zakończyć wojnę. Jednak…

— Jednak co? — zapytał Keith. — Czy ten statek jest tak duży, że nie możecie go zniszczyć?

Dopelle niecierpliwie machnął ręką.

— Wielkość nie gra roli — chociaż to naprawdę potwór. Trzy kilometry długości; dziesięciokrotnie większy od tego, co kiedykolwiek wybudowaliśmy. Jednak nie o to chodzi. Jest pokryty nowym metalem, odpornym na wszystko, co mamy. Możemy go obrzucać bombami atomowymi przez cały dzień i nawet nie zadraśniemy mu pancerza.

Keith kiwnął głową.

— My też to mamy — powiedział. — W naszych magazynach sf. Byłem redaktorem jednego z nich.

Na twarzy Dopelle’a pojawiło się zainteresowanie.

— Czytywałem je — powiedział — kiedy byłem młodszy. Miałem zupełnego fioła na ich punkcie. Oczywiście teraz…

Coś w wyrazie jego twarzy pobudziło pamięć Keitha.

Gdzieś widział twarz, która wydawała się podobna do twarzy Dopelle — i to nie tak dawno. Nie, nie twarz — fotografię. Fotografię o wiele młodszego i znacznie mniej przystojnego osobnika…

— Joe Doppelberg! — wykrztusił. Szczęka mu opadła.

— Co? — Dopelle spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Co chce pan przez to powiedzieć?

Keith szybko zamknął usta. Przez kilka sekund przypatrywał się Dopelle’owi. Później powiedział:

— Teraz pana poznaję — a przynajmniej mam wskazówkę, o co w tym wszystkim chodzi, i zaczyna mi się to układać w logiczną całość. Pan jest Joe Doppelberg — albo raczej dubler Doppelberga.

— A kim jest Joe Doppelberg?

— To fan science fiction z… stamtąd, skąd przybyłem. Pan wygląda tak jak on — a właściwie jest takim, jakim on chciałby być! Jest pan starszy, rzecz jasna, i tysiąc razy przystojniejszy, bardziej romantyczny i inteligentniejszy… Jest pan właśnie taki, jakim on chciałby być. Pan… on pisał do mnie długie listy, pełne zjadliwego humoru, do mojego działu, i nazywał mnie pan Rakieciarzem, i nie lubił naszych okładek, ponieważ potwory nie były dość okropne i…

Keith urwał i szczęka znów mu obwisła.

Na czole Dopelle’a pojawiły się zmarszczki.

— Mekky — powiedział — on zwariował. Nic z niego nie wyciągniesz. Jest zupełnie stuknięty.

— Nie — odparł mechaniczny głos — nie jest wariatem. Myli się, oczywiście, ale nie jest wariatem. Śledzę tok jego myślenia i wiem, dlaczego myśli to, co powiedział — i to nie jest pozbawione sensu; on po prostu jest w błędzie. Mogę mu to wyjaśnić; teraz wiem już prawie wszystko oprócz diagramu i wzoru, które są nam potrzebne. Ale najpierw, przed wszelkimi wyjaśnieniami musimy tym się zająć, inaczej nikt z nas nie przeżyje.

Mekky opuścił się znad głowy Dopelle’a przed Keitha Wintona.

— Chodź ze mną, przybyszu z innego Wszechświata — powiedział. — Muszę cię zahipnotyzować, abym mógł z twojego umysłu, z głębokiej podświadomości wydobyć to, czego nam trzeba. Później, kiedy już zaczniemy nad tym pracować, powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.

— Jak wrócić?

— Może. Nie jestem tego pewien. Jednak teraz widzę, że ta rzecz, którą wy znacie, a my nie — ten potencjomotor Burtona, którym w twoim Wszechświecie była napędzana pierwsza rakieta lecąca na Księżyc — może oznaczać dla Ziemi ocalenie. I jeszcze raz ci mówię, że jesteś w błędzie; nasz świat jest równie rzeczywisty jak ten, z którego przybyłeś — nie jest czyimś snem. I jeśli Arkturianie wygrają, nie przeżyjesz i nie będziesz mógł nawet próbować wrócić do swojego świata. Wierzysz mi?

— Ja… nie wiem.

— Chodźmy, pokażę ci, przed czym możesz uratować Ziemię. Chciałbyś zobaczyć Arkturianina? Żywego Arkturianina?

— No… Czemu nie?

— Idź ze mną.

Kula będąca Mekkym przepłynęła przez pomieszczenie i Keith poszedł za nią. W jego głowie rozległ się głos:

— To ten, którego schwytaliśmy w statku zwiadowczym koło Alfy Centauri; pierwszy, jakiego złapaliśmy od dłuższego czasu. Z jego umysłu — jeśli można nazwać to umysłem — dowiedziałem się o tym olbrzymim statku mającym nadlecieć, o statku, który może zniszczyć całą naszą flotę, jeśli nie zniszczymy go pierwsi, oraz o jego uzbrojeniu i opancerzeniu. Może teraz, kiedy go zobaczysz…

Drzwi rozsunęły się ukazując drugie, stalowe wiodące do celi. Równocześnie z otwarciem drzwi w drzwiach celi zapaliło się światło.

— To — powiedział głos Mekky’ego — jest Arkturianin.

Keith zrobił krok naprzód, by spojrzeć przez kraty, i jeszcze szybciej cofnął się o kilka kroków. Poczuł gwałtowny atak mdłości. Zamknął oczy i zachwiał się na nogach. Prawie zemdlał ze zgrozy i obrzydzenia.

A przecież tylko rzucił okiem na kawałek Arkturianina. Nawet teraz nie miał pojęcia, jak wygląda cały Arkturianin. Jednak wiedział, że nie chce wiedzieć; że nawet widok stwora za kratami może doprowadzić człowieka do szaleństwa.

Ta forma życia była obca ponad wszelkie wyobrażenie. Nawet Joe Doppelberg nie mógłby tego wymyślić.

Stalowe drzwi zamknęły się.

— To jest Arkturianin — rzekł Mekky — w swoim własnym ciele. Może teraz zrozumiesz, dlaczego do arkturiańskich szpiegów — kryjących się w ludzkich ciałach — strzela się bez ostrzeżenia. Kiedyś, w pierwszych dniach wojny, kilku Arkturian przewieziono na Ziemię i pokazano jej mieszkańcom, aby przygotować ich do długotrwałej i zaciętej walki o przetrwanie. Ludzie z Ziemi widzieli takich jak to. Znają możliwości, jakie posiada Arkturianin, który opanował ludzkie ciało. To dlatego Ziemianie strzelają przy najlżejszym podejrzeniu do każdego, kto może być arkturiańskim szpiegiem. Czy teraz, kiedy to widziałeś, rozumiesz?

Keithowi zaschło w gardle i ustach.

— Tak — powiedział ochrypłym głosem. Wciąż czuł przerażenie i odrazę wywołaną przelotnym widokiem potwora; ledwie uświadamiał sobie, co Mekky do niego mówi.

— To — mówił Mekky — zniszczy ludzką rasę i zasiedli Układ Słoneczny, jeśli nie zniszczymy statku, który wkrótce tu będzie. Chodź, Keith Wintonie.

ROZDZIAŁ XVII

Nieskończenie wiele Wszechświatów

Keith Winton odczuwał lekkie oszołomienie. Czuł się tak, jakby się upił i właśnie wytrzeźwiał, albo jakby był pod narkozą i jeszcze nie w pełni doszedł do siebie.

To jednak nie oddawało w pełni jego stanu. Chociaż fizycznie czuł senność, umysł miał jasny — w rzeczy samej krystalicznie jasny. Po prostu wepchnięto weń zbyt wiele na raz. Miał trudności z przyswojeniem wszystkiego.

Siedział na małym pomoście otoczonym stalową barierką i górującym nad główną kabiną statku flagowego, patrząc, jak Dopelle wraz z liczną grupą swoich ludzi szybko i sprawnie montuje coś, co wyglądało na olbrzymią i bardzo zmodyfikowaną wersję tego, co Keith widział na ilustracji w magazynie naukowym wydawanym na Ziemi — na jego Ziemi. Był to potencjo — motor Burtona. Właśnie w tamtym magazynie widział schemat połączeń i wzór opisujący pole elektryczne.