Выбрать главу

Jednak ten Wszechświat był realny. Przynajmniej na razie.

A on, Keith Winton, zamknięty w tej małej, cyga — rowatej rakiecie o wymiarach dziesięć metrów na dwa, może dokonać tego, co nie udało się całej flocie Ziemi.

Zastanawiał się, czy to możliwe. Jednak Mekky powiedział, że tak, a Mekky powinien wiedzieć — jeżeli ktokolwiek to wie. Nie ma się co martwić. Uda się albo nie, a jeśli nie, to nie dożyje, żeby to stwierdzić.

Sprawdził stery zataczając rakietą ciasną pętlę o średnicy zaledwie kilometra i zatrzymał się dokładnie w punkcie, w którym zaczął. Trudny manewr, ale dla niego teraz łatwy; dzięki Mekky’emu był ekspertem.

Stary Rakieciarz, pomyślał, przypominając sobie, jak podpisywał swoją rubrykę w Surprising Stories. Gdyby tylko piszący do niego fani mogli go teraz widzieć! Uśmiechnął się.

W głowie usłyszał głos Mekky’ego.

— Zbliża się. Czuję wibracje nadprzestrzeni. Przygotuj się, Keith Wintonie.

Wbił wzrok w monitor. Nieco z boku ekranu dostrzegł czarną plamkę. Dotknął sterów, naprowadził plamkę na sam środek i włączył pełny ciąg.

Czarny punkt zaczął rosnąć; z początku powoli, później coraz szybciej, aż wreszcie wypełnił cały ekran. Wypełnił sobą cały ekran, mimo że wciąż znajdował się w znacznej odległości. Musiał być potwornie wielki!

Keith dostrzegł luki strzelnicze nieprzyjacielskiego statku; wyloty broni obracały się w jego kierunku. Jednak nie będą mieli czasu na oddanie nawet jednego strzału; zderzenie miało nastąpić za ułamek sekundy.

Zaledwie ułamek sekundy!

Szybko, rozpaczliwie, próbował skoncentrować myśli na Ziemi, swojej Ziemi, i ogrodzie nie opodal Greenville w stanie Nowy Jork. Na Betty Hadley. Przede wszystkim na Betty Hadley. Na walucie w uczciwych dolarach i centach oraz nocnym życiu Broadwayu bez zamglenia. Na wszystkim, co znał i kochał.

Przez myśli przelatywał mu szereg migawkowych obrazów, jak ma się dziać (choć w rzeczywistości nie dzieje) z tonącymi. Pomyślał: Wielki Boże, dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Przecież to wcale nie musi być dokładnie taki sam świat, jaki opuściłem. Może być lepszy! Mam do dyspozycji nieskończoną liczbę Wszechświatów; mogę wybrać taki, który będzie chociaż odrobinę lepszy. Mogę wybrać Wszechświat niemal taki jak mój, tyle że… moja praca… Betty…

Rzecz jasna wszystkie te myśli nie przelatywały mu przez głowę w takiej formie, słowo po słowie, w ciągu ułamka sekundy, w którym musiał je pomyśleć. Nie były tak składne; po prostu błysk zrozumienia — co mógłby zrobić, gdyby miał czas to przemyśleć.

I wtedy, gdy rakieta uderzyła w sam środek potwornie wielkiego statku, nastąpił drugi oślepiający błysk. Zupełnie inny rodzaj oślepiającego błysku.

Znów nie odczuł żadnego przeskoku w czasie. I znów leżał rozciągnięty na ziemi, i był wczesny wieczór. Na niebie świeciły gwiazdy i Księżyc. Zauważył, że Księżyc był teraz w pierwszej kwadrze, nie w nowiu, jak w niedzielę wieczorem.

Rozejrzał się wokół. Leżał na poczerniałej i spalonej Ziemi. Niedaleko były fundamenty czegoś, co kiedyś było domem; rozpoznał znajome schodki. Rozpoznał też poczerniały kikut drzewa opodal.

Wszystko wyglądało — i powinno — tak, jakby wybuch i pożar miały miejsce co najmniej tydzień temu.

Dobrze, pomyślał. Jestem z powrotem we właściwym miejscu i czasie.

Wstał i rozprostował kości, trochę zesztywniałe po podróży w ciasnej kabinie rakiety. Wyszedł na drogę — znajomą drogę, tę samą, która biegła wzdłuż posiadłości.

Jednak nadal odczuwał niepokój. Dlaczego zaryzykował i pozwolił myślom błądzić w tym ostatnim ułamku sekundy? Zbyt łatwo mógł w ten sposób popełnić okropny błąd. A co, jeśli…?

Nadjechała ciężarówka; zatrzymał ją i zabrał się do Greenville. Kierowca był małomówny, przez całą drogę nie zamienili słowa.

Keith wysiadł na głównym placu miasta i podziękował mu.

Szybko podbiegł do stoiska z gazetami, by spojrzeć na nagłówki ostatnich gazet. „Giganci zwyciężają Łazików”, przeczytał. Odetchnął z ulgą. Uświadomił sobie, że dopóki tego nie przeczytał, pocił się ze strachu. Otarł pot z czoła i podszedł do sprzedawcy.

— Ma pan Surprising Storiesl — zapytał. To był następny sprawdzian.

— O, tutaj, proszę pana.

Spojrzał na okładkę, znajomą okładkę, i stwierdził, że dziewczyna i potwór na niej były takie, jakie powinny być, a cena podana była w centach, nie w kredytkach.

Znów odetchnął z ulgą, po czym sięgnął do kieszeni po drobne i uświadomił sobie, że nie ma żadnych. Miał tylko banknoty kredytkowe — około pięciuset siedemdziesięciu kredytek, jeśli dobrze pamiętał. Lepiej będzie ich nie wyciągać.

Zmieszany, oddał magazyn sprzedawcy.

— Przepraszam — powiedział. — Właśnie stwierdziłem, że wyszedłem z domu bez pieniędzy.

— Och, nie ma sprawy, panie Winton — powiedział tamten. — Zapłaci mi pan przy okazji. A jeśli… hmm… wyszedł pan z domu bez pieniędzy, to może panu trochę pożyczę? Czy dwadzieścia dolarów pana ratuje?

— Z całą pewnością — rzekł Keith. To powinno być więcej, niż trzeba, by dostać się do Nowego Jorku. Tylko skąd mógł go znać sprzedawca w takiej dziurze jak Greenville? Zwinął magazyn i włożył go do kieszeni, gdy tamten otwierał kasę.

— Wielkie dzięki — rzekł Keith. — Tylko… hmm… proszę dać mi dziewiętnaście osiemdziesiąt, tak żebym nie był panu jeszcze winien za magazyn.

— Jasne, zawsze to równy rachunek. O rany, cieszę się, że pana widzę, panie Winton. Myśleliśmy, że zginął pan przy upadku rakiety. Wszystkie gazety tak podawały.

— Zdaje się, że nie mieli racji — powiedział Keith. Oczywiście, pomyślał, to stąd zna mnie ten człowiek.

W gazetach z pewnością zamieszczono zdjęcie gościa Bordena, który prawdopodobnie zginął w katastrofie.

— Szczerze cieszę się, że to nieprawda — rzekł sprzedawca.

Keith schował do kieszeni resztę z dwudziestu dolarów i wyszedł. Robiło się ciemno, tak samo jak w ostatnią sobotę wieczorem. No, a teraz… co teraz? Nie mógł zadzwonić do Bordena.

Borden nie żył — albo żył w innym Wszechświecie. Keith miał nadzieję, że to drugie. Czy Bordenowie i inni, którzy byli w posiadłości, znaleźli się na tyle blisko centrum błysku, by im się to przytrafiło? Miał szczerą nadzieję, że tak.

Nieprzyjemne wspomnienia kazały mu ominąć drogerię na rogu, w której — wydawało się, że wieki temu — zobaczył swojego pierwszego purpurowego BEM — a i niemal został zastrzelony przez drogistę. Tym razem nie groziło mu to, rzecz jasna, lecz mimo to poszedł dalej, do następnej drogerii znajdującej się przecznicę dalej.

Skierował się na zaplecze i wszedł do budki telefonicznej… tak, aparat miał otwór wrzutowy. Czy spróbować połączyć się z Wydawnictwami Bordena w Nowym Jorku? Często zdarzało się, że ktoś pracował do późna. Może zastanie tam kogoś teraz. A jeśli nie, to połączenie nie będzie go wiele kosztować.

Wrócił do kontuaru z wyrobami tytoniowymi i dostał garść monet za dwa z banknotów dolarowych, które dał mu sprzedawca gazet. Ponownie wszedł do budki.

Jaki jest numer centrali międzymiastowej w Greenville? Wziął do ręki książkę telefoniczną Greenville przytwierdzoną do ściany łańcuchem — i otworzył ją najpierw na literze B. Kiedy ostatnio przeglądał taką książkę, nie znalazł w niej żadnego L.A. Bordena, który powinien w niej figurować. I to był początek jego kłopotów.

Tak więc tym razem — żeby się upewnić — szybko przesunął palcem wzdłuż kolumny, w której powinno się znajdować to nazwisko.