Выбрать главу

Keith pospiesznie odsunął się od okna, bo jeden z purpurowych mógł być tym, który widział go w drogerii. Dla niego wszystkie potwory wyglądały tak samo, ale jeśli były przyzwyczajone do ludzi — a na to wyglądało — to ten, który go widział, z pewnością rozpozna go przy ponownym spotkaniu.

Widok purpurowych potworów sprawił, że Keith zadrżał pod wpływem nowej myśli: czy oszalał? Czy to możliwe? Jeśli tak, był to najbardziej zwariowany rodzaj szaleństwa, o jakim kiedykolwiek słyszał, a w college^ uczęszczał na wykłady z psychiatrii.

A jeśli naprawdę był stuknięty, to co było złudzeniem: świat, w którym się teraz znajdował, czy ten z jego wspomnień?

Czy jego umysł był w stanie stworzyć zbiór fałszywych wspomnień o świecie, bez statków kosmicznych, bez purpurowych potworów z Księżyca, z dolarami zamiast kredytek, bez akturiańskich i ziemskich kolonii na Marsie?

Czy mogło być tak, że ten świat był tym, w którym Keith spędził całe życie, a tamten, który zdawał się znajomy, świat z jego wspomnień, był wytworem jego umysłu?

Jednak jeśli ten świat jest rzeczywisty, jeśli jego wspomnienia — aż do siódmej wieczorem — są urojeniem, to gdzie było miejsce Keitha? Czy rzeczywiście był akturiańskim szpiegiem? Wydawało się to nie mniej prawdopodobne niż wszystko inne.

Nagle Keith usłyszał na korytarzu kroki zmierzające do jego drzwi; ciężkie kroki kilku ludzi. Ktoś głośno i stanowczo zapukał do drzwi.

— Policja — usłyszał Keith.

ROZDZIAŁ IV

Zwariowany Manhattan

Keith zrobił głęboki wdech i gorączkowo rozważał sytuację. Dopiero co słyszał przez radio, że rozpoczęto przeszukiwanie domów; zapewne tylko o to chodziło. Rzecz jasna jako ten, który tylko co wprowadził się do hotelu, zostanie sprawdzony jako pierwszy. Oprócz godziny jego przybycia nie mieli żadnych powodów do podejrzeń.

Czy miał przy sobie coś, co mogło go zdradzić w razie rewizji? Tak — pieniądze. Nie banknoty kredytowe, które dał mu drogista, lecz drobne oraz banknoty dolarowe, które miał w portfelu.

Szybko wyjął z kieszeni drobne, które mu pozostały — ćwierćdolarówkę, dwie dziesiątki i kilka jednocentówek, a z portfela banknoty — trzy dziesiątki i parę jedynek.

Stukanie powtórzyło się, głośniejsze i bardziej natarczywe.

Kcith zawinął drobne w banknoty robiąc z nich mały zwitek i sięgnąwszy za okno położył je na skraju parapetu, poza zasięgiem wzroku.

Później głęboko odetchnął, podszedł do drzwi i otworzył je.

W progu stało trzech mężczyzn; dwaj z nich nosili policyjne mundury. Ci trzymali w rękach rewolwery. Przemówił ten trzeci, mężczyzna w szarym garniturze.

— Przepraszamy — powiedział. — To rutynowa kontrola. Słyszał pan komunikat?

— Oczywiście — rzekł Keith. — Proszę wejść.

I tak już wchodzili, zanim to powiedział. Byli ostrożni i czujni. Lufy obu rewolwerów mierzyły w jego pierś i nie odchyliły się nawet o milimetr. Zimny, podejrzliwy wzrok człowieka w szarym garniturze także nie opuszczał twarzy Keitha.

Jednak jego głos był cichy i uprzejmy.

— Jak się pan nazywa?

— Keith Winton.

— Czym się pan zajmuje?

— Pracuję w redakcji. Jestem redaktorem naczelnym Surprising Stories — odparł Keith wskazując niedbałym gestem leżący na łóżku magazyn.

Lufa jednego z dwóch wycelowanych w niego rewolwerów opuściła się nieco, może o centymetr. Na okrągłej, szerokiej twarzy trzymającego broń mężczyzny pojawił się uśmiech.

— Do licha — rzekł. — A więc to pan jest tym facetem, który prowadzi Pocztę Rakietową, co? Rakietowiec?

Keith kiwnął głową.

— Więc może — powiedział mundurowy — pamięta pan moje nazwisko. Jestem John Garret. Napisałem do pana cztery listy i dwa z nich pan zamieścił.

Szybko przełożył rewolwer do lewej ręki — chociaż trzymał go wciąż wymierzonego w Keitha — i wyciągnął prawą.

Keith uścisnął ją.

— Pewnie — rzekł. — To pan wciąż próbuje nas namówić na barwne ilustracje w środku, nawet gdybyśmy musieli podnieść cenę o d… — urwał i poprawił się w porę — o jedną kredytkę.

Tamten uśmiechnął się jeszcze szerzej i opuścił broń.

— Jasne — powiedział — to ja. Jestem fanem pańskiego magazynu od…

— Podnieście broń, sierżancie — warknął mężczyzna w szarym garniturze. — Zachowajcie ostrożność.

Sierżant znów uniósł broń, ale wciąż się uśmiechał. Powiedział:

— Ten gość jest w porządku, kapitanie. Gdyby nie był tym, za kogo się podaje, nie mógłby wiedzieć, co było w moich listach, no nie?

— Czy te listy były publikowane? — spytał kapitan.

— No… tak, ale…

— Arkturianie mają doskonałą pamięć. Jeżeli szykował się do odgrywania roli redaktora, to przestudiował wszystkie numery magazynu, który podobno redagował.

Sierżant zmarszczył brwi.

— No taak, ale… — zaczął i urwał.

Prawą ręką przesunął kapelusz na czubek głowy i podrapał się w ciemię. Kapitan zamknął drzwi i oparł się o nie, wodząc wzrokiem od sierżanta do Keitha. W końcu powiedział:

— Jednak to dobry pomysł, sierżancie — sprawdzić tożsamość pana Wintona pytając o coś, co nie zostało opublikowane. Może pan to zrobić?

Sierżant wyglądał na jeszcze bardziej zdumionego, ale Keith podpowiedział mu szybko:

— Czy pamięta pan, sierżancie, ten ostatni list, który pan do mnie wysłał. Jakiś miesiąc temu, jak mi się zdaje.

— Pewnie. Ma pan na myśli ten, w którym pisałem…

— Niech pan nie mówi — przerwał mu Keith. — Ja to zrobię. Pisał pan, że komiksy są wydawane w kolorze i są jeszcze tańsze niż popularne magazyny, więc nie potrafi pan zrozumieć, dlaczego nie możemy robić ilustracji w kolorze i utrzymać tej samej ceny.

Lufa rewolweru ponownie się opuściła.

— Zgadza się, kapitanie — powiedział sierżant. — Właśnie tak napisałem i list nie był jeszcze opublikowany. Zatem ten gość jest w porządku — inaczej nie mógłby tego wiedzieć. Chyba… — znów zerknął na leżący na łóżku magazyn — chyba że list jest w tym numerze. Jeszcze go nie czytałem. To nowy numer, pewnie dziś ukazał się w sprzedaży.

— Zgadza się — rzekł Keith. — Ale pańskiego listu w nim nie ma. Proszę, niech pan sprawdzi.

Sierżant Garrett zerknął na zwierzchnika i otrzymał przyzwalające kiwnięcie głową. Obszedł Keitha, podniósł magazyn, przewertowawszy go znalazł Pocztę Rakietową i zaczął czytać próbując jednocześnie nie spuszczać z oka Keitha.

Mężczyzna w szarym garniturze uśmiechnął się lekko i wyjął z kabury pod pachą rewolwer o krótkiej lufie.

— Odłóżcie swoją broń i skupcie się na tym, co robicie, sierżancie — powiedział. — Burkę i ja będziemy czuwać.

— Jasne, kapitanie. Dzięki — odparł Garrett chowając broń do kabury.

Mając wolne obie ręce i oczy mógł się zająć wyłącznie magazynem. Przeglądając dział korespondencji z czytelnikami, powiedział:

— Nadal myślę, że powinniście dać kolor do środka, panie Winton. Jestem pewien, że BEM — y wyglądałyby wtedy o wiele lepiej.

Keith uśmiechnął się.

— Chciałbym, żebyśmy mogli sobie na to pozwolić, sierżancie. Jednak nasze wydawnictwa nie mogłyby rywalizować z innymi, gdybyśmy to zrobili.

Kapitan spoglądał na nich ze zdziwieniem.