Выбрать главу

– Inaczej by się spalił – powiedział.

Jadranka zrobiła mu szewską awanturę, kiedy się dowiedziała, że nie ma najmniejszego zamiaru oddać ich do żadnego muzeum ani do chorwackiego Ministerstwa Kultury.

– To się nazywa grabież – powtarzała oburzona, podczas gdy Marquez niemal frunął nad drogą prowadząc samochód. – Wstrętna grabież.

Przytaczane przez Barlesa argumenty, że była to ortodoksyjna cerkiew serbska i że podpalili ją sami Chorwaci, ani trochę nie zmniejszały jej oburzenia. W owym czasie Jadranka zachowywała jeszcze nienaruszone przedwojenne pojęcie przyzwoitości. W tamtych czasach ekipa Telewizji Hiszpańskiej w ówczesnej Jugosławii składała się z pięciu osób: ich trójka, i jeszcze dźwiękowiec Alvaro Benavent, i Maite Lizundia, młoda producentka telewizyjna, dziewczyna jednego z muzyków z zespołu Los Ronaldos. Maite była drobna, milcząca i rezolutna. Pierwszy raz na wojnie, naśladowała we wszystkim Marqueza i Barlesa, chodząc za nimi ze swoim plecakiem na ramieniu i kuląc głowę, gdy spadały bomby albo przelatywały kule. W Vukovarze, w dniu, kiedy serbska artyleria pierwszy raz zaatakowała chorwacki sztab główny, musieli wybierać: zejść do schronu, co oznaczało chwilowe bezpieczeństwo, ale także możliwość, że nigdy się stamtąd nie wydostaną, czy pieszo jak najszybciej oddalić się od sektora, gdzie koncentrowało się bombardowanie. Wybrali drugą możliwość, a Maite towarzyszyła im bez słowa, przez długie pół godziny, gdy posuwali się przyklejeni do murów, nie mogąc filmować, ani nawet nie mając na to cienia ochoty, kiedy wszędzie dookoła wybuchały pociski i zrzucały im na głowę dachówki i gałęzie drzew. Alvaro, dźwiękowiec, był człowiekiem spokojnym i zdecydowanym, kiedyś nawet chwycił kamerę i nakręcił kilka znakomitych ujęć podczas walk o Górne Radici. Ale po Vukovarze, po tym, jak cudem w ostatniej chwili udało im się uciec z Dubicy i Jasenovaca, nigdy już nie był taki jak przedtem. Barles przypomniał sobie jego ciężki oddech i palce wbite w oparcie siedzenia, kiedy pędzili samochodem, a w oddali na horyzoncie przesuwały się serbskie czołgi. Już nigdy nie chciał z nimi pojechać na wojnę. Teraz, powtarzał, jadąc drogą z Jasenovaca, rachunki z ojczyzną mam wyrównane. Całujcie mnie w dupę. Obydwaj.

Kobiety na wojnie. Jadranka. Maite. Heidi i jej gołębie. Catherine Leroy obwieszona aparatami fotograficznymi, kiedy kłóci się z izraelskim żołnierzem w Tyrze. Carmen Romero, z agencji EFE, przemoczona od śniegu w bukareszteńskim Intercontinentalu, jak szuka telefonu, bo musi przekazać informację, że na ulicach jest wielu rannych. Carmen Postigo, zmysłowo tańcząca z Ulfem, swoim szwedzkim kamerzystą, w sylwestrową noc po upadku Ceausescu. Aglae Masini, kiedy biegnie ulicami Bejrutu w 1976, unikając strzałów snajperów, oślepiona kurzem wznieconym przez eksplodujące pociski, bo przecież musi nadać teleks z codzienną korespondencją dla dziennika “Pueblo". Carmen Sarmiento na żywo przekazująca informację z zasadzki, w którą wpadła gdzieś w Nikaragui. Lola Infante w Ndżamenie, patrząca bez mrugnięcia na Barlesa, kiedy położył jej na spódnicy obojczyk ze szkieletu – strzał w kark, ręce związane drutem – objedzonego przez krokodyle na brzegu rzeki Szari. Arianne, w kamizelce kuloodpornej i z papierosem w ustach, prowadząca samochód pod ostrzałem snajperów przez Sniper Avenue w Sarajewie, a w radiu Lou Reed śpiewa Walking on the wild side. Cristina Spengler w landrowerze pokrytym pyłem, jadąca między polami minowymi na północny zachód od Tindufu. Slobodanka ubrudzona krwią, kiedy stara się zatamować krwotok Paulowi Marchandowi. Oriana Fallaci opowiadająca Barlesowi o swoim raku, na pokładzie samolotu między Az-Zahranem i Hafar al-Batin, na tydzień przed inwazją na Kuwejt. Peggy, kamerzystka z CNN, z dolną szczęką rozbitą przez pocisk rozpryskowy i z językiem wiszącym jak krawat. Maria Portugalka śpiąca z nagimi piersiami. Corinne Dufka, której sylwetka odcinała się na tle płomieni hotelu Europa, z włosami zebranymi w warkocz, w obcisłych dżinsach, z aparatami Nikon wiszącymi na szyi, fotografująca, kiedy Barles nie mógł już się powstrzymać i z płomieni wynosił na rękach dzieci. Corinne i Barles znali się od czasów Salwadoru; była to najodważniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział na wojnie. Jej zdjęcia z Bośni obiegały świat i znajdowały się na okładkach “Time'a", “Paris Matcha" i wielkich międzynarodowych magazynów. Siedziała w Sarajewie przez wiele miesięcy, do Mostaru dotarła pieszo, przez góry, a w 1992 wyleciała w powietrze na minie w Górni Vakuf. Wiele miesięcy wracała do zdrowia, a potem znów pojechała na wojnę, pokryta świeżymi bliznami, sąsiadującymi z bliznami starymi. Jak powiedział Gerva Sanchez, kiedy zobaczył ją znowu w hallu hotelu Holiday Inn, niektóre kobiety mają jaja.

– Powinniśmy już jechać – doradziła Jadranka. Wymieniając starą baterię na nową, Barles popatrzył na dym unoszący się znad Bijelo Polje. Wzruszył ramionami.

– Marquez chce mieć most.

– O mój Boże – odpowiedziała.

Zbyt dobrze znała Marqueza i wiedziała, że jeśli wbije sobie coś do głowy, to nie ma o czym gadać. Legenda jego życia pełna była takich historii, prawdziwych i apokryficznych. Opowiadano, że kiedyś w Wietnamie uparł się, żeby skazanego na śmierć północnego Wietnamczyka, który był ubrany na czarno, rozstrzelać pod jasną ścianą, żeby podczas egzekucji obraz był wyraźniejszy. Jeśli i tak mają go wykończyć, mówił, niech przynajmniej do czegoś się to nada. Spytano Wietnamczyka, a ten odpowiedział, że jest mu wszystko jedno, miał to gdzieś. No i postawiono go pod inną ścianą.

Barles miał spytać Jadrankę, co jeszcze mówili w radiu. Ale wtedy właśnie rozległ się straszliwy huk, a fala uderzeniowa szarpnęła otwartymi drzwiczkami nissana i przewróciła kartki w notesie tłumaczki. Barles pomyślał, że być może tym razem Marquez ma wreszcie swój pieprzony most.

Nie w most jednak trafiono. Kiedy podszedł do zakrętu obok zagrody, zobaczył, że pocisk, albo ciężki granat, być może kalibru 82 albo120 mm, spadł na skrzydło domu, burząc ścianę i zasypując potłuczonymi dachówkami drogę. Za plecami usłyszał kroki Jadranki, ale nie odwrócił się, tylko ruszył biegiem w stronę domu. Podbiegając do furtki, dostrzegł przelotnie, że w dali, po lewej, Marquez wstaje ze skarpy z kamerą przylepioną do twarzy i filmuje dym po wybuchu unoszący się jeszcze w powietrzu.

Furtka pokrzywiła się i wypadła z zawiasów. Przeskoczył ją, dostał się na podwórze i zaraz napotkał zabitą krowę. Obok leżał potłuczony szwajcarski zegar z kukułką, wyrzuconą teraz na zewnątrz. Czuć było silny zapach spalonego materiału wybuchowego. Drzwi do domu były otwarte, podłogę pokrywało potłuczone szkło, nie dostrzegł jednak nikogo. Zawołał na chorwackiego wieśniaka i po chwili zobaczył, jak wychodzi po schodach z piwnicy, z twarzą w kolorze popielatoszarym.

– Wszystko dobro? – zapytał, gestem wskazał ziemię, pokazując, że chodzi mu o dzieci. – Ne-ma problema?

Chorwat przecząco pokręcił głową. Kiedy Barles podszedł do schodów, usłyszał płacz dzieci z piwnicy. Marquez razem z Jadranką pojawił się w drzwiach; szedł z włączoną kamerą jakby szukał, czy wewnątrz nie ma czegoś godnego uwagi. Barles zaprzeczył gestem. Jedyne ciekawe zdjęcia można by zrobić w piwnicy, ale lampa oświetleniowa została w nissanie. Zresztą tę piwnicę już mieli sfilmowaną w stu różnych wersjach, bo zawsze była to ta sama piwnica – tak samo jak wszystkie płonące domy i zabici, którzy zawsze przypominali Sekssymbola – z matką skuloną w kącie, tulącą przerażone dzieci. Z niedołężną staruszką o niewidzącym spojrzeniu, pogrążoną w czarnej toni swojej przeszłości, poza dobrem i złem. I z mężczyzną, którego skóra nabierała tłustego, szarego wyglądu, jaki nadaje jej strach. Mężczyzna upokorzony, zagubiony, niezdolny, żeby zrobić cokolwiek dla swoich bliskich. Nie warto było iść do nissana po lampę, żeby jeszcze raz filmować to samo.