Выбрать главу

Przerażenie. Marquez śmiał się jakby do siebie, z miną gorzką, zamyśloną. Barles też zaśmiał się przez zęby, patrząc w oczy zabitej krowie.

VI. MOST NARQUEZA

Jadranka przyłączyła się do nich na drodze, naprzeciwko zagrody.

– Co ci powiedział? – spytał ją Barles. Tłumaczka wzruszyła ramionami. Wyglądała na zmęczoną.

– Ten człowiek ma zamęt w głowie. Nie wie, co robić, czy zostać, czy uciekać.

– To dureń. Przecież wszystko się skończyło: i to miejsce, i jego gospodarstwo. Armija dotrze tutaj, czy most zostanie, czy nie.

Rozległy się dalekie wybuchy w zakolu rzeki i wszyscy troje spojrzeli w tamtym kierunku.

– My też powinniśmy jechać – powiedziała Jadranka.

Marquez ani Barles nie odezwali się. Wiedzieli, że nie mówi tego ze strachu, tylko taka jest prawda. Jadranka też wiedziała, że oni o tym wiedzą. Wszyscy troje wiedzieli, że możliwość ucieczki maleje z każdą minutą.

– Co się dzieje w Cerno Polje? – zapytał Marquez, patrząc na most.

– W radiu mówią, że droga jest przejezdna, ale nie mówią, jak długo jeszcze.

Marquez nieznacznie pokiwał głową, jakby już o tym wiedział. Potem zmienił baterię i ruszył ku skarpie, w kierunku mostu.

– Sukinsyn – syknął Barles.

Powiedział Jadrance, żeby wracała do nissana i poszedł za Marquezem w kierunku mostu. Sekssymbol leżał na swoim miejscu, dym wiszący nad Bijelo Polje zgęstniał. Nie było już słychać strzałów we wsi. Przyglądając się krajobrazowi, poczuł, że czegoś mu brakuje, jak w zabawie z porównywaniem obrazków i szukaniem różnic, choć na początku nie mógł sobie uświadomić, co się stało. Zatrzymał się na chwilę i wreszcie zrozumiał. Brakowało dzwonnicy kościoła, która zniknęła.

Ciekawa rzecz, pomyślał, że wszyscy walczący, wszelkich ras i kolorów, starają się zniszczyć symbole religijne przeciwnika. Przypomniał sobie meczet Murabitun w Bejrucie z minaretem tak podziurawionym kulami, że wyglądał jak kawałek sera gruyere. Albo cerkwie, kościoły katolickie i meczety w różnych częściach byłej Jugosławii. W dawnych czasach, przynajmniej, Turcy zamalowywali wapnem ściany Hagii Sophii, a chrześcijanie budowali katedry w andaluzyjskich meczetach, jakby architektura dawała się jednak pogodzić z masakrą. Teraz stosowano szybkie rozwiązania: kilka pocisków, materiał wybuchowy w fundamentach, i święty spokój. Żadne wieki historii nie potrafią się oprzeć materiałom wybuchowym, głupocie i barbarzyństwu. Na przykład biblioteka w Sarajewie. Czy zbombardowana synagoga. Albo meczet Begova, którego ołowiane dachówki pokryły jak dywan ulicę Saraci. Albo most w Mostarze, który po czterystu dwudziestu siedmiu latach opierania się wszelkim wojnom i najazdom nie wytrzymał godzinnego ostrzału chorwackiej artylerii. Właśnie filmowali ruiny mostu od strony wschodniego brzegu, kiedy jakiś snajper strzelił w głowę przechodzącej kobiecie, a potem w plecy Marii, ładnej czarnowłosej dziewczyny pracującej w UNICEF-ie, i trzech hiszpańskich żołnierzy w niebieskich hełmach musiało pod ostrzałem biec ją ratować, a jakiś wolny strzelec okopany wśród ruin robił im zdjęcia aparatem z teleobiektywem. Dzięki tym zdjęciom Maria stała się znana, żołnierze dostali medale od UNICEF-u, a fotograf dostał pięć stron w “Paris Matchu". Co do zabitej kobiety, która na zdjęciach leżała na brzuchu, obok spiętych twarzy żołnierzy, za którymi kule odbijały się od muru, to jej twarz została zmasakrowana pociskiem, i nie można było zidentyfikować zwłok, pochowano ją więc obok nieistniejącego już mostu, od którego pochodzi nazwa miasta wcale już nie przypominającego miasta. To jednak przewrotność i złośliwość losu.

Idąc ciągle środkiem drogi, Barles spojrzał w prawo na las i nie zobaczył żadnego żołnierza. Chorwaci albo nadal się ukrywali, albo wzięli nogi za pas. Marquez ciągle leżał pod skarpą w pozycji wyczekującej, z obiektywem kamery wycelowanym w most, a obok niego plecak i hełm Barlesa, który znajdował się o jakieś dziesięć metrów od kamerzysty i który znów spojrzał w miejsce, gdzie powinna była stać dzwonnica. Potem skierował wzrok niżej, na zakręt drogi po drugiej stronie mostu i rzeki. Wtedy zobaczył pierwszy czołg.

Czołg zawsze budzi w człowieku niepokój. To ponura masa stali, poruszająca się z łoskotem i trzaskiem, jak średniowieczny smok. Czołg jest rzeczą najmniej sympatyczną, jaką można spotkać na wojnie, zwłaszcza jeśli jest to czołg przeciwnika. Nawet jeśli trafił już w niego pocisk i stoi teraz nieruchomy i zardzewiały, nadal jest złowrogim urządzeniem. Czołg wywołuje atawistyczny irracjonalny lęk i zawsze budzi w człowieku chęć ucieczki. W 1982, wkrótce po powrocie z Falklandów, Barles spędził osiem godzin z grupą palestyńskich łowców samochodów, szóstką chłopców uzbrojonych w ręczne granatniki przeciwpancerne RPG-7, walczących na przedmieściu Burdż el Baradżne, na południe od Bejrutu. Obok budynku mieszkalnego stał izraelski czołg Merkava i chłopcy, z których najstarszy mógł mieć szesnaście lat, starali się zniszczyć go strzałami z granatników. Zbliżali się raz za razem, pod osłoną ruin, i strzelali pociskami z głowicą kumulacyjną, które albo nie trafiały do celu, albo nie mogły przebić pancerza. Wreszcie, jak olbrzym, którego zbudzono ze snu, merkava obrócił powoli wieżyczkę, wystrzelił jeden tylko pocisk i zabił dwóch Palestyńczyków. Potem w tym miejscu pojawiła się izraelska piechota, strzelając z czego się da – karabinków automatycznych Galii i karabinów maszynowych, i wtedy Philipot, fotograf z agencji Sygma, powiedział, że nie warto dać się zabić dla jakiegoś zdjęcia -sefaire tuer, powiedział – i rzucił się do ucieczki, i Barles zaczął uciekać, i wszyscy uciekali, a Barles i Philipot nie zatrzymali się, dopóki nie dotarli do hotelu Com-modore, gdzie Tomas Alcoverro z “La Vanguardii" czekał na nich w barze, żeby jeszcze raz im opowiedzieć, jak to jego żona zostawiła go dla Pabla Magaza z dziennika “ABC".

Tak często dzieje się w tym zawodzie. Ty, na przykład, uciekasz przed libijskim czołgiem w Ndźamenie, a twoja prawowita małżonka idzie przed barceloński sąd z pozwem o rozwód. Ale jest prawdą, że większość członków owego plemienia nigdy nie miała żonom tego za złe. W sumie oni bawili się w bohaterów, chodząc ulicami pod ostrzałem, a one musiały odprowadzać dzieci do szkoły, płacić raty za telewizor, rachunki za gaz, żyć samotnie. Tomas Alcoverro był tego świadom i pocieszał się jak mógł. Był najstarszym z korespondentów na Bliskim Wschodzie i którejś nocy, na jednej z plaż w Emiratach, zwierzył się Barlesowi, że ma nadzieję umrzeć w Bejrucie, bo w Hiszpanii już nie ma znajomych. Tak samo było z Julio Fuentesem z “El Mundo", który, mówiono, w czasach kiedy był piękny i młody, przeleciał Blankę Jagger podczas wojny w Nikaragui. Albo to ona przeleciała jego, wersje były sprzeczne. Potem, jak Tomas i wielu innych, Julio miał dziewczynę, która powiedziała: cześć, pa, bo miała dość tego, że on spędza życie w Sarajewie. Straszliwe barbarzyństwo podniecało Julio Fuentesa, wyglądał, jakby zachwycała go ta prawdziwa halucynacja w kolorze, jakby wojną dawał sobie w żyłę. Pedro Jota, jego szef, postanowił więc przenieść go na stanowisko korespondenta do Włoch, gdzie teraz chodził w krawacie, jeździł sportowym samochodem i miał nową dziewczynę. Niestety, czasem w środku nocy zrywała go ze snu myśl, że jest w Bośni. Trzy razy R: roztrzęsieni, rozwiedzeni, rozpici.