Выбрать главу

Barles otworzył usta, żeby krzyknąć do Marqueza, że widzi czołg, ale w tym momencie usłyszał eksplozję pierwszego pocisku. Tym razem nie był to moździerz, ale strzał bezpośredni, którym trafiono w pobliżu mostu. Rzucił się na ziemię, słysząc, jak pocisk przelatuje nad głową, wysoko, z dźwiękiem przypominającym rozdzierany materiał i usłyszał, jak wybucha z tyłu, za gospodarstwem. Nissan, pomyślał. Zęby tylko sukinsyny nie trafiły w nissana. Potem pomyślał o Jadrance. Zęby tylko sukinsyny nie trafiły w nią.

Podniósł się, żeby pokonać te dziesięć metrów dzielące go od Marqueza i wtedy zobaczył dwóch Chorwatów pędzących od strony lasu ku drodze. W rękach trzymali kałasznikowy i wyglądali, jakby im się bardzo spieszyło. Na drugim brzegu rzeki czołg poruszał się wolno, jak na zwolnionym filmie, ale Barles doskonale wiedział, że to tylko złudzenie optyczne spowodowane odległością. Czołgi zawsze poruszają się szybciej niż trzeba.

Upadł obok Marqueza, na skarpie, dokładnie w chwili kiedy kolejny pocisk przelatywał nad ich głowami, w tym samym kierunku. Kamerzysta miał włączoną kamerę i filmował most w planie ogólnym, jednak lewym okiem obserwował czołg zbliżający się do nich poza kadrem. Niewyraźne figurki poruszały się na drodze w pobliżu czołgu.

– Piechota – powiedział Barles.

– Widzę.

Dwaj Chorwaci dotarli do nich. Jeden był bardzo młody i pot lał się z niego strumieniem spod ogromnej kuloodpornej kamizelki, jakich używają saperzy – ze zwisającą połą z przodu, osłaniającą jądra, ale i przeszkadzającą w biegu. Drugi był wysoki, z wąsikiem. Obaj bardzo zdenerwowani, wbiegli aż do połowy skarpy, żywo gestykulując.

– Mówią, żebyśmy znikali – przetłumaczył Barles.

Marquez skupiony na kamerze i na moście nie raczył odpowiedzieć. Młodszy żołnierz wspiął się jeszcze trochę i dotknął jego buta.

– Pocałuj mnie w dupę i spływaj – odezwał się Marquez.

Trzeci pocisk uderzył między skarpą a lasem, dokładnie w miejscu, przez które żołnierze przebiegli przed chwilą i kilka kawałków darni spadło na drogę. Wszyscy rozpłaszczyli się na ziemi, poza Marquezem, który nie odrywał wzroku od mostu. Nie przejmując się tym, co by ludzie powiedzieli, Barles nałożył hełm.

Młody Chorwat, patrząc na Marqueza, powiedział glupan, co po serbsko-chorwacku znaczy mniej więcej dupek, i odszedł wraz z drugim wzdłuż drogi, pod osłoną skarpy, w kierunku gospodarstwa.

– Wolą się ulotnić – powiedział Barles.

Miał szaloną ochotę rzucić się do ucieczki, ale pewnych rzeczy się nie robi. Kiedy dopasowywał pod brodą pasek hełmu, zobaczył, jak dwóch kolejnych Chorwatów biegnie z lasu przez pole, też w kierunku gospodarstwa. Teraz jeszcze karabin maszynowy kalibru 12,7 mm strzelał z drugiej strony rzeki, a czerwone punkciki kuł w oddali najpierw leciały wolno, przyspieszając w miarę jak się zbliżały, podobnie jak środkowa linia na drodze, kiedy szybko jedziesz samochodem.

– Jasna cholera – powiedział Barles.

Czerwona smuga przeleciała wysoko, jakieś dziesięć metrów nad ich głowami, a potem skręciła na lewo i zgasła, mniej więcej w miejscu, gdzie leżał Sekssymbol. W dziedzinie efektów pirotechnicznych wojna jest oszałamiającym spektaklem. Kiedy pierwszy raz irańskie rakiety spadły na Bagdad we wrześniu 1980, Barles spędził całą noc, zafascynowany, na tarasie hotelu Mansur, razem z Pepe Virgilio Colchero z “Ya" i z Fernando Dorrego z “ABC", leżąc na plecach i rozmawiając, równocześnie przyglądając się, jak latają kule i pociski ziemia-powietrze. Jedenaście lat później Barles doświadczył tego jeszcze raz wspólnie z Pepe Colchero w Az-Zahranie, kiedy amerykańskie rakiety Patriot niszczyły nad Arabią Saudyjską irackie rakiety, na Zachodzie nazywane Scud, a wszyscy patrzyli na spektakl z maskami przeciwgazowymi pod ręką. Rzeczywiście, wojna w Zatoce Perskiej była dość dziwna: pięć miesięcy oczekiwania, miesiąc operacji powietrznych i tydzień wojny na lądzie. Istnieje stara reguła w tym rzemiośle: specjalni wysłannicy biegną w peletonie, ale finiszują każdy z osobna. Tak też było w nocy ataku aliantów, kiedy wszyscy maskowali swoje zamiary, siedząc w centrach prasowych i w hotelu Meridien w Az-Zahranie. Ze trzeba by spróbować któregoś dnia pojechać do Kuwejtu. Ze może lepiej poczekać. Ze właściwie to chyba zaczekamy. Bo teraz podróżowanie jest zbyt ryzykowne. I tak dalej. Kiedy tylko powiedzieli sobie dobranoc, każda ekipa telewizyjna z osobna, Pierre Peyrot i ludzie z EBU, Achile d'Amelia z ekipą RAI, TV3, TVE i wszyscy inni w tajemnicy załadowali wodę, paliwo i żywność do swoich jeepów, wcześniej zaopatrzonych w znaki rozpoznawcze aliantów – odwrócone V na bokach i pomarańczowy pas na dachu – i wyruszyli przez pustynię na północ, z mapami i kompasami, pomiędzy polami minowymi. Następnego dnia spotkali się wszyscy w Kuwejcie, zarośnięci i zakurzeni, bez cienia zdziwienia i bez wymówek: takie są zwyczaje w tym plemieniu. Barles i Josemi Diaz Gil przyjechali na czas, żeby sfilmować końcowe walki między ostatnimi Irakijczykami i wojskami amerykańskimi, ograbiony sklep firmowy Rolexa pełen pustych pudełek, ruiny Sheratona, Hikona zniszczonego i pogrążonego w ciemności, Kuwejtczyków całujących wszystkich na ulicach, i horyzont w ogniu, szyby naftowe płonące pod niebem czarnym od popiołu, podczas gdy Don McLean śpiewał Vincent na kasecie w landcruiserze, a irackie czołgi dymiły po obu stronach drogi.

Barles dostrzegł, że drugi czołg pojawił się za zakrętem i zrozumiał, że mostowi została mniej niż minuta. Leżąc na skarpie, spojrzał za siebie, rozglądając się za możliwą drogą ucieczki. Pod ogniem nikt nie biegnie po prostej, ale w myśli rysuje trasę, zanim jeszcze się ruszy: od tego kamienia do drzewa, a potem do parowu, stosując się do starej zasady never in the house: nigdy do domu. Kiedy musisz uciekać, domy są niebezpiecznymi pułapkami: nigdy nie wiesz, co jest w środku, a jeśli w nim zostaniesz, to zawsze kule przechodzą przez ściany, które na koniec pod bombami zawalają się na ciebie. Wchodzisz, myśląc, że jesteś uratowany i już nigdy nie wychodzisz.

Karabin maszynowy kalibru 12,7 mm nadal strzelał z przerwami, a odcinek drogi do Sekssymbola był zbyt odsłonięty, musiał więc go wykluczyć. Może lepiej siedzieć na skarpie, jak to zrobili dwaj Chorwaci, a potem przebiec jak najszybciej w kierunku zagrody, do nissana. Barles zarzucił plecak na ramię, zacisnął zęby, czując nieprzyjemne mrowienie w pachwinach i w brzuchu. Robię się za stary na te rzeczy, pomyślał. Lepiej jest być młodym, wierzyć w dobrych i złych, mieć silne nogi, czuć się zaangażowanym bohaterem, a nie tylko zwykłym świadkiem. Po czterdziestce w tym fachu robisz się przeraźliwie stary.

Pochylił się nad ramieniem Marqueza, żeby sprawdzić poziom naładowania baterii, i wtedy wszystko stało się w jednej chwili. Kilka kuł odbiło się od metalowej płyty na moście i granat wybuchnął pośrodku drogi, za ich plecami. Sekssymbola zabito już chyba po raz trzeci, pomyślał, i wówczas most uniósł się nieco w górę, zadrżał ponad pomarańczowym blaskiem, a Barles nie usłyszał żadnego huku, tylko poczuł uderzenie fali, gorącej i silnej, jakby powietrze było czymś twardym, co walnęło go w pierś, w twarz, w dziurki w nosie i w głowę i wbiło bębenki uszu gdzieś do płuc, a potem nadszedł hałas, krótki i suchy, krak-bang, i rzeka i most ukryły się w dymie, a z nieba zaczęły spadać odłamki. I kiedy spojrzał na Marqueza, zauważył, że z okiem przylepionym do wizjera sukinsyn uśmiechał się od ucha do ucha.