Выбрать главу

Materiały… Problem telewizji polega na tym, że nie da się opowiadać o wojnie z pokoju hotelowego, ale trzeba jechać tam, gdzie coś się dzieje. Przyjeżdżasz, stajesz przed kamerą w planie półpełnym, a powietrze po twojej prawej ręce zaczyna drgać. Kiedy strzelają, słychać raas-zaka-bum-bum i materiały wyglądają znakomicie, często jednak są do niczego z powodu hałasu. A kiedy w trakcie nagrania wymknie ci się jakieś przekleństwo, to znaczy kiedy mówisz na przykład: Tego ranka pogorszyła się sytuacja w okolicy miejscowości Vitez, a w pobliżu słyszysz grzmotnięcie, raaka-bum, to zamiast: w okolicy miejscowości Vitez, mówisz: w okolicy szlag by to jasny, kurwa mać; wtedy też materiał się nie nadaje i trzeba powtarzać. Innym razem nagle czujesz w głowie pustkę, gapisz się w obiektyw jak głupek, niezdolny wydusić z siebie słowa, bo kiedy masz się odezwać, wymazuje ci się cała pamięć, jakby ci właśnie sformatowano twardy dysk. A potem trafiasz na tyły albo do Madrytu, i zawsze się znajdzie jakiś dureń, który spyta, czy te strzały były prawdziwe, i sam nie wiesz, czy traktować to jako żart, czy zdzielić faceta w pysk. Kiedyś Miguel Gonzalez z dziennika “El Pafs" opowiadał przy Marquezie, jakoby słyszał z pewnego źródła, że Barles płaci żołnierzom, by strzelali podczas nagrywania jego materiałów, jakby na wojnie trzeba było komuś płacić za to, że strzela. Ponieważ Miguel Gonzalez należy do ludzi, którzy na wojnach bywają z rzadka, nie wiedział, że Marquez najczęściej pracuje z Barlesem; przy tej okazji najdelikatniejsze z określeń, które można było usłyszeć, brzmiało: skretyniały palant, czy jakoś podobnie. Płacimy też rannym, żeby pozwolili się postrzelić, a zabitym, żeby pozwolili się zabić, powiedział mu Marquez. Kartą American Express. To znaczy pocałuj mnie w dupę. Idź w cholerę!

W byłej Jugosławii pełno było obiboków. Hiszpanie z niebieskich hełmów znani byli jako “Japończycy", bo przyjeżdżali, robili sobie zdjęcia i odjeżdżali najszybciej jak mogli. Przez Bośnię przewijało się towarzystwo przeróżnych rodzajów i odcieni: parlamentarzyści, intelektualiści, ministrowie, prezydenci, spieszący się dziennikarze, czyli ściemniacze wszelkiej maści, którzy po powrocie do cywilizacji organizowali solidarnościowe koncerty, urządzali konferencje prasowe, a nawet pisali książki, żeby wyjaśnić światu głębokie przyczyny konfliktu.

Nawet humorysta Pedro Ruiz przyjechał do Sarajewa i wyglądał bardzo dzielnie w kamizelce kuloodpornej. Wojenne wycieczki średnio trwały od jednego do trzech dni, ale wszystkim wystarczało to do uchwycenia jądra problemu. Przyjeżdżałeś z Mostaru czy Sarajewa, brudny jak świnia, i kiedy wysiadałeś z opancerzonego nissana, spotykałeś ich w baliach hoteli w Medugorje albo Splicie, w kamizelkach kuloodpornych, hełmach i z nieustraszoną miną, ryzykujących życie w odległości pięćdziesięciu czy dwustu kilometrów od najbliższych strzałów. Barles przypominał sobie w koszmarnych snach Margaritę Retuerto, obrończynię ludu, ubraną w niebieski hełm panny Pepis, życzącą wesołych świąt i hop, hop hurra, chłopaki, obyście mogli jak najszybciej wrócić do domu, podczas gdy jakiś zarośnięty legionista z dalszych rzędów zaczął wykrzykiwać, że paniusia jeszcze jest do rzeczy. Albo rozczarowanie starego przyjaciela. Paco Lobatona, który przyjechał robić program “Nie wiadomo gdzie" właśnie do Bośni, kiedy Barles wyjaśnił mu, że kanonada, którą słyszeli przez całą noc, była strzelaniem na wiwat pijanych rakiją Chorwatów świętujących Wigilię, podczas gdy prawdziwa wojna toczyła się pięćdziesiąt kilometrów dalej na północ, w Mostarze. Dokąd Paco bynajmniej się nie wybierał.

Między wycieczkowiczami pojawiali się na wojnie również wojskowi wysokiej rangi z wizytami typu: Czołem chłopaki, co słychać. W Bośni rozpoznawało się ich natychmiast po aparacie fotograficznym, protekcjonalnej minie, a przede wszystkim po mundurze, hełmie i kamizelce kuloodpornej, nieskazitelnie czystych i nowych. Byli to ci, którzy prostowali się w okopach, żeby zobaczyć, gdzie jest wróg, albo uważnie stawiali stopy w rowach i na polnych drogach, w obawie czy nie została tam jakaś mina, która mogłaby wybuchnąć. Kiedyś, na moście w okolicy Bijeli, samochód opancerzony wiozący Marqueza i Barlesa zarobił dwie kulki od snajpera dzięki pewnemu hiszpańskiemu podpułkownikowi, który koniecznie chciał się zatrzymać, bo musiał sobie zrobić zdjęcie. Rozległ się dźwięk bang bang, a wytrawny strateg spytał, czy przypadkiem nie strzelają do nich. Tego dnia samochód prowadził syn prezydenta Kantabrii, Hormaechea, który przyjechał do Bośni jako ochotnik, i Marquez z Barlesem usłyszeli, jak najciężej przeklina podpułkowników i ich mać, podczas gdy kapitan Vargas, twardy i spokojny partyzant, chronił podpułkownika z karabinem w ręku, a Marquez miał gotową kamerę, na wypadek gdyby wojskowego turystę trafiła wreszcie kulka, której wyraźnie szukał.

– Jest podobny do Sekssymbola – zauważył Marquez, wskazując na zwłoki w rowie.

To prawda. Zabity miał identyczne rysy jak pewien żołnierz, który kilka tygodni wcześniej poszedł z nimi w pole kukurydziane koło Yitezu, żeby mogli go sfilmować, gdy strzela z ręcznego granatnika przeciwpancernego RPG-7 do opancerzonego samochodu. Był, podobnie do tego, przystojny jak aktor filmowy, dali mu więc przydomek Sekssymbol. Idąc przez tę kukurydzę, nadepnął, ku przerażeniu ich obu, na minę, która nie wybuchła, dlatego że była to TMB, rosyjska mina przeciwczołgowa, której trzeba nacisku 180 kilogramów, żeby dała o sobie znać. Ale Sekssymbol nie mógł być zabitym w rowie z dwóch oczywistych powodów: ten był Chorwatem, a tamten należał do muzułmańskiej Armii. Poza tym Sekssymbol nadepnął, nazajutrz po wyprawie w kukurydzę, na następną minę, tym razem przeciwpiechotną, potrzebującą zaledwie 9 kilogramów nacisku, żeby wybuchnąć, co też się stało, natychmiast gdy jego but na niej stanął. Niektórzy rodzą się po to, żeby deptać po minach, i najwyraźniej takie właśnie było przeznaczenie Sekssymbola.

Poza tym miny są wyjątkowo złośliwe. Co do reporterów, to zabiły Dickiego Chapelle'a i Roberta Capę, pośród wielu innych. Pierwszą ofiarą min, jaką Barles widział w swoim życiu, był pewien dziennikarz, podczas wojny turecko-cypryjskiej w 1974, zaraz po tym jak Aglae Masini przerżnęła Glefkosa z “Timesa", w bungalowie obok czołgu strzelającego z basenu hotelu Ledra Pałace w Nikozji. Aglae straciła jedną rękę, kiedy była w partyzantce Tupamaros, zanim została korespondentką dziennika “Pueblo", ale całkiem dobrze dawała sobie radę tylko z drugą. Ładna, odważna, piła jak drwal i była prawdziwą legendą całego wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego w latach siedemdziesiątych, do tego stopnia, że zainspirowała Volkera Schlondorffa do stworzenia postaci, którą zagrała Hanna Schygulla w jego filmie o wojnie libańskiej. Co do gościa rozerwanego przez minę na Cyprze, to nazywał się Ted Stanford. Wysiadł z samochodu, żeby się odlać na drodze do Famagusty i nadepnął ją w chwili, kiedy sobie rozpinał rozporek. Jeden jego but poszybował w powietrzu, a Barles, który miał wówczas dwadzieścia dwa lata i był na swojej pierwszej w życiu wojnie, pamiętał, jak stoi z tym butem w ręku i nie wie, co z nim zrobić.