– Wywąchałeś coś, brachu? – cicho zapytał bosman, widząc, że inni nie zwracają na nich uwagi.
– Straszne rzeczy, aż mi trudno w nie uwierzyć – odszepnął Tomek wzburzonym głosem. – Ten Murzyn umie trochę mówić po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galia. Nie zabił też ani nie zjadł dziewczynki. Żeby pan mógł słyszeć, jak mnie prosił: “Kup mnie, biały buana, od handlarza niewolników! On mnie zabije!” Castanedo bił go po to, żeby się nie odważył więcej wzywać pomocy.
– A kto ma być tym handlarzem niewolników? – zdziwił się bosman.
– Czarne Oko – odparł Tomek pospiesznie, gdyż chciał się jak najprędzej pozbyć ciężaru tajemnicy.
– Jakie znów Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu!?
– Och, prawda! Zapomniałem, że pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywają Castaneda. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w całym okręgu jako handlarz ludźmi.
– Fiu, fiu! – gwizdnął bosman. – Więc to tak sprawy wyglądają? Gdzież on łapie tych niewolników?
– Sambo, to jest ten biedak przywiązany na łańcuchu, został wzięty razem z rodzeństwem do niewoli przez Murzynów Luo zamieszkujących dalej na zachodzie. Castanedo kupił go od nich, a następnie sprzedał razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odpłynęli stąd na długich łodziach w kierunku południowym. Sambo wyskoczył z łodzi i skrył się w krzewach rosnących na brzegu. Murzyni Kawirondo znaleźli go wczoraj i oddali Castanedowi, który zbił nieszczęśliwca. Obiecał obedrzeć go ze skóry, gdyby jeszcze raz próbował ucieczki.
– No, no, ten drab gotów to naprawdę zrobić – zafrasował się bosman. – Nie chciałbym być w skórze Samba.
– Musimy mu pomóc, panie bosmanie – stanowczo oświadczył Tomek.
BOSMAN POKAZUJE PAZURY
Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.
Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.
– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman. Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:
– Jambo masungu!36[36Witaj, biały człowieku!]
Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.
– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.
– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.
– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.
– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu pewien haracz.
– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? – oburzył się marynarz.
– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.
– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.
Mescherje i bosman ponieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił sporą zaliczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castaneda. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.
Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedem, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny.
“Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka.”
Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:
– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem.
– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.
– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.
– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.
– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.
– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?!
– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.
– Dlaczego dopiero wtedy?
– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam popsuć szyków. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!
– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.
– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedem trzeba gadać po marynarsku.
– Już nic nie rozumiem. Co pan właściwie chce zrobić?
– To się okaże jutro – krótko zakończył bosman – a teraz cicho, sza!
Zbliżyli się do obozowiska. Wilmowski wysłuchał relacji Smugi. Pochwalił za pomyślne załatwienie sprawy, obejrzał osły, które uwiązano w pobliżu koni.
– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedział z zadowoleniem, głaszcząc kłapouchy.
– Czy mucha tse-tse nie szkodzi osłom? – zainteresował się Tomek.
– Właśnie dlatego kupiliśmy je. Mając juczne zwierzęta będziemy mogli się zapuszczać w okolice, w których wynajęcie ludzi napotyka trudności. Tropienie okapi w dżungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie będziemy musieli się podzielić na kilka grup, aby szybciej przetrząsnąć większy obszar lasu. Wtedy osły bardzo nam się przydadzą do noszenia sprzętu.
– Coś mi to przypomina nasze łowy w Australii – ucieszył się chłopiec.
Wieczorem Tomek kręcił się niespokojnie. Co chwila spoglądał na bosmana. Ten jednak zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, co miało nastąpić następnego ranka. Przekomarzał się z Hunterem, nie zwracając uwagi na chłopca, a w końcu ziewnął od ucha do ucha i oświadczył, że pójdzie na spoczynek. Zanim znikł w namiocie, zbliżył się do Tomka i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnął:
– Kładź się spać, koleżko! Jutro będziemy mieli pełne ręce roboty. Czy masz trochę forsy?
– Niecałe sto dolarów.
– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodźmy pokimać. Dobranoc!
– Dobranoc!
Niebawem Tomek już był w łóżku. Dingo wsunął łeb pod moskitierę, dotknął twarzy chłopca mokrym nosem, a następnie ulokował się przy jego nogach. Tomek zamknął oczy, lecz nie mógł zasnąć. Dręczyła go niepewność, czy nie powinien zwierzyć się ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego poczciwy marynarz uparł się zachować całą sprawę w tajemnicy. Przecież ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby się pomóc biednemu Sambowi.