Marynarz spojrzał na niego z uznaniem. Od razu też przestał lekceważyć przeciwnika, ale nie stracił ducha. Staczał już przecież podobne walki w portowych tawernach, przywykł zaglądać śmierci w oczy. Pochylił się do przodu i błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni nóż. Sprężyna szczęknęła metalicznie, zwalniając ostrze. Obydwaj przeciwnicy przyczaili się do skoku. Krok za krokiem bosman zaczął przysuwać się do Castaneda, ten zaś teraz przylgnął do ściany. Naraz marynarz uskoczył w bok, prawą ręką zatoczył szeroki łuk, ciężki nóż śmignął w powietrzu. Stalowe ostrze świsnęło w przerażającej bliskości głowy Castaneda, który odruchowo zasłonił twarz przedramieniem. O to właśnie chodziło bosmanowi. Jak huragan zwalił się na mieszańca. Chwycił w przegubie dłoń uzbrojoną w nóż, szarpnął przeciwnika ku sobie, wykręcił mu rękę, aż zatrzeszczały stawy. Nóż upadł na podłogę. Teraz krótkimi uderzeniami pięści odrzucił od siebie wroga nie dopuszczając do zwarcia. Przeciwnik był zbyt silny, a bosman nie chciał tracić czasu. Rozpoczęła się gwałtowna walka na pięści. Nie wiadomo, jak by się ona zakończyła, gdyby bosman był mniej wprawny w takich zapasach. Castanedo szalał, podczas gdy marynarz na zimno obliczał każde uderzenie. Po kilku minutach bezkompromisowej walki uderzył Mulata w żołądek. Castanedo odsłonił na ułamek sekundy głowę, wtedy pięść twarda jak żelazo grzmotnęła go między oczy. Zaraz też otrzymał następny cios w podbródek. Z rozkrzyżowanymi rękami runął na wznak.
Bosman odpoczywał chwilę oparty plecami o ścianę. Z zadowoleniem przyglądał się leżącemu na podłodze Castanedowi. W towarzystwie Wilmowskiego i Smugi rzadko miewał okazję do podobnej rozprawy, a przecież przepadał za takimi przygodami. W jak najlepszym humorze poszukał wiadra z wodą, po czym wylał ją na głowę zemdlonego. Teraz dopiero odnalazł swój nóż tkwiący w ścianie i schował go do kieszeni.
Castanedo powoli odzyskiwał przytomność. W końcu bosman pomógł mu podnieść się z podłogi. Podsunął mu wielki, żylasty kułak pod nos i zagroził:
– Słuchaj, draniu! Wynoś się stąd, i to migiem. Pamiętaj, że złożymy o tobie meldunek pierwszemu patrolowi angielskiemu, jaki spotkamy. Gdybyś ukrył się tutaj, to odnajdę cię wracając z Ugandy i bez wielkich ceregieli wpakuję porcję ołowiu w łepetynę. Teraz chodź i uwolnij Samba z łańcucha.
Castanedo bez protestu chwiejnym krokiem wyszedł z bosmanem. Tomek przeraził się, gdy ujrzał przyjaciela. Ciemniejąca obwódka otaczała jego lewe oko, z rozciętej dolnej wargi płynęła czerwona strużka, a rozdarta na piersiach koszula poplamiona była krwią. Castanedo wyglądał wprost okropnie. Oczy jego ginęły w olbrzymich siniakach, a rozbity nos obficie krwawił.
– Co się stało, bosmanie?! – przeraził się Tomek.
– He, he, he! – zarechotał marynarz. – Poprosiłem pana Castanedo, żeby uwolnił Samba. No i wolny jesteś, chłopie!
Castanedo w milczeniu odpiął łańcuch. Sambo przypadł do ręki wspaniałomyślnego dobroczyńcy, lecz ten szybko schował ją za siebie, mówiąc:
– Nie rób ze mnie babki nieboszczki albo biskupa!
Sambo nie zrozumiał żartu bosmana, cofnął się trochę onieśmielony i zapewnił gorąco:
– Sambo kocha dużego i małego buanę. Sambo kocha też psa, bardzo dobrego psa.
– Dobra nasza, chodź teraz do obozu, a pan, panie Castanedo, pamiętaj. Co powiedziałem! Nie mówię do widzenia, bo lepiej będzie, jeżeli się już nie spotkamy.
Bosman ze swymi towarzyszami zniknął wkrótce w przydrożnej zieleni. Castanedo bezwładnie oparł się o słup i grożąc za nimi pięścią wymamrotał rozbitymi wargami:
– Usłyszycie o mnie wkrótce!
Tymczasem w obozie zaczęto się już niepokoić o bosmana i Tomka. Kawirondo stali przy wyznaczonych im bagażach. Objuczone osły i osiodłane konie gotowe były do drogi. Wilmowski i Smuga co chwila wyglądali w kierunku jeziora.
Nagle ujrzeli Tomka biegnącego z Dingiem. Chłopiec stanął przed ojcem.
– Tatusiu, bosman prosi, żebyś koniecznie przyszedł nad jezioro – wysapał.
Wilmowski zmarszczył brwi; skinął głową na Smugę. Zaledwie oddalili się od Murzynów, Tomek oznajmił:
– Byliśmy u pana Castanedo. Bosman nakłonił go do uwolnienia Samba.
– O kim mówisz? – niespokojnie zapytał ojciec.
– Sambo to ten uwiązany na łańcuchu Murzyn, który miał być ludożercą.
W krótkich słowach wyjaśnił całą sprawę.
– Skoro uwolniliście Samba, to dlaczego bosman kryje się z nim nad jeziorem? – zapytał Wilmowski.
– Przecież Kawirondo słuchają Castaneda jak rodzonego ojca, więc bosman obawia się, że jak zobaczą Samba i…
– Spojrzyj, Andrzeju, na naszego kochanego bosmana, a wszystko zrozumiesz – roześmiał się Smuga.
W tej chwili Wilmowski ujrzał marynarza siedzącego na zwalonym pniu. Olbrzym, jak gdyby nic nie zaszło, palił fajkę. Obok niego przykucnął na ziemi Murzyn.
– A tobie co się stało? Więc to tak było! – westchnął ciężko Wilmowski, przyglądając się sińcom marynarza. – Że też was obydwóch nigdzie nie można samych puścić!
– Czy Castanedo żyje? – krótko zagadnął Smuga.
– Uchowaj mnie Boże przed śmiertelnym grzechem! – oburzył się bosman. – Żyje ten drań, ale zapowiedziałem mu, że złożymy meldunek Anglikom.
– Co powiesz o tym, Janie? – zafrasował się Wilmowski.
Smuga pomyślał chwilę, a następnie oznajmił:
– Nie wiem, czy Castanedo będzie próbował wywrzeć zemstę. Sądząc po wyglądzie takiego siłacza jak bosman, handlarz niewolników nieprędko ochłonie po otrzymanych cięgach. W każdym razie obowiązkiem naszym było przyjść temu biedakowi z pomocą. Nie martwmy się więc teraz na zapas i dokończmy pięknego dzieła zapoczątkowanego przez naszych dwóch zuchów.
– Jestem tego samego zdania – rozchmurzył się Wilmowski. – Zapytaj, Janie, tego chłopca, skąd pochodzi.
Po krótkiej rozmowie z Murzynem, Smuga poinformował przyjaciół:
– Sambo należy do plemienia Galia zamieszkującego zachodnio-północne rubieże Ugandy. Powiedziałem mu, że część naszej trasy wiedzie w kierunku jego rodzinnych stron. Wyjaśniłem również, kim jesteśmy i co tutaj robimy.
– Teraz, Tomku, pobiegnij po pana Huntera i przynieś bosmanowi świeżą koszulę. Lepiej niech Kawirondo nie domyślają się zbyt wiele – polecił Wilmowski.
Wkrótce Tomek powrócił wraz z Hunterem. Tropiciel uważnie wysłuchał relacji Wilmowskiego i osobiście porozmawiał z Sambem.
– A to kanalia z tego Castaneda! Szkoda, że pan nie wpakował mu po prostu kuli w łeb – gniewał się Hunter, głaszcząc po głowie drżącego Murzyna. – I to wszystko dzieje się w dwudziestym wieku! Czy dał mu pan chociaż za to przyzwoitą nauczkę?
– Niech się pan nie martwi, proszę pana – wtrącił Tomek. – Twarz Castaneda wyglądała jak surowy befsztyk. Ledwo trzymał się na nogach. Mówiłem przecież, że nikt nie dorówna siłą panu Nowickiemu!
– Pocieszyłeś mnie trochę, kochany chłopcze – rozchmurzył się Hunter. – Pomyślmy teraz, co mamy zrobić z Sambem. Droga do jego plemienia wiedzie przez kraj zamieszkiwany przez Murzynów Luo, którzy wzięli go do niewoli i sprzedali handlarzowi. Nie możemy więc tutaj zostawić biedaka własnemu losowi.
– Najlepiej zrobi, jeżeli pójdzie z nami przez tereny Luo, a później, gdy już nic nie będzie mu od nich groziło, zboczy na północ – doradził Wilmowski.
Hunter przetłumaczył to Sambowi. Murzyn rzucił się przed Tomkiem na kolana, wołając łamaną angielszczyzną:
– Sambo bardzo kocha dużego i małego buanę i dobrego psa! Sambo również pójdzie łowić dzikie zwierzęta! Później Sambo pojedzie z białym buaną za wielką wodę. Ojciec i matka zginęli w walce z Luo. Siostra i brat zabrani przez handlarzy. Mały buana nie wygoni od siebie biednego Samba!
– Musimy mu pomóc. Zabierzmy go, tatusiu! – zawtórował Tomek.
– Kto wie, czy nie jest to w tej chwili najlepsze wyjście? Dobrze, niech Sambo idzie z nami. Później pomyślimy o jego dalszym losie – powiedział Wilmowski ku radości syna.
– A więc sprawa załatwiona. Czas już na nas – przynaglił Hunter. – Pojawienie się Samba w naszym towarzystwie wywoła wśród Kawirondo wiele komentarzy. Najlepiej niech Murzyn powie przy okazji, że kupiliśmy go od Castaneda.
OPÓR MURZYNÓW
Hunter szybko formował karawanę do wymarszu. Czoło jej mieli tworzyć, oprócz przewodnika. Wilmowski, Tomek i dwóch Masajów. Za nimi uszeregowali się gęsiego Kawirondo z przydzielonym im do niesienia bagażem, a dalej stanęły objuczone osły. Tylną straż stanowili Smuga, bosman Nowicki i trzej Masajowie.