Dla Haboku od razu przeznaczono oddzielne pomieszczenie we wspólnym domu, zamierzał się bowiem ożenić. Teraz nie żałował własnego trudu. Zgodnie z tradycją rodzice doradzili mu, do którego klanu ma udać się po żonę. Była to ładna, pracowita i dobra dziewczyna. Haboku w dowód wielkiej miłości wykarczował dla niej znaczny kawał lasu pod ogródek, w którym ona obecnie uprawiała maniok.
Haboku pochylił się i zza szczytu maloki spojrzał w kierunku chagry, czyli ogródka żony. Szarawa smużka dymu snuła się w dali ku niebu.
Był to umowny znak, że jego żona znajdowała się na polu i nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo.
Młody Indianin przymknął oczy. Uśmiech pojawił się na jego twarzy bez zarostu. Przypomniał sobie chwilę poznania żony. Spodobała mu się od razu podczas pierwszej wizyty. Toteż wtedy zawarł z nią ceremonialną przyjaźń, ofiarowując perkal na dwie spódnice, dwa ozdobne grzebienie, małe lusterko, nici, igły, dwa pudełka brylantyny, mydło i dwa pudełka zapałek. Ona także odwzajemniła mu się podarkiem. Ofiarowała mu dwie duże kalebasy [103] na chichę [104], dwa kłębki sznura i naszyjnik z suszonych nasion, a jej ojciec wręczył mu t dwie linki na ryby, bo wszyscy mężczyźni Cubeo byli rybakami.
Potem przez wiele dni Haboku pozostawał w klanie dziewczyny. Polował z jej braćmi, łowił ryby, wyplatał hamaki i kosze, aby pracą odpłacić się za gościnę. Pewnego dnia dziewczyna sypnęła mu w twarz mączką maniokową, po czym uciekła do ogródka matki. Był to znak, że mu sprzyja.
Haboku skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji i gdy dziewczyna niczego się nie spodziewała, pokropił ją sokiem rośliny uwe, co według starożytnego zwyczaju miało zapewnić mu jej miłość.
Następnie rodzice narzeczonych rozpoczęli omawianie warunków małżeństwa. Haboku przyrzekł bratu swej narzeczonej, że jedna z jego sióstr wyjdzie za mąż za niego i nic już nie stało na przeszkodzie do uprowadzenia narzeczonej. Pewnego ranka Haboku ze swymi najbliższymi przyjaciółmi podpłynęli o świcie do przystani i porwali kąpiącą się dziewczynę. Nie odbyło się to bez wrzawy i pozorowanej bijatyki, jak wymagał dobry obyczaj.
Haboku otrząsnął się z głębokiej zadumy. Na gospodarczym placu na tyłach maloki rozbrzmiały śmiechy i głośne rozmowy. Kobiety zaczynały już powracać ze swych poletek. Było więc wczesne popołudnie.
Kobiety rzucały maczety przed drzwiami, po czym z koszami korzeni manioku podążały nad rzekę na przystań dla łodzi. Najpierw odświeżały się kąpielą po skwarnym dniu pracy, bawiły się z dziećmi i żartowały. Potem myły korzenie manioku, zanurzając je w wodzie razem z koszami. Rozweselone wracały do maloki, bo odzieranie korzeni ze skóry było dla nich raczej odpoczynkiem. Siadały na podłodze głównego korytarza, opierając plecy o słup, nadgryzały zębami skórę na korzeniu, a potem palcami ją zdzierały. Podczas tej pracy sąsiadki wymieniały między sobą nowinki i plotki. Maloka rozbrzmiewała śmiechami, które przycichały, gdy kobiety przystępowały do tarcia korzeni na specjalnej desce. Była to najcięższa i najmniej lubiana przez nie praca.
Haboku szybko złożył karabin. Właśnie spoglądał w lufę pod światło, gdy na rzece rozległy się okrzyki. Wśród kilku rybackich czółen powracających z codziennego połowu, płynęła długa, obca łódź. Haboku natychmiast poznał jednego z trzech białych, którzy w niej płynęli. To był Wilson, kierownik obozów zbieraczy kauczuku nad Rio Putumayo. Czyżby znów zamierzał werbować nowych seringueirów?
Haboku najpierw uprzedził swego ojca, jako naczelnika klanu, o przybyciu gości, a potem zaintrygowany pospieszył na przystań. Obca łódź właśnie podpływała do niej. Po chwili trzej biali już znajdowali się na pomoście.
– Witaj, senhor Wilson – odezwał się Indianin.
– Witaj, Haboku, rad znów cię widzę. Nie chciałeś wrócić do nas, więc ja przyjechałem do ciebie – odparł Wilson i dodał: – Przywiozłem również dwóch przyjaciół senhora Smugi. To jest senhor kapitan Nowicki, a to senhor Wilmowski.
Zwyczajem białych Haboku podał im rękę na powitanie. Tomkowi wydało się, że w chwili, gdy padło nazwisko Smugi, w oczach Haboku przewinął się starannie maskowany blask żywego zaciekawienia.
– Proszę, senhores, do maloki – odezwał się Haboku i poprowadził gości do domu.
W progu oczekiwał na nich naczelnik klanu. Wilson uprzednio trzykrotnie odwiedzał wioskę podczas werbunku Cubeów do obozów kauczukowych, toteż naczelnik najpierw zwrócił się do niegoŕ- Witaj, senhor, w naszej maloce! Zawsze jesteś miłym gościem.
– Witaj, czcigodny naczelniku! – odpowiedział Wilson. – Przybyłem do twego domu z przyjaciółmi zaginionego senhora Smugi, którzy bardzo chcieli poznać ciebie i twego odważnego syna.
– Witam was, senhores! – rzekł naczelnik i podał im rękę. – Proszę, wejdźcie do domu!
Wnętrze obszernej maloki było czyste i nie zadymione. W poszczególnych pomieszczeniach widać było hamaki porozwieszane na słupach, koszyki z kory, naczynia z kalebas, łuki, świstuły i kołczany. Ściany były przyozdobione różnymi maskami.
Naczelnik wskazał gościom ławę w pobliżu drzwi. Zaledwie siedli, żona naczelnika postawiła przed nimi na podłodze małe naczynie z gotowanymi ziarenkami pieprzu i poprosiła, aby się posilili. Po chwili powróciła z tacą maniokowego ciasta, którą umieściła obok pieprzu. Potem wszystkie gospodynie maloki uczyniły to samo. Teraz przy gościach pozostał jedynie Haboku, a wszyscy inni wycofali się dyskretnie do swych pomieszczeń.
Wilson świadom zwyczajów Cubeów powstał z ławy, po czym kolejno z wszystkich tac ułamywał kawałek ciasta, maczał w pieprzu i zjadał. Jednocześnie dał znak swoim towarzyszom, aby uczynili to samo.
– Kosztujcie z wszystkich tac lub obrazicie którąś z gospodyń – szepnął. Po tym skromnym posiłku z powrotem usiedli na ławie. Kobiety natychmiast uprzątnęły jedzenie. Korzystając z chwilowego rozgardiaszu Wilson cicho odezwał sięŕ- To był formalny poczęstunek dla okazania gościnności. Więcej jedzenia Cubeowie nie dają gościom.
– Kiepska nowina, głodny jestem! – burknął Nowicki.
– Gość może być włączony do wspólnego stołu tylko wtedy, gdy bierze udział w pracach codziennych klanu – wyjaśnił Wilson.
– Teraz dajmy im podarunki – cicho doradził Tomek.
Wilson poprosił naczelnika, aby w jego imieniu wręczył wszystkim domownikom upominki. Dla kobiet były to kolorowe, szklane korale, nici, igły i lusterka, a dla mężczyzn scyzoryki i haczyki na ryby. Na samym końcu ofiarował mieszkańcom maloki młodego tapira, którego Tomek upolował tego dnia podczas żeglugi.
Coraz więcej mężczyzn powracało do domu. Jedni przynosili upolowaną zwierzynę, inni złowione ryby. Nowo przybyli witali się z gośćmi, po czym dyskretnie znikali w swych pomieszczeniach.
– Czy Cubeowie prowadzą w maloce wspólną kuchnię? – zapytał Tomek, gdy na chwilę pozostali sami.
– Formalny, wspólny posiłek odbywa się przed zachodem słońca – poinformował Wilson. – Inne posiłki poszczególne rodziny jedzą oddzielnie u siebie, lecz wszystkie potrawy są gotowane na ogólnym piecu, co ma symbolizować wspólnotę klanu. Między posiłkami tylko dzieci otrzymują ciasto z manioku upieczone przez własną matkę.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli spać w maloce – rzekł Tomek. – Chociaż dom wygląda dość czysto, na pewno są w nim insekty.
– Zaproszą nas do siebie, ale możemy powiedzieć, że nie chcemy ich krępować. Rozbijemy namiot na placu przed maloką – odparł Wilson.
– Ilekroć tu przyjeżdżałem, zawsze tak robiłem.
[103] Kalebasa – naczynie, często artystycznie rzeźbione, wyrabiane z baryłkowatych owoców (o bardzo twardej łupinie) drzewa kalebasowego