Выбрать главу

– Tylko dwa, Tadku – sprostował Tomek. – Oprócz tego, nad którym ukrywał się Kampa, szliśmy jeszcze brzegiem drugiego strumienia. Ten drugi strumień był dopływem pierwszego.

– Nie gadaj głupstw, dokładnie liczyłem!

– Nie wątpię w to, ale jestem pewny, że jeden i ten sam strumień liczyłeś kilkakrotnie. Haboku umyślnie kluczył, abyśmy stracili orientację. Rozumiesz?

– Nie mylisz się przypadkiem?!

– Jestem pewny tego, co mówię. Podobnej sztuczki próbował ze mną Czerwony Orzeł w Meksyku, prowadząc mnie na spotkanie z wodzem Czarną Błyskawicą. On również nie chciał zdradzić drogi do kryjówki wolnych Apaczów.

– Tak, tak, teraz sobie przypominam, mówiłeś mi o tym.

– Dzisiaj przez cały czas trzymałem w ręku kompas, a poza tym stale zwracałem uwagę na położenie słońca oraz łańcuchów górskich. Dzięki temu nie dałem się wprowadzić w błąd. W dalszym ciągu mogę wskazać drogę do La Huairy.

– No, no, naprawdę łepetynę nosisz nie od parady! Ojciec nie zmarnował pieniędzy na twoją naukę. A czy może również wiesz, ile drogi dziś uszliśmy?

– Niewiele, nie więcej jak około dwunastu do piętnastu kilometrów. Spójrz na góry! Czy przybliżyliśmy się do nich?

– Do licha, chyba masz rację.

– Pierwszy strumień wiódł wprost na zachód w kierunku gór. Szliśmy wzdłuż jego brzegów około pięciu kilometrów. Potem powędrowaliśmy lewym dopływem. Ten drugi strumień płynął z północy, więc tym samym szliśmy na północ. Dlatego tylko nieznacznie zbliżyliśmy się do Andów.

– Zadziwiasz mnie, brachu. Czy zaznaczyłeś tę trasę na mapie?

– Tak, zaraz ci pokażę – Tomek wyjął szkic mapy i mówił dalej: – Tutaj jest Ukajali, Urubamba i La Huaira. Po przeprawie przez Ukajali szliśmy tędy. W tym miejscu zawrócili Pirowie, a tutaj jest strumień i szałas Kampy. Potem Haboku prowadził nas, klucząc prawie w miejscu, aż do tego dopływu. Przed nami, a więc na północy, leży Grań Pajonal, natomiast w kierunku zachodnim Andy.

– Ha, więc jutro powinniśmy znaleźć się w Grań Pajonalu.

– Wydaje mi się, że raczej pójdziemy ku górom.

– Skąd takie przypuszczenie? Przecież do lasu śmierci trzeba iść przez Pajonal?

– Kampa ręczył, że przez las śmierci nikt nie przejdzie. Skoro Haboku podjął się roli przewodnika, zapewne teraz zna inną drogę, która może prowadzić tylko przez góry.

– To brzmi logicznie, ale przekonamy się jutro.

– Kto po nas pełni straż?

– Zbyszek i Saturu, a o najgorszej porze przed świtem Haboku ze swoim kumplem.

– To dobrze. Indianie zazwyczaj napadają o świcie. Ale chyba nic nam nie grozi. Dingo przez cały dzień zachowywał się spokojnie; teraz także zerka na nas tylko jednym okiem.

– Poczciwe, zmyślne psisko. Dzięki niemu znaleźliśmy umierającego przewodnika Smugi.

O północy zbudzili następnych wartowników. Noc minęła spokojnie.

Wkrótce po wschodzie słońca wyruszyli w dalszą drogę. Jeszcze przed południem kapitan Nowicki zbliżył się do Tomka i szepnąłŕ- Twoje domysły się sprawdziły. Idziemy w kierunku gór.

– Haboku przestał kluczyć. Widocznie uważa, że już straciliśmy orientację.

– Nieborak! Myślał, że wyprowadzi w pole takiego starego wygę jak ty! Tomek spojrzał ku pasmom górskim, w pełnym blasku słońca przybierały liliową barwę.

– Pójdziemy inną trasą niż Smuga. Był on chyba pierwszym Polakiem, który zagłębił się w Grań Pajonal [126] – rzekł po chwili.

– Ciekaw byłem tego Pajonalu, ale ze względu na kobiety lepiej ominąć las śmierci – odparł Nowicki.

– Dzielnie trzymają się panie.

– A jakże! Nasza sikorka wodzi rej wśród nich. Zuch baba! Mara patrzy w nią jak w obrazek.

– Trochę niepokoję się o Natkę. Ona nie czuje się najlepiej na tej wyprawie.

– Zaginięcie Smugi wyprowadziło ją z równowagi.

– Cicho! Spójrz na Dinga!

– Czemu on się tak nastroszył? Może zwęszył jakiegoś zwierzaka?

– Poczekajmy na naszych. Lepiej idźmy teraz w bardziej zwartym szyku.

Przystanęli pod wielkim głazem. Od pewnego czasu szli przez podgórską, falistą krainę. Napotykali coraz więcej pagórków porośniętych dziewiczym lasem, rumowisk skalnych i potężnych kamieni.

– Okolica jak wymarzona na zasadzkę – mruknął Nowicki uważnie rozglądając się wokoło. – Haboku niepotrzebnie tak się oddala.

– Na pewno wkrótce poczeka na nas. Spenetruje drogę…

– Dingo jeszcze kręci nosem, ale ja nic nie widzę pomiędzy skałami.

– Również nie spostrzegłem niczego podejrzanego. Nasi już nadchodzą.

– Czy zatrzymujemy się na odpoczynek? – zawołała Sally. – Od dłuższego czasu wciąż pniemy się pod górę. Zmęczyłyśmy się trochę.

– Musimy połączyć się z Haboku, wtedy odpoczniemy – odparł Tomek.

– Według twych obliczeń powinniśmy już być w pobliżu Pajonalu – powiedziała Natasza.

– Ale teraz prowadzi Haboku, a nie ja – odpowiedział Tomek.

– Prawdopodobnie pójdziemy inną drogą. Suchoroślowy krajobraz wskazuje na to, że już znajdujemy się na skraju tego pustynnego wyżu. Gdybyśmy zboczyli na północ, wkrótce ujrzelibyśmy tę osławioną krainę.

Nadeszli tragarze, a za nimi Zbyszek. Kapitan Nowicki, który przez cały czas penetrował wzrokiem załomy skalne, zdjął karabin z ramienia, sprawdził, czy nabój wprowadzony jest do lufy, po czym zawołałŕ- Nie przystawajcie, idziemy! Zbyszku, nie pozostawaj w tyle. Trzymajmy się razem.

– Bądź blisko kobiet, Tadku – odezwał się Tomek. – Idę z Dingiem pierwszy!

Ze sztucerem pod pachą wysforował się o kilkanaście kroków do przodu. Rozglądał się po skałach i chaszczach, jednocześnie zerkając na psa. Dingo wciąż węszył w powietrzu, jeżył sierść na karku.

Sally zorientowała się, że sytuacja jest niepewna. Poprawiła na biodrach pas z rewolwerem. Teraz jednym ruchem mogła wydobyć broń z pochwy.

Naraz Tomek błyskawicznie uskoczył w bok, przyklęknął i, prawie nie przykładając sztucera do ramienia, strzelił. Długa, czarna strzała, wymierzona przed sekunda prosto w jego pierś wbiła się głęboko w ziemię. Tomek w ostatniej niemal chwili spostrzegł Indianina wychylającego się zza skały. Przytomność umysłu uratowała mu życie. Indianin natomiast ugodzony śmiertelnie kulą osunął się na skraj skalnego występu, bezwładnie przetoczył się po nim i runął wprost pod stopy swej niedoszłej ofiary.

Zanim przebrzmiał huk wystrzału, rozległ się przeraźliwy okrzyk bojowy Kampów. Strzały z łuków świsnęły w powietrzu.

– Dingo, do pani! – krzyknął Tomek.

Sally popchnęła swe towarzyszki w rumowisko kamieni. Saina również skryła się za głazem, wydobyła rewolwer i zaczęła wypatrywać napastników. Wierny Dingo przybiegł do niej; sierść jeżyła mu się na karku, gniewnie szczerzył kły patrząc na skały. Mara, żona Haboku przyczaiła się obok Sally, z łukiem gotowym do strzału.

Cubeo, który pierwszy szedł za kobietami, zatoczył się, upuścił niesiony bagaż, z chrapliwym jękiem padł na niego. Czarna strząła z haku przeszyła na wylot jego szyję.

– Kryć się za kamienie! – krzyknął Nowicki, lecz sam nie szultał schronienia. Ruchliwy i zwinny, co chwila składał się do strzaJu, a każda kula powalała jednego wroga.

Zbyszek przycupnął za głazami obok kobiet. Nie był zbyt dobrym strzelcem, a w dodatku nieoczekiwany napad oszołomił go w pierwszej chwili. Toteż strzały jego nie były celne. Za to czterej pozostali przy życiu Cubeowie dzielnie wspierali Tomka i Nowickiego. Przyklękli za tarczami opartymi o bagaże i ogniem z karabinów razili atakujących Kampów.

вернуться

[126] Drzewa tego rodzaju należą do rzędu motylkowatych, najczęściej Caesalpina, a zwłaszcza Caesalpina echinata. Od tych właśnie drzew o żółtoczerwonym drewnie pochodzi nazwa Brazylii, europejscy koloniści odkrywszy cenne drzewo nazwali je najpierw "brązu"', a później "pernambuco". Okolice i port, skąd wywożono te drzewa, nazwali również Pernambuco.