Выбрать главу

– Ależ zrobił to pan wspaniale! – szepnęła Sally.

– Spieszmy się, zanim ochłoną… – cicho odparł Smuga. – Skacz pierwsza, Sally.

– Do końca życia będę miała co opowiadać – jeszcze szepnęła czupurna młoda kobieta.

Kapłan-ofiarnik nie mniej zdumiony i oszołomiony od innych Kampów podążał za nimi. Rozległy się jękliwe dźwięki konch.

– Niech skaczą po kolei – odezwał się kapłan. – W przyszłym życiu czeka je dobrobyt i szczęście, którego bogowie nasi im nie poskąpią.

Trójka przyjaciół już była nad skrajem przepaści.

– Niech spełni się ofiara! Skacz, Sally! – donośnie krzyknął Smuga. Kapłan wzniósł dłonie ku niebu i… również przysunął się na brzeg cypla.

Sally wydała głośny okrzyk, odważnie pochyliła się nad krawędzią, sieć już odgradzała ją od przepaści. Skoczyła. Kapłan-ofiarnik, stojąc na skraju cypla skalnego, ujrzał co stało się z pierwszą "ofiarą". Ogarnęła go niewymowna wściekłość. Ten biały ich zdradził! Toteż w odruchu gniewu schwycił Nataszę za ramiona i odsunął ją od przepaści.

Smuga w lot pojął, że życie przyjaciół i jego własne zawisło na kruchym włosku. Błyskawicznie doskoczył do kapłana i grzmotnął go maczugą w głowę.

– Twoja kolej, Nataszo! Skacz! – krzyknął tak straszliwym głosem, że zamarły z przerażenia tłum aż przygarbił się do ziemi.

Natasza drżała jak w febrze. Nie mogąc wydobyć głosu z ściśniętej strachem krtani.

Smuga objął ją wpół, doprowadził na skraj skały. Spojrzał w otchłań. Sieć właśnie wysunęła się i zawisła nad przepaścią.

Smuga lekko popchnął oniemiałą kobietę. Poczekał aż z siecią zniknęła pod cyplem. Teraz odwrócił się do Kampów. W dalszym ciągu stali porażeni niezwykłym wydarzeniem. Smuga podszedł do martwego kapłana, uniósł go, a następnie zepchnął w bezdenną przepaść.

Głuchy pomruk obiegł plac ofiarny.

– Ten człowiek był nikczemnym zdrajcą – rzekł Smuga donośnie. – Widzieliście wszyscy, że chciał powstrzymać białą kobietę od spełnienia ofiary waszym bogom.

*

Zaledwie Natasza znalazła się bezpieczna w pieczarze, natychmiast schwyciła Tomka za rękę i zawołałaŕ- Smuga zabił kapłana, który odkrył nasz podstęp! On zobaczył, co stało się z Sally i rzucił się na mnie. Jesteśmy uratowani, ale Smuga zginie!

Tomek i Nowicki wymienili błyskawicznie spojrzenia. Ich przyjaciel samotnie ginął, by ich ocalić.

– Zbyszku, masz mapę! – bez namysłu zawołał Tomek. – Prowadź naznaczoną na niej trasą. Haboku, ty jesteś teraz dowódcą. Uciekajcie!

Nowicki już otworzył tajemne przejście do podziemnego korytarza i pospiesznie podawał przyjaciołom bagaże.

– Wesprzemy Smugę, spieszcie się! – ponaglał wszystkich. – Nie czekajcie na nas, jeśli was nie dogonimy.

– Bierzemy rewolwery i noże – mówił Tomek ściskając żonę. – Idźcie prędzej, rygluję za wami drzwi. Sally, prowadź Dinga na smyczy i stale go obserwuj. Wiesz, że na nim można polegać.

Nie było czasu na pożegnania, choć mogli już więcej się nie ujrzeć.

Nowicki i Tomek co tchu biegli po stromych schodach. Już byli przy ścianie z ukrytym wejściem do mieszkania Smugi. Wpadli do komnaty. Nowicki przyskoczył do okna.

– Ejże, brachu! Smuga górą! Wodzowie i kapłani kłaniają mu się w pas. Niech go rekin połknie, upadł na cztery łapy jak kot. Ciekaw jestem, co on im takiego powiedział?

– Niezwykły człowiek! – szepnął Tomek.

– Słuchaj, brachu! Myśmy szli mu na pomoc, a tymczasem to on uratował nas wszystkich. Cóż tu pocznie sam wśród tych kąśliwych os? Zostaję, we dwóch łatwiej stąd czmychniemy. Zorganizuj nową wyprawę i czekaj na nas za dwa miesiące w umówionym miejscu.

– A może ja pozostanę ze Smugą? – odparł Tomek.

– Ty pewniej odnajdziesz drogę. Musisz wyprowadzić z matni nasze kobiety. Zuch baby! Najpierw ocal tamtych, a potem spiesz nam z pomocą. Idź już! Opowiem Kampom, jak to bogowie zaopiekowali się wami!

Kapitan Nowicki uśmiechnął się na samą myśl, że zadziwi Smugę i Kampów. Mocno uścisnął Tomka, wypchnął go na schody, po czym starannie zaryglował przejście. Znów podszedł do okna. Smuga otoczony wodzami wracał do pałacu. Nowicki uśmiechnął się i legł na matach. Był śpiący.

*

Przez pierwsze trzy dni uciekinierzy wciąż przystawali i nasłuchiwali. Tomek lub wierny Haboku co pewien czas wspinali się na szczyty gór i z niepokojem spoglądali ku wulkanowi. Zdawało się im, że wybuchy nieco osłabły i następowały w coraz dłuższych odstępach czasu. Choć sami znajdowali się w ciężkiej sytuacji, wciąż powracali myślami do dwóch przyjaciół, którzy musieli pozostać w mieście wolnych Kampów.

Wkrótce jednak bezpośrednie niebezpieczeństwo całkowicie pochłonęło myśli uczestników niefortunnej wyprawy. Skromne zapasy żywności wyczerpały się po dwóch dniach. Cubeowie wyszukiwali jadalne korzenie i rośliny, czasem upolowali strzałami z łuków kilka papug. Głód dokuczał wszystkim. Za radą Haboku pokrzepiali się ożywczymi liśćmi koki, ale wędrówka po bezdrożnych górach coraz bardziej wyczerpywała siły.

Noce były bardzo chłodne. Zimny wiatr dął od zaśnieżonych szczytów. Na każdym noclegu uciekinierzy musieli budować szałasy, a mimo to zimno dawało się im porządnie we znaki. Kuźmy, w które zaopatrzył ich Smuga, były jedynym ciepłym odzieniem, jakie posiadali. Toteż każdej nocy z utęsknieniem oczekiwali wschodu słońca.

Na szczęście w dzikiej głuszy górskiej nie napotykali ludzi. Coraz śmielej szli na południowy wschód, a szóstego dnia Tomek odważył się na rozpalenie ogniska. Rosół z papug i ryby upieczone na rozgrzanych kamieniach pokrzepiły nadwątlone siły uciekinierów.

Dziesiątą noc spędzili w opuszczonym szałasie pasterzy, a następnego dnia natknęli się po raz pierwszy na osadę Keczuanów, czyli górskich Indian. Mieszkali w chatach zbudowanych z dużych kamieni, przysypywanych ziemią. Zajmowali się hodowlą lam i owiec.

Porozumienie się z Keczuanami nie było łatwe. Nie znali hiszpańskiego ani portugalskiego, nieufnie spoglądali na białych. Tomek kupił od nich jagnię, które upiekli w całości. Przenocowali w chacie pasterzy. Rankiem przyszedł z pastwiska młody Keczuanin, który znał sporo słów portugalskich. Od niego Tomek dowiedział się, że o dwa dni drogi doliną znajduje się chata mulnika, wynajmującego podróżnym muły i konie. Droga, przy której mieszkał ów mulnik, wiodła do Tarmy. Za rewolwer i kilka naboi pasterz zgodził się doprowadzić uciekinierów do drogi.

*

Był to piętnasty dzień od ucieczki z fortecy wolnych Kampów. Tomek jechał na mule tuż za poganiaczem. Co chwila oglądał się na Sally i resztę towarzyszy wyprawy. Z wyjątkiem Haboku wszyscy drzemali w siodłach. Muły postękiwały, lecz wytrwale szły wyboistym traktem.

Tomek wychudł, był zmęczony tak jak inni, lecz ani na chwilę nie przymknął oczu. W pobliskiej Oroyi mieli już wsiąść w pociąg do Limy. Tomek przestał kłopotać się o Sally, Nataszę i Marę. Były bezpieczne. Teraz już układał plan wyprawy ratunkowej dla Smugi i Nowickiego.

Od czasu do czasu wydobywał z kieszeni mapę. Przypomniał sobie wszystko, co wiedział o Boliwii. Czekało go sporo kłopotów. Musiał szybko wyposażyć nową wyprawę. Miał nadzieję, że pieniądze za sprzedany jacht już nadeszły do banku w Iquitos. Jak przewidująco postąpił Nowicki, upoważniając go do dysponowania pieniędzmi!

Tomek wiedział, że nie zazna chwili spokoju, dopóki znów nie będzie razem z Nowickim i ze Smugą. Czyżby dotychczasowe trudy były całkiem bezcelowe? Nie, tak nie można powiedzieć. Zamyślony nawet nie spostrzegł Oroyi wyłaniającej się przed nimi.