Выбрать главу

– Stara jeszcze nadaje się do użytku…

– Ma pan rację, ale przy tej okazji chcę pogadać z Mateem.

– Czyżby pan jescze miał nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego?

– Chcę porozmawiać z nim na osobności.

– Jak pan uważa. Nie mogę mieszać się w pana kompetencje. Ale to chyba strata czasu.

– Być może. Mimo to porozmawiam. Wrócimy wkrótce.

Smuga podszedł do grupy Indian wykańczających mieszkalny barak. Mateo ochrypłym od ciągłego krzyczenia głosem ponaglał robotników. Smuga znał przysłowiowe lenistwo Metysów, więc wydało mu się, że Mateo przyspiesza pracę, aby tym samym jak najprędzej pozbyć się nadzoru zwierzchników. Uważnym wzrokiem obrzucił Metysa. Na jego biodrach zwisał pas z rewolwerem. Zza spodni wystawała rękojeść noża.

– Mateo! – zawołał Smuga.

– Sim, senhor! – odparł Metys podchodząc bliżej.

– Czy dzisiaj skończycie ten barak?

– Już prawie gotowy.

– To dobrze, wobec tego masz trochę czasu. Pójdziemy nad rzekę. Pokażę ci, gdzie należy zbudować nową przystań.

– Czy zaraz mamy pójść?

– Tak będzie najlepiej. Jutro zamierzamy z panem Nixonem wracać do Manaos – odpowiedział Smuga nieznacznie obserwując Metysa. Zdawało mu się, że Mateo ukrył uśmiech zadowolenia, pospiesznie strzepując pył ze spodni.

Ruszyli w las na przełaj ku rzece. Smuga milczał i szybko prowadził przez bezdroża. Po półgodzinnym marszu Mateo zdziwiony zagadnął.

– Zabłądziłeś senhor! Nie idziemy najkrótszą drogą do rzeki. Tak odległa od obozu przystań nie będzie dla nas przydatna.

– Nie obawiaj się, nie zabłądziłem – odparł Smuga i przyspieszył kroku. Po kwadransie stanęli na brzegu. Mateo parsknął gardłowym śmiechem i rzekłŕ- A jednak zabłądziłeś! To jeden z dopływów, a nie Rio Putumayo!

– Wiem o tym! – lakonicznie odparł Smuga.

Odwrócił się twarzą w twarz do Metysa. Mierzył go zimnym wzrokiem, ale naprawdę wcale nie był tak spokojny. Wiele by dał, żeby mieć już tę okropną rozmowę za sobą.

– Po co mnie tu przyprowadziłeś? – gniewnie warknął Metys, rozglądając się wokoło.

Smuga odczekał dłuższą chwilę zanim odparłŕ- Chcę z tobą porozmawiać.

– O czym?

– O napadzie na obóz.

– Mówiłem już, jak było.

– A może chciałbyś jeszcze coś dodać?

– Powiedziałem wszystko, nic więcej nie wiem. Wracajmy do obozu!

– Nie spiesz się tak bardzo. Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań^ Błyski gniewu zamigotały w oczach Matea. Smuga postąpił krok ku niemu.

– Z czterech naszych capangów tylko ciebie jednego oszczędzili mordercy – odezwał się. – Powiedz, dlaczego pozwolili ujść ci z życiem?

– Mówiłem już, przycupnąłem w baraku, a potem uciekłem w las – odparł Metys. – Więcej nie wiem!

– Słuchaj, Mateo, tylko podlec ucieka, gdy mordują jego towarzyszy.

– Było ich dużo, zaskoczyli nas we śnie, sam jeden nic bym nie zdziałał. Smuga jeszcze bardziej przybliżył się do Matea. Cichym głosem rzekłŕ- Chciałbyś, żebym uwierzył w twoje podłe tchórzostwo. Nic z tego, Mateo. Znam prawdę! Jesteś nikczemnym zdrajcą. Sądziłeś, że nigdy nie dowiem się o psie, którego w przeddzień napadu wysłałeś z wiadomością do swych kompanów. Tyś zawiadomił ich o nieobecności Wilsona w obozie. Ty również wysłałeś z baraku swoich trzech podwładnych dozorców, wiedząc, że zginą bez szans obrony.

Mateo poszarzał z wściekłości. Nagłym ruchem chwycił rękojeść rewolweru. Stali na małej łasze piaskowej nad brzegiem rzeczki. Smuga błyskawicznym kopnięciem obsypał twarz Matea piachem. Metys wprawdzie zdążył pociągnąć za cyngiel, lecz oślepiony chybił. W tej chwili mocny cios w podbródek powalił go na ziemię. Padając upuścił broń.

– Wstań, Mateo! – rozkazał Smuga. – Przyznałeś się do strasznej winy.

Metys już nie odważył się na sprzeciw. Stalowoszare oczy przeciwnika spoglądały bezlitośnie. Wiedział, że jego życie zawisło na włosku.

– Teraz odwróć się tyłem i złóż dłonie na plecach – powiedział Smuga. Wydobytym z kieszeni rzemieniem skrępował przeciwnika. Przez jakiś czas milczał, jakby zbierał się w sobie. W końcu nachmurzony odwrócił Metysa twarzą do siebie.

– Przegrałeś, Mateo! – odezwał się. – Wyznaj wszystko!

Szarość nie schodziła z twarzy jeńca, ale pełen nienawiści wzrok był jedyną odpowiedzią.

– Milczysz! Tym gorzej dla ciebie! – powiedział Smuga. – Wkrótce będziesz prosił, żebym chciał słuchać twego wyznania.

Popchnął Metysa na sam brzeg rzeki, przeciągnął mu rzemień pod pachami, opasując piersi. Wolny koniec arkanu przerzucił przez konar zwisający nad wodą. Po chwili Mateo kołysał się w powietrzu nad wodą, a Smuga przywiązał drugi koniec sznura do pnia drzewa. Teraz usiadł na brzegu i zapalił fajkę. Minęło nieco czasu, zanim wytrząsnął popiół i powstał.

– No, Mateo, mów! Cierpliwość moja już się skończyła – odezwał się do Metysa.

Mateo tylko splunął w odpowiedzi. Smuga wydobył rewolwer. Huknął strzał. Jeden z sępów bujających w powietrzu upadł na ziemię.

Smuga podniósł go i wrzucił do wody prosto pod nogi jeńca wiszącego na sznurze. W kilka chwil nadpłynęła ławica krwiożerczych piranii [27] zwabiona zapachem krwi. Martwy sęp, jak gdyby nagle ożył, szarpany silnymi szczękami małych rybek uzbrojonych w ostre jak noże zęby. Wkrótce tylko czarne pióra zaczęły spływać z prądem rzeki.

Smuga bez słowa odwiązał koniec arkanu od pnia drzewa. Powoli zacząłopuszczać Metysa, dopóki jego stopy niemal nie dotknęły powierzchni wody.

Mateo krzyknął straszliwie; gwałtownie uniósł nogi zginając je w kolanach. W tej pozycji nie mógł jednak trwać długo, a krwiożercze ryby kotłowały się pod nim.

Pot dużymi kroplami spływał po twarzy Matea, wykrzywionej grymasem przerażenia. Czuł, że siły go opuszczają.

– Podciągnij mnie do góry! – zawołał.

Smuga odczekał chwilę nie wypuszczając arkanu z rąk, po czym zapytałŕ- Kim byli dowódcy Yahua?

– To ludzie Pancho Vargasa! Podciągnij, spiesz się, już nie mogę! Smuga zdumiał się i nie dowierzał. Słyszał wprawdzie o walce Vargasa o tereny kauczukowe i o jego handlu niewolnikami indiańskimi, lecz człowiek ten przebywał daleko, gdzieś w okolicy rzeki Tambo.

– Kłamiesz, Mateo! – powiedział.

– Przysięgam na moje życie! – gorączkowo wołał Metys. – To ludzie Vargasa: Jose i Cabral. Napadli za namową Alvareza! Zapłacił im! Podciągnij mnie!

Wkrótce na pół omdlały jeniec siedział na ziemi.

– Kto zabił młodego Nixona? – surowo zapytał Smuga.

– Cabral.

– Dlaczego nas zdradziłeś?

– Kilka miesięcy temu byłem w Manaos. Dużo przegrałem w karty. Alvarez pożyczył mi na zapłacenie długu. Powiedział, że nie muszę zwracać, jeśli oddam mu przysługę. Gdy odbierałem na Amazonce ostatni transport żywności, przypłynęli ci dwaj – Cabral i Jose. W imieniu Alvareza zażądali, abym namówił Nixona do wysłania Wilsona z obozu i zawiadomił ich o tym. Dali mi w tym celu swego psa.

– Podle postąpiłeś, Mateo, wielka jest twoja wina – odparł Smuga.

– Powiedziałem wszystko, co chciałeś. Uwolnij mnie teraz! – rzekł Mateo już nieco pewniejszym tonem.

Smuga surowo popatrzył na niego, po czym odezwał sięŕ- Mogłem dowiedzieć się prawdy od ciebie, a potem puścić koniec sznura. Do tej pory już tylko twoje kości leżałyby na dnie rzeki. Czy wiesz, dlaczego jeszcze żyjesz, nikczemny zdrajco?

– Senhor, daruj życie!

– Żyjesz, bo to byłaby dla ciebie zbyt łagodna kara – ciągnął Smuga. – Człowiek, który szybko umiera, nie ma czasu zdać sobie sprawy z wielkości swej winy.

– Czego jeszcze chcesz? – zapytał drżącym głosem Mateo.

– Najpierw zaprowadzisz mnie do Yahuan, którzy okaleczyli martwego Nixona. Potem wspólnie odszukamy Cabrala i jego kompana, a następnie odwiedzimy Pedra Alvareza.

вернуться

[27] Piranie (lerrosalmuś) – mięsożerne, żarłoczne ryby wielkości naszych płotek, o silnych szczękach i ostrych zębach, prawdziwy postrach wód Ameryki Południowej. W przeciągu kilku minut potrafią objeść swą ofiarę do gołego szkieletu.