Выбрать главу

Niełatwo przychodziło im w to uwierzyć po tych wszystkich dniach i tygodniach poszukiwań, rozdarcia między rozpaczą a nadzieją. Ale w dzień widzieli z tej skały wszystko wyraźnie jak na dłoni. To był Tomek! W niezrozumiałej na razie i jak się wydawało niebezpiecznej sytuacji. Ale naprawdę Tomek zdrowy i cały.

– Jezus, Maria! – wyszeptał Nowicki. – Zostałem wysłuchany! Zostałem wysłuchany!

Po twarzy Wilmowskiego powoli toczyły się łzy.

*

Fakt ponownego spotkania Tomka “faraon” uznał za niezwykłe zrządzenie losu. Wydał go wszak na pastwę pustyni. A oto pustynia oddała swego zakładnika. Przeznaczenie zaś z powrotem postawiło go na jego drodze. Nie mógł tego pojmować inaczej niż jako nadprzyrodzony znak, nieznany obowiązek nałożony nań przez Boga.

“Wola Allacha! Insz Allah” – myślał. “Skoro sam Bóg odmienił wydany przeze mnie wyrok, zapragnął w ten sposób do mnie przemówić”.

Najpierw w jego chorym umyśle zrodził się pomysł, by Tomasza… zatrudnić! Był przekonany, że to się to uda. Znał wielu Europejczyków i ich nieprawdopodobną chciwość. Zawsze czegoś pożądali: pieniędzy, sławy, znaczenia, władzy czy choćby antycznych przedmiotów i zwykłych, niewiele wartych pamiątek… Tomek odrzucał jednak wszystkie propozycje. Zdziwiło to “faraona”, a potem rozczarowało i zdenerwowało tak, że zawsze stawał się bliski załamania lub wybuchu gniewu w jego obecności.

Z czasem zaczął traktować opór Tomka jako jedyną przyczynę wszelkich swoich niepowodzeń, symbol fatum, jakie nad nim zawisło.

W panice musiał wszak opuścić Teby, a jego interesy na północy kraju należało uznać za całkowicie zawieszone. Postanowił przeciąć wewnętrzne rozdarcie, wywoływane “złą” obecnością tego więźnia. Ale jak, skoro miał do czynienia z zastanawiającym znakiem bożym? Wybrał… sąd.

Tomek zajął więc miejsce oskarżonego naprzeciw “tronu”. Obaj młodzi ludzie długo mierzyli się wzrokiem. W gorejących oczach sądzącego płonęła udręka i nienawiść. W oczach sądzonego nikt nie mógłby dostrzec niczego innego niż opanowanie i spokój. Tomek nie miał złudzeń. Uratować mógłby go jedynie cud. Nienawiści mógł przeciwstawić jedynie godność.

Rozpoczęła się rozprawa. Sędzia sam, nienaganną angielszczyzną, zadawał pytania.

Za każdym razem odpowiadało mu milczenie. Tomek zachowywał się tak, jakby to wszystko nie tylko go nie dotyczyło, ale i w ogóle do niego nie docierało. Patrzył ponad pokład statku, na otaczający go, jakże piękny świat. Uniósł głowę ku pobliskim skałom i uśmiechnął się do siebie.

Zapadła cisza. Tomasz, wciąż jeszcze z cieniem uśmiechu na ustach, spojrzał z ironią i pogardą w oczy “faraona”. Ten jednak choć zaskoczony postawą Tomka – na co dzień napotykał jedynie lęk swych podwładnych – poważnie traktował swoją rozprawę. Wprowadzono świadków. Najpierw dwu Arabów. Ich zeznania tłumaczono oskarżonemu. Wynikało z nich, że dowodząc daabiją, Tomek znęcał się nad arabską załogą, że pobił i wyrzucił na brzeg arabskich współpasażerów, aby przywłaszczyć sobie wynajęty stateczek.

– Wszystkich? – spytał sędzia.

– Nie – odrzekli świadkowie. – Niektórych zakuł w kajdany i chciał oddać do brytyjskiego więzienia.

Tomasz uśmiechnął się znowu. “Oto – pomyślał – jak łatwo można przeinaczać prawdę”. Ci, którym na prośbę Nowickiego ułatwiono ucieczkę, teraz zeznawali przeciw niemu. Wtedy było ich jednak pięciu, teraz jedynie dwóch. Gdzież mogła być reszta?

– Ilu was było? – sędzia zdawał się czytać w myślach Tomka.

– Pięciu. Ale trzech zostało zastrzelonych w czasie ucieczki odparli.

– Kto jest temu winien? – padło kolejne pytanie.

– Oskarżony – odparli.

“A więc to tak” – pomyślał Tomek. “Trzech pozostałych już zginęło, a ci są tutaj, w centrum Afryki. Próżno Nowicki łudził się nadzieją, że może czeka ich lepszy los”.

Na świadka został także powołany Harry, który oskarżył Tomka o okradanie grobowców. Ten fragment zeznań przetłumaczono nawet murzyńskim niewolnikom, którzy popatrzyli na Tomka przerażonym wzrokiem. Miejsca spoczynku ich zmarłych były bardzo szanowane, a sprofanowanie tych miejsc stanowiło największą winę żyjącego.

Milczenie Tomka wobec pytań i zeznań świadków uznano za przyznanie się do winy. Zapytano go jeszcze, czy chce coś powiedzieć, a kiedy odmówił, “sąd” udał się na naradę.

“Faraon” wstał, przeszedł na rufę statku, obrócił się ku wschodowi I rozpoczął jakiś obrzęd. To wznosił ręce, zdobne insygniami władzy, to je opuszczał. Bił korne pokłony w stronę słońca to znów nieruchomiał z zamkniętymi oczyma. Odwrócony tyłem do wszystkich zamarł w bezruchu i tak trwał. Mijały minuty…

W blasku słońca, pomniejszony przez odległość, w swoim dziwacznym stroju, do złudzenia zdawał się przypominać uszebti, magiczną figurkę sprzed wieków: nieruchomy, zatrzymany w skupieniu posążek faraona. Tomek pomyślał o Sally, która marzyła by móc przenieść się w zamierzchłe czasy faraonów. Pomyślał także o ojcu, jakże samotnym. O Nowickim, pozostawionym na pustyni. O Smudze, podziwianym wzorcu swego życia. “Gdybyż oni tu byli, gdybyż byli” – myślał i żal targnął jego sercem.

Ale już “sędzia” wracał na swoje miejsce, by ogłosić wyrok.

– Oskarżony jest wielkim zbrodniarzem – mówił. – Zasłużył na śmierć. Gdybym był zwykłym sędzią, taki byłby wyrok. Ale ja jestem władcą miłosiernym i nie skazuję ludzi na śmierć. Dlatego wyrok mój brzmi: “kąpiel”! To wszystko.

Zostanie wykonany o świcie.

*

Trójka ludzi ukrytych w cieniu skały tuż nad statkiem chłonęła każde słowo.

– Byłem już raz świadkiem takiego sądu – gorączkowo szeptał Madżid; jak tylko usłyszał sentencję wyroku. – Rankiem o 200 metrów stąd przywiążą małe, puste czółno. Potem wyprowadzą skazańca i wrzucą do jeziora. Jeśli dopłynie do łódki, jest ocalony…

– Ale przecież roi się tu od krokodyli!

– Dzięki temu wyrok władzy zostanie potwierdzony przez moce nadprzyrodzone – z goryczą odparł Madżid.

– No to do roboty. Mamy przed sobą całą noc – z naciskiem powiedział Nowicki.

W pośpiechu wracali do obozu. Tu wspólnie rozważyli możliwości ataku. Nie było ich wielu. Szybko przyjęli więc jedyny możliwy plan. Smuga omawiał go właśnie z Gordonem:

– Czekajcie w czółnach. My spróbujemy dostać się na statek od góry. Obezwładnimy strażników. Jeśli się uda, będziecie mogli bezpiecznie podpłynąć. Pamiętaj: trzykrotny chichot hieny – droga wolna. Jeśli nie, sami wiecie, co robić. My nie oddamy im Tomka. Raczej zginiemy razem z nim.