— Teraz uważaj dobrze — powiedział do syna.
Moneta rzucona za burtę wpadła w morze. W tej chwili mały Arab skoczył z łodzi głową w dół, zniknął w głębinie na kilka sekund i wkrótce wynurzył się znów na powierzchnię, trzymając w zębach pieniążek.
— Ależ to wspaniały pływak! — zdumiał się Tomek. — Daj mi tatusiu kilka monet, muszę dokładnie przyjrzeć się, jak on to robi.
Tomek rzucał monety zręcznym nurkom Port Saidu, a także przyglądał się “magicznym sztukom” produkowanym przez starszego Araba. Dopiero po wyczerpaniu otrzymanych od ojca srebrnych monet spostrzegł, że po przeciwnej stronie statku dzieje się coś nowego. Wychylił się za burtę. Ujrzał pięć ciężkich kryp załadowanych węglem, które kolejno miały podpływać do luku otwartego w boku parowca. Jedna z nich właśnie przylgnęła do “Aligatora”. Mrowie brunatnych, półnagich Arabów zwinnie zaczęło przeładowywać koszami węgiel na statek. Chmury czarnego pyłu docierały aż na pokład. Swobodnie poruszający się na krypach Arabowie spoglądali na marynarzy stojących na pokładzie, ukazując w wesołym, szczerym uśmiechu mięsistych warg przedziwnie białe zęby.
Przeładunku pilnował stary Arab w brudnym burnusie. Nie żałował grubego sznura i najczęściej bijąc powietrze — niby to popędzał ładowaczy.
Smuga zbliżył się do Tomka.
— Przygotuj się do zejścia na ląd! — zawołał, a kiedy chłopiec odwrócił się twarzą do niego parsknął śmiechem i dodał: — Do licha! Przecież wymalowałeś się na Murzyna.
Teraz dopiero Tomek spostrzegł, że cały pokryty jest czarnym węglowym pyłem unoszącym się wokoło.
— A to się zagapiłem! — odparł. — Zaraz pójdę się przebrać. To wszystko przez tego starego Araba dozorcę o wyglądzie wiedźmy. Niech pan spojrzy! Jak on śmiesznie udaje, że popędza innych w pracy! Tymczasem wszyscy się z tego śmieją.
— Taki jest już ich ceremoniał pracy — powiedział Smuga. — Bez tego starego poganiacza przeładunek szedłby na pewno równie sprawnie. Umyj się teraz i przebierz, gdyż zaraz wsiadamy do łodzi.
Tomek pobiegł do kabiny. Wkrótce umyty i w czystym ubraniu znowu pojawił się na pokładzie. Ojciec, Smuga i bosman Nowicki już czekali na niego. Po sznurowej drabinie zeszli do łódki. Niebawem znaleźli się na lądzie. Otoczyli ich rozkrzyczani przewodnicy, proponując swe usługi przy zwiedzaniu miasta. Bosman Nowicki rzucił im kilka monet, po czym odprawił ruchem ręki, gdyż znał już dobrze Port Said z czasu poprzednich rejsów.
Wkrótce znaleźli się na długiej, nadzwyczaj ruchliwej ulicy, zabudowanej niskimi domami. Wystawy sklepowe przeładowane były najrozmaitszymi przedmiotami. Tomek co chwila przystawał, by podziwiać straszliwe, złocone smoki, misterne rzeźby z kości słoniowej, przezroczyste i delikatne naczyńka z chińskiej porcelany, śmieszne, barwne figurynki, przedziwne szkatuły z drzewa sandałowego, piękne materie tkane złotem oraz srebrem i tyle, tyle różnych widzianych po raz pierwszy przedmiotów. Właściciele sklepów natarczywie zachwalali swoje towary, namawiali do ich obejrzenia. W końcu gwar różnojęzycznych głosów oszołomił Tomka do tego stopnia, że skrył się między swych towarzyszy. Wkroczyli do dzielnicy europejskiej, zabudowanej wyższymi, schludniejszymi budynkami. Tutaj mieściły się hotele, banki i przedsiębiorstwa handlowe, a wśród rozległych ogrodów bieliły się wille bogatszych mieszkańców.
Z kolei przeszli do dzielnicy arabskiej. Wśród nielicznych murowanych domów rozpościerały się budy sklecone z trzciny polepionej gliną, pełne łat, dziur i brudu. Przede wszystkim jednak na plan pierwszy wysuwały się, jakby przyrośnięte do ścian domów, liczne stragany z jarzynami oraz ponętnymi wschodnimi owocami. Po ulicach spokojnie spacerowały osiołki i kozy, nie zwracając uwagi na krzykliwych przechodniów. Kiedy nasi podróżnicy mijali jedną z lepianek, siedzący na ziemi stary, skulony Arab zawołał:
— Przystańcie na chwilę, szlachetni przybysze!
Zatrzymali się, a starzec wpił w nich przenikliwy wzrok. Wyciągnął ku nim suchą dłoń o mocno pomarszczonej skórze i zaczął mówić skrzeczącym głosem:
— Każdy człowiek ma wyznaczony w księdze życia swój los. Za kilka nędznych srebrników powiem każdemu z was, co go czeka w życiu.
Smuga rzucił wróżbicie monetę. Naśladując jego sposób mówienia odparł: — Masz, szlachetny mężu, lecz nie potrzebujesz męczyć się przepowiadaniem mego losu. Równie dobrze jak ty umiem czytać w księdze życia. Dlatego też uchylę ci rąbka tajemnicy — nawet zupełnie bezinteresownie — i powiem, że nie zrobisz nigdy majątku na twoich wróżbach.
Brunatna dłoń drapieżnym ruchem schwyciła błyszczący pieniążek, który natychmiast zniknął w woreczku zawieszonym u pasa.
— Przestaniesz się śmiać, kiedy między tobą a śmiercią stanie mały chłopiec. Może pożałujesz wtedy, że nie chciałeś posłuchać mojej wróżby — odpowiedział Arab, po czym jego cienkie wargi wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.
Pomarszczona twarz starca oraz jego dziwne słowa zrobiły na Tomku pewne wrażenie. Bezwiednie wygrzebał z kieszeni srebrną monetę i włożył ją do glinianej miseczki stojącej na ziemi przed wróżbitą. Zanim chłopiec zdążył odejść, spod brudnego burnusa wychyliła się koścista dłoń. Niespodziewanym, szybkim ruchem wróżbita chwycił go za rękę i przyciągnął ku sobie.
— Posłuchaj starego Araba — odezwał się skrzekliwym głosem, nie puszczając ręki Tomka. — Młody jesteś i długo żyć będziesz. Zapamiętasz wiec i wspomnisz moje słowa.
Prawą dłonią rozgarnął piasek leżący przed nim w blaszanej misce i jakby czytając w nim, mówił:
— W dalekim i dzikim kraju znajdziesz to, czego inni będą szukali bezskutecznie. Kiedy to się stanie, zyskasz najlepszego przyjaciela, który nigdy nie powie ani słowa...
Wilmowski wzruszył niecierpliwie ramionami. Następnie wziął Tomka za rękę i powiedział:
— Dość już tej głupiej zabawy! Chodźmy teraz napić się czegoś zimnego.
Odeszli od wróżbity szybkim krokiem, a on, uśmiechając się złośliwie, spoglądał za nimi przekrwionymi oczyma.
Smuga i Wilmowski po drodze opowiadali zabawne historyjki o arabskich wróżbitach. Tomek i bosman Nowicki przysłuchiwali się w milczeniu. Niebawem zasiedli w dużej kawiarni przy stoliku. Tomek kręcił się niespokojnie na krzesełku, aż w końcu odezwał się do swych towarzyszy.
— Tatuś i pan Smuga twierdzą, że ten stary Arab mówił same bzdury. Skąd on jednak mógł wiedzieć, że jedziemy do dalekiego i dzikiego kraju?
— W tak ruchliwym portowym mieście można każdemu Europejczykowi powiedzieć to bez chwili wahania — odparł Smuga. — Wróżbici mają zdolność wyłudzania pieniędzy od naiwnych. Nie warto zwracać uwagi na ich gadaninę.
— Pierwszy pan dał mu jałmużnę — roześmiał się bosman Nowicki. — Wróżb nie chce pan słuchać, ale pieniążków nie żałuje. Inaczej mówiąc “Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. No, ale za tę obłudę uraczył pana niezłą przepowiednią. Ja tam nie lubię, gdy taki staruch źle mi wróży. Dlatego też trzymam język za zębami przechodząc obok wróżbitów.
— Jałmużnę daję, bo przecież śmieszny staruszek musi jakoś zarobić na utrzymanie — bronił się Smuga ze śmiechem. — W żadne gusła nie wierzyłem od najmłodszych lat. Nie przejmuję się niebezpieczeństwem, gdy mam przy sobie dobrą broń.
— Dzięki twoim żartom nakarmił nas straszliwymi, w jego mniemaniu, przepowiedniami — wesoło wtrącił Wilmowski.
— Zdaje mi się, że czas już zwinąć żagle i pomyśleć o powrocie na statek — zauważył zawsze praktyczny i punktualny bosman Nowicki. — Wieczorem podnosimy kotwicę.
— Rzeczywiście czas już na nas — potaknął Wilmowski. Wyszli z kawiarni. W drodze powrotnej kupili całe naręcza soczystych, południowych owoców. W dobrym nastroju przybyli na “Aligatora”. Na pokładzie znajdował się już pilot, który miał przeprowadzić statek przez kanał.