Z trudem przebrnęli krótki korytarz. Ostrożnie weszli po schodkach i w końcu znaleźli się w kabinie. Tutaj Wilmowski pomógł Tomkowi zdjąć ubranie, położył go do łóżka, nakrył kocem i zapiął pasy ubezpieczające.
Wkrótce Tomek odczuł znaczną ulgę. Bladość zaczęła powoli ustępować z jego twarzy.
— Czy już lepiej się czujesz? — zapytał ojciec, dostrzegając rumieńce na twarzy syna.
— Lepiej, znacznie lepiej — potwierdził Tomek.
— Postaraj się zasnąć. Gdy się przebudzisz, będzie już po burzy.
Zaledwie to wypowiedział, drzwi kabiny otworzyły się z trzaskiem. Bosman Nowicki wpadł jak wicher. Chciał coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie na Tomka powstrzymało jego słowa. Dopiero po chwili namysłu krzyknął:
— Ależ to fajna huśtawka! Zupełnie jak na karuzeli na Bielanach!
— Cyklon! Straszliwy cyklon! — zawołał Tomek.
— Jaki tam znów cyklon — roześmiał się bosman. — Wielorybszczaki bujają się na sznurze opasującym dokoła ziemię dla oznaczenia równika i rozhuśtały całe morze, to wszystko.
Tomek zaraz poweselał. Od razu zrozumiał, że bosman żartuje. Przecież na równiku nie było sznura. Wiedział już, że marynarze mają zwyczaj urządzać różne zabawy lub płatać figle w chwili przekraczania równika, toteż zapomniał natychmiast o cyklonie.
— Na pewno teraz mijamy równik! — powiedział, uradowany widokiem dowcipnego przyjaciela.
— Trzymaj się, bracie, mocno swojej koi, ino patrzeć, jak “Aligator” zaryje nosem w wodę, aby przemknąć pod sznurem. Wtedy jakiś rozbrykany wieloryb może przypadkiem machnąć nas ogonem i dopiero będzie heca! — odparł bosman.
— Wieloryb to po prostu zwykły kawał — roześmiał się Tomek.
— Takiś cwany? To wiedz, że taki jeden “zwykły kawał” waży około dwóch ton!
— Na pewno nie widział pan wielorybów na linie!
— Tylko dlatego, że na dworze zrobiło się czarno, jak u Murzyna... pod koszulą!
— Zaraz wiedziałem, że to kawał! — śmiał się Tomek.
— Śmiej się, niedowiarku, śmiej! A tymczasem przybiegłem po ciebie, Andrzeju, żebyś pomógł nam podnieść ten sznur, bo statek może zawadzić o niego masztami — zakończył bosman, grożąc chłopcu palcem.
— Spróbuj teraz usnąć, Tomku. Wrócę niedługo — rzekł Wilmowski i spokojnie opuścił kabinę.
Zaledwie jednak obydwaj mężczyźni znaleźli się na korytarzu, Wilmowski zaraz zapytał:
— Co się stało, bosmanie?
— Fale uszkodziły iluminator w pomieszczeniu tygrysa — zameldował. — Woda wali tam do wnętrza statku strumieniami. Tygrys rzuca się, jak opętany. Trzeba natychmiast przenieść go gdzie indziej.
Nie tracąc czasu na dalsze wyjaśnienia, pobiegli ku pomieszczeniom zwierząt, przeskakując po kilka stopni na raz. Sytuacja była dość groźna. W pomieszczeniu tygrysa było już sporo wody, która przy każdym przechyleniu statku oblewała zdenerwowane zwierzę. Dwóch ludzi usiłowało zapchać workami otwór iluminatora. Wilmowski, widząc bezskuteczność ich wysiłków, zarządził:
— Pozostawcie iluminator! Przesuńcie drągi przez klatkę. Najpierw przeniesiemy tygrysa, a potem naprawimy uszkodzenie.
Smugą wraz z dwoma marynarzami przesunęli przez klatkę grube bambusowe drągi, a Wilmowski przeciął nożem liny, którymi była przymocowana do uchwytów w podłodze. Woda ze zdwojoną siłą wtargnęła przez odsłonięty iluminator. Tygrys, pomrukując gniewnie, szarpał pazurami bambusowe pręty, aby wydostać się z zalewanej wodą klatki. Z wielkim wysiłkiem przenieśli go do innego pomieszczenia. Następnie zajęli się naprawą uszkodzonego okienka. Minęły co najmniej dwie godziny, zanim zmęczony Wilmowski powrócił do Tomka. Ku swemu zadowoleniu zastał go pogrążonego w głębokim śnie.
Wczesnym rankiem burza zaczęła ucichać. Wprawdzie fale przelewały się jeszcze przez statek i wiatr od czasu do czasu uderzał weń jak taranem, lecz niebezpieczeństwo minęło. Teraz dopiero część załogi, a wraz z nią i Wilmowski, udali się na zasłużony odpoczynek.
Tomek przebudził się; ze zdziwieniem spostrzegł, że jest już dzień. Promienie słoneczne wdzierały się przez okno do kabiny. Znośne już teraz kołysanie statku było dowodem, że burza ustała jeszcze w ciągu nocy. Tomek odpiął pas ubezpieczający, po czym usiadł na łóżku.
“Burzy nie ma — stwierdził z zadowoleniem. — Najlepiej pójdę postrzelać trochę. Łatwiej zapomnę o bólu głowy”.
Mimo odczuwanej jeszcze ociężałości umył się starannie i ubrał. Do kieszeni spodni włożył dwie garście naboi. Ze sztucerem pod pachą wyszedł na korytarz. Ciszę na statku mącił jedynie dochodzący z kotłowni głuchy stukot maszyn. Tomek zorientował się, że musiała to być jeszcze bardzo wczesna pora.
“Tym lepiej — ucieszył się. — Nikt nie będzie mi przeszkadzał, a na śniadanie i tak nie mam teraz apetytu”.
Zszedł do niższych kondygnacji statku. W pobliżu pomieszczeń zwierząt wydało mu się, że gdzieś obok trzasnęły drzwi. Przystanął wyczekująco. Poza odgłosem pracy maszyn nic nie było słychać.
“Zdawało mi się zapewne” pomyślał i ruszył ku strzelnicy. Dotarł do poprzecznego korytarza.
Naraz ujrzał, że drzwi do pomieszczenia tygrysa były otwarte. Przy silniejszych uderzeniach statku uderzały o futrynę.
“Stąd zapewne pochodziło to trzaśniecie drzwi” mruknął Tomek.
Z oburzeniem pomyślał o nieostrożności służby okrętowej. Jak można było nie dopilnować należytego zabezpieczenia pomieszczenia tygrysa.
“Muszę zamknąć drzwi lub powiadomić ojca albo pana Smugę” pomyślał.
Niezdecydowany przystanął na korytarzu. Obawiał się zajrzeć do bengalskiego tygrysa, mimo że zwierzę przebywało w klatce. Łatwo jednak mógł narazić się na posądzenie o tchórzostwo, oznajmiając ojcu o niedopatrzeniu służby, którego natychmiast sam nie naprawił.
“I tak źle, i tak niedobrze — zastanawiał się Tomek. — Ostatecznie nie muszę tam zaglądać. Kiedy drzwi przymkną się same, wystarczy przytrzymać je i zamknąć zasuwę. Potem dopiero powiem ojcu o wszystkim”.
Odetchnął z ulgą. To było właściwe wyjście z kłopotliwej sytuacji. Podszedł do rozkołysanych drzwi, a gdy znalazły się przy futrynie, chwycił za skobel i zamknął zasuwę.
“Po kłopocie” powiedział do siebie uradowany. Wydało mu się teraz, że skoro niedopatrzenie zostało usunięte, to nie ma już potrzeby do natychmiastowego niepokojenia ojca. Powie mu o tym po powrocie ze strzelnicy.
Postanowił zabawić się w polowanie na tygrysy. Błyskawicznie ułożył plan zabawy: Otóż jest sławnym łowcą Janem Smugą. Krajowcy bengalskiej wioski błagają go o zabicie prześladującego ich tygrysa. Oczywiście nie pozwala nikomu towarzyszyć sobie, ponieważ wyprawa jest bardzo niebezpieczna. Zagroda odwiedzana przez przebiegłego drapieżnika znajduje się w strzelnicy, tygrysem będzie blaszana puszka zawieszona, jak zwykle, u sufitu; wymalowane na niej kółka zastąpią ślepia krwiożerczej bestii.
Tomek szybko nabił sztucer i podbiegł do drzwi. Otworzył je, jednym skokiem wpadł do pomieszczenia, zatrzasnął drzwi za sobą i oparł się o nie plecami. Spojrzał, chcąc złożyć się do wspaniałego strzału i nagle... zimny pot wystąpił mu na czoło. Szeroko otwartymi oczyma ogarnął mrożący krew w żyłach widok, nie mogąc z przerażenia wymówić ani słowa.
W przeciwległym rogu strzelnicy stał blady jak płótno Smuga, a o dwa lub trzy kroki przed nim czaił się prawdziwy, olbrzymi bengalski tygrys, groźnie szczerząc białe kły.
Czarne płaty przesłoniły Tomkowi wzrok. Nogi ugięły się pod nim. Szybko zamknął oczy myśląc, że przyśnił mu się straszny sen. Dopiero po chwili, która wydała mu się bardzo długa, doszły go słowa wypowiedziane przez Smugę cichym, sugestywnym głosem: